Anna Wazówna- kobieta niezwykła.
Na kartach historii Polski widnieją nazwiska, które dzisiaj nic nam nie mówią, albo- w najlepszym wypadku- niewiele. Jedną z takich postaci jest młodsza siostra króla Zygmunta III Wazy. Przyznam się, że i ja nie dysponowałem zbyt dużą wiedzą o tej niezwykłej kobiecie. Tytuł niniejszego opracowania jest jak najbardziej zbieżny z wieloma opiniami, z jakimi zetknąłem się zbierając tzw. „ materiały źródłowe”- Anna Wazówna była osobą doprawdy niezwykłą, w pełni zasługującą na naszą pamięć i szacunek i mam nadzieję, że gdy dotrzecie do końca tej opowieści przyznacie mi rację. Smutne, ale jakże typowe jest to, że taki człowiek został usunięty w cień, rzekłbym nawet celowo i podstępnie wymazany z dziejów naszej Ojczyzny.
Zarówno jej współcześni, jak i później- historycy podkreślają najczęściej takie cechy charakteru królewny jak stanowczość granicząca z uporem, dobroczynność, roztropność, heroizm i poświęcenie dla dobra publicznego. Ceniono ją za pracowitość, inteligencję, męstwo wobec przeciwności losu oraz wytrzymałość na ból. Jak dla przyjaciół, tak i dla wrogów urosła jeszcze za życia do rangi symbolu, szczególnie w kwestii wiary. Jej wyjątkowość dotyczyła również poziomu wykształcenia, który odbiegał znacznie od tego, co ją otaczało: historia i muzyka były jej bardzo bliskie, biegle władała pięcioma językami, w tym tzw. „ wyższą” łaciną, której znajomością mogło pochwalić się niewiele osób w Europie. Posiadała sporą wiedzę teologiczną pozwalającą jej toczyć poważne dyskusje z wieloma uczonymi, w tym z gdańskim pastorem z kościoła NMP Michałem Coletusem, czy też ze słynnym „ małym Lutrem” ze Wschowy- Walterem Herbergerem. Administrowane przez nią starostwa w Brodnicy i Golubiu były pod jej rządami dochodowe i bogate. Największą jej pasją była jednak botanika, a zwłaszcza ziołolecznictwo, czego owocem był zielnik roślin leczniczych jej autorstwa przechowywany do XVIII w. w bibliotece Radziwiłłów w Nieświeżu. Podobno w jednym z pomieszczeń na Golubskim zamku urządziła swoiste laboratorium, w którym przeprowadzała doświadczenia oraz „ produkowała” skuteczne lekarstwa. Leczyła nimi nie tylko swojego brata, ale również swych poddanych w czasie licznych wówczas epidemii. Śmiało można powiedzieć, iż była tym samym pierwszą polską chemiczką i farmaceutką.
Finansowała badania naukowe innych uczonych i z własnych funduszy wydawała drukiem ich prace. Jej zasługą było ogłoszenie drukiem w 1613 r. „ Zielnika roślin leczniczych” autorstwa profesora Akademii Krakowskiej Szymona Syreńskiego( Syreniusza). Było to swoiste kompendium ówczesnej wiedzy medycznej, liczące sobie 1600, bogato ilustrowanych stron. Autor poświęcił swemu dziełu trzydzieści lat ciężkiej pracy: studiował w Padwie, praktykował we Lwowie, prowadził badania florystyczne w Augsburgu, Moguncji, Heidelbergu, na terenach Podola, Bieszczad i w okolicach Krakowa. Tam też pracował jako lekarz ubogich i właśnie tzw. medycyna domowa była głównym odbiorcą przepisów i recept ( stosowanych jeszcze w XIX w.), zgromadzonych w księdze o nakładzie 1000 sztuk( do dzisiaj zachowało się jeszcze 90 egzemplarzy). Zarówno jemu współcześni, jak i potomni wielce poważali to dzieło- w końcu XVIII w uznano „ Zielnik” za najsławniejszą pracę tego typu, a w XIX w. uznano, że to właśnie Syreniusz był naukowcem, który wiele lat przed Linneuszem przeczuł konieczność podziału roślin na rodziny i klasy. Także „ Katalog roślin” Gabriela Joanickiego ujrzał światło dzienne jedynie dzięki hojności Pani na Golubskim zamku.
Zainteresowania literaturą nie tylko naukową zaowocowały licznymi dedykowanymi Wazównie dziełami literackimi, których autorzy bywali częstymi i miłymi gośćmi na jej dworze. Nie można pominąć tak niecodziennej kwestii, jaką była dbałość Anny o wykształcenie nie tylko dworzan i dwórek, ale i brodnickich mieszczan(!!)
Nie będzie więc przesadą uznanie naszej bohaterki pierwszą w Polsce kobietą- mecenasem kultury i nauki.
Po zwycięstwie kontrreformacji i umocnieniu się pozycji kościoła katolickiego w Polsce świadomie i celowo przez całe wieki pracowano nad zatarciem pamięci o tej „ heretyczce”.
Jej przykład i działalność na polu polityki wyznaniowej I Rzeczypospolitej przyczyniła się do chwiejnej wprawdzie, ale jednak tolerancji religijnej w I połowie XVII w. Będąc osobą bardzo pobożną i żarliwą luteranką potrafiła nie patrząc na podziały religijne wspierać nie tylko swoich współwyznawców- na przykład podstarościm i nadwornym marszałkiem mianowała katolika- Adama Parzniewskiego, a po jego śmierci- jego syna Krzysztofa. Jej brat- król Polski Zygmunt III Waza umieścił w inskrypcji nagrobnej następujące słowa: „ … mimo, że wytrwała w religii odwróconej od katolickiej a jednak nie była tej wroga.”
Anna Wazówna urodziła się 31 maja 1568 r. na zamku w Eskilstumie w Szwecji. Jej matka- Katarzyna Jagiellonka była siostrą Anny Jagiellonki i Zygmunta Augusta, córką Bony Sforza i Zygmunta Starego. Jej ojcem zaś książę finlandzki, późniejszy król Szwecji Jan III, średni syn założyciela dynastii Wazów Gustawa I. Anna została poczęta w więzieniu w zamku Gripsholm, gdzie w latach 1563- 1567 przebywali jej rodzice uwięzieni przez ówczesnego króla Szwecji Eryka XIV „ Szalonego”. Tam, w roku 1566 przyszedł na świat przyszły król Polski Zygmunt, ale królewna Anna urodziła się już na wolności. Na rodzinnym dworze panowała dość specyficzna atmosfera spowodowana religijnym rozdźwiękiem między Janem i Katarzyną: król był protestantem, jego żona zaś żarliwą katoliczką otoczoną jezuitami. Jako, że planowano objęcie polskiego tronu przez Zygmunta wychowywano go w wierze katolickiej. Natomiast jego młodsza siostra już od 13 roku życia interesowała się wiarą protestancką studiując nie tylko Pismo Święte, ale i rozprawy Marcina Lutra oraz „ Czerwoną księgę” autorstwa jej ojca, łączącą oba wyznania. Młoda królewna z coraz większym przerażeniem obserwowała wydarzenia w Europie targanej kontrreformacją, gdzie polowano na „ heretyków”, gdzie znowu płonęły stosy inkwizycji: wszelkimi metodami zwalczano niezależną myśl i palono księgi niezgodne z jedynie słuszna myślą kościoła katolickiego. Spotkałem się ze śmieszną opinią, jakoby wpływ na niechęć do wiary matki miał mieć upadek małej Anny w kościele, tak jakby kilka siniaków mogło spowodować zmianę światopoglądu... W rok po śmierci Katarzyny Jagiellonki, gdy dwór opuścili jezuici i życie wróciło do normy Jan III ożenił się z Gunillą Bielke, protestantką, będącą prawie rówieśniczką Anny. Obie gruntownie studiowały pisma teologiczne i wybrały nauki Marcina Lutra, gdzie odnalazły odpowiedź na pytania dotyczące kwestii kary i nagrody oraz życia wiecznego. Najważniejsze z nich to problem usprawiedliwienia człowieka przed Bogiem z łaski Chrystusa przez wiarę w przeświadczeniu o zbawieniu, a nie jak w religii katolickiej przez łaskę wspieraną własnymi siłami i uczynkami miłosierdzia. A także: zarzucenie indywidualnej spowiedzi, nieuznawanie celibatu księży i ślubów zakonnych, praktyk pokutnych, brak błogosławieństw i święceń, modlitw i praktyk w intencji zmarłych ze względu na nieuznawanie wiary w czyściec, odrzucenie kultu matki Jezusa, kultu świętych, obrazów i posągów, duchowego pośrednictwa kapłanów. W myśl nowej religii Anna Wazówna uznała zasadę zawierzenia Chrystusowi, z której wynikała całkowita wiara w Słowo Boże i oparcie się na Biblii oraz przekonanie o roli wiary i łaski. Tezy Lutra odmiennie formułowały też problemy rzeczy ostatecznych człowieka. Czytamy tam: „Kanony pokutne nałożone są wyłącznie na żyjących i nie można obciążać nimi umierających... źle czynią ci... którzy umierającym odkładają pokutę kanoniczną na czas pobytu w czyśćcu... umierający wszystko przez śmierć rozwiązują, i nie podlegają przepisom kanonów... niedoskonałość zdrowia duchowego, czyli miłości umierającego niesie ze sobą ogromny lęk, i to tym większy, im mniejsza była ta miłość... ten lęk i udręka są już same dostateczną karą czyśćcową, ponieważ graniczą z udręką desperacji... Wydaje się, że piekło, czyściec i niebo tak się różnią między sobą, jak desperacja, niemal desperacja i poczucie bezpieczeństwa... wydaje się rzeczą konieczną, by duszom w czyśćcu umniejszyć strach, spotęgować natomiast miłość...”
Dnia 12 grudnia 1586 r. zmarł nagle król Polski Stefan Batory, a 19 sierpnia następnego roku większość senatorów i szlachty wybrała Zygmunta Wazę królem Rzeczpospolitej. Miesiąc później wraz z nim przybyła do Polski Anna wysłana przez swego ojca, aby jako osoba bardziej roztropna od swego brata( mówimy o 19- letniej dziewczynie!) służyła mu radą i pomocą w rządzeniu państwem, w którym nie monarcha decydował o polityce kraju, lecz szlachta: Zygmunt różnił się od swej młodszej siostry brakiem talentu politycznego, niezdecydowaniem i podatnością na obce wpływy. Potwierdził to nawet dworzanin przyszłego papieża Klemensa III przebywającego na polskim dworze w 1588 r. pisząc w liście do Watykanu: „ … ma przy sobie siostrę, zdaje się z lepszą głową od niego i upartą heretyczkę.” Anna wprowadziła nieznany dotychczas w Polsce zwyczaj królewskich narad za zamkniętymi drzwiami w ścisłym gronie. Najlepszym świadectwem silnego wpływu Anny na żarliwego katolika, jakim był Zygmunt mogą świadczyć jego dekrety dotyczące praw innowierców: już w przysiędze koronacyjnej potwierdził akt konfederacji warszawskiej gwarantującej wolność sumienia i równouprawnienia bez względu na wiarę. Kilku sekretarzy królewskich było protestantami, z opieki króla korzystali pisarze luterańscy: Świętosław Wołań i Samuel Bolestraszycki. Cierpliwość kleru katolickiego wyczerpała się, gdy królewska siostra zaczęła odprawiać nabożeństwa luterańskie i „ heretyckie śpiewy” na Wawelu: biskupi krakowscy zagrozili polskiemu królowi klątwą ze względu na obrazę „ najświętszych uczuć narodu”. A wierzcie mi, że Zygmunt Waza miał się czego obawiać- kilka pokoleń koronowanych głów drżało na dźwięk słowa Kanossa…
Rzecz cała miała swój początek roku pańskiego 1075, kiedy to ówczesny papież Grzegorz VII rozpoczął walkę z samowolnym nadawaniem przez władców niemieckich urzędu biskupiego przez wręczanie wybranym przez nich duchownym symbolicznego pastorału i pierścienia. Wydał zatem dekret zabraniający tego niecnego procederu pod groźbą klątwy. Cesarz Henryk IV nie tylko, że zawiesił papieski kwit na gwoździu, to jeszcze wysłał do stolicy piotrowej dość obraźliwy list wzywając papieża do ustąpienia. Tego było Grzesiowi za wiele. Jako syn wiejskiego cieśli i były mnich znał i doceniał ciemnotę swych owieczek, przez co został arcymistrzem w stosowaniu klątwy do swoich celów i tej umiejętności nie wahał się użyć. Dlatego też ówczesny kardynał Damiani nazywał go „ przenajświętszym diabłem”, a późniejsi historycy często przekręcali jego nazwisko Hildebrand na Höllenbrand, czyli Piekielny Żar. Grzegorza zalała tzw. „ nagła krew”, co wyraziło się znacznym zaczerwienieniem gałek ocznych, natomiast aby opisać swój wygląd śmiało mógł zacytować klasyków: „Twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie”. Spod kopyt, przepraszam, chciałem powiedzieć spod butów poszły skry, gdy ze złości tupał w marmurowe posadzki swego pałacu, poczem wysmażył pisemko będące formułą klątwy zatwierdzonej oczywiście przez miłujący bliźniego pontyfikat rzymski. Jeśli czytacie ten tekst wieczorem, to przed pójściem spać weźcie coś „ na uspokojenie”, aby nie mieć nocnych koszmarów.
Gotowi? No to proszę bardzo:
„Niech przeklęty będzie w domu i wszędzie indziej, przeklęty w mieście i na roli, przeklęty czuwając i śpiąc, przeklęty jedząc i pijąc, przeklęty chodząc i siedząc, przeklęte ciało i kości jego i od stopy nóg aż do wierzchu głowy niech zdrowia nie ma. Niech nań przyjdzie przekleństwo człowieka, które Pan Bóg przez Mojżesza w Zakonie na syny nieprawości przypuścił. Niech będzie wymazane imię jego z ksiąg żyjących i ze sprawiedliwym niech wpisany nie będzie. Niech cześć i dziedzictwo jego będzie z Kainem, z Dathan i Abiron, z Ananią i Zafirą, z Symonem Czarnoksiężnikiem i Judaszem Zdrajcą, i z tymi, którzy rzekli Panu: odstąp od nas, ścieżką dróg Twoich chodzić nie chcemy. Niech zginie na Sądnym Dniu, niech go poźre ogień wieczny z Diabłem i Aniołami jego, gdyby wrócić nie chciał i do poprawy nie przyszedł. Niech się tak stanie!”
Swoją drogą to dużo lepsze są klątwy żydowskie, ale nie będę ich cytował dla Waszego dobra:)
Następnie puścił w ruch machinę zbudowaną z licznych zakonów i kościołów.
Nie myślcie sobie jednak, że klątwa była odczytywana wiernym między jednym, a drugim ogłoszeniem parafialnym! O nie! Dodana była do tego dramatyczna oprawa w postaci bicia w dzwony, zapalania, gaszenia i rzucania na ziemię połamanych świec, podniesienia krzyża i jego osłonięcia, kropienia wodą święconą w dużych ilościach na prawo i na lewo w celu przepędzenia diabłów i specjalnej modlitwy za duszę przeklinanego. Później następowała cześć wokalna: śpiewano „ Revelabunt coeli inquitatem Judae” oraz psalm „ Deus laudem meam ne tacueris” z antyfoną „ Media vita in morte sumus usque ad finem”- szczerze mówiąc bardzo piękne- posłuchajcie sami:
http://www.youtube.com/watch?v=zFv8lyVdzCw
Aby schłodzić rozgrzane struny głosowe całe towarzystwo sunęło do bram kościoła, by rzucić trzy kamienie w kierunku domów ekskomunikowanego, co było metaforą wiecznego przekleństwa rzuconego przez Boga na Dathana i Abirona( pożartych żywcem przez ziemię).
Oczywiście zadziałało! Nasz nieszczęsny Cysorz został nagle sam: opuścił go lud, rycerstwo, a nawet książęta i przyjaciele. Niektórzy z tych ostatnich, pilnie bacząc, by nie zostali rozpoznani przez innych doradzali mu, by ukorzył się przed papieżem i błagał go o zdjęcie klątwy.
I Henryk tak zrobił. Na gołe ciało zarzucił jeno włosienicę, zgolił głowę, zrzucił trzewiki i tak podążył przez zimowe Alpy w kierunku Rzymu. Będąc już w drodze dowiedział się, iż jego potężny adwersarz bawi w zamku Kanossa u swej przyjaciółki- margrabiny Matyldy Toskańskiej. Mściwy Grzegorz przetrzymał klęczącego pod bramą zamku cesarza trzy styczniowe dni i noce patrząc, jak ten drży z zimna i głodu. Czwartego dnia zaprowadzono skruszałego na mrozie grzesznika przed ołtarz, gdzie otrzymał rozgrzeszenie z prikuzką, aby w przyszłości nie pozwalał sobie za dużo. Triumf Grzegorza nie trwał długo: po kilku latach wygnano go z Rzymu i zmarł na wygnaniu.
Groźba klątwy była niezawodnym sposobem niszczenia wszelkich autorytetów, wyzwalającym najniższe instynkty wśród mamionych wizją piekła tłumów. Miała siłę zrzucania z tronów, destabilizowała społeczeństwo mordujące wskazanych ludzi bez opamiętania. Klątwy kościelne można śmiało nazwać oficjalnym, zalegalizowanym i bezkarnym podburzaniem mas ludzkich przeciwko niewygodnym dla Kościoła katolickiego jednostkom.
„ Czarną listę” polskich władców ukaranych kościelną klątwą otwiera XI wieczna legenda o Bolesławie Śmiałym, który miał być w ten sposób ukarany za zamordowanie biskupa Stanisława Szczepanowskiego. Nie jest to jednak prawdą, gdyż papież Grzegorz VII nie miał za co wyklinać swego sprzymierzeńca, jakim był Bolesław, co odkrył dopiero pan profesor Tadeusz Wojciechowski z krakowskiego uniwersytetu Dowiódł on, że późniejszy święty jako polityczny przywódca magnatów dopuścił się „ karanego gardłem” przestępstwa zdrady patronując spiskom i buntując młodszego brata króla Władysława Hermana. W Niemczech trwała w tym czasie walka o cesarską koronę między „bohaterem” z Kanossy Henrykiem IV a jego konkurentem Rudolfem. Sojusznikiem tego pierwszego był król czeski Wratsysław, tego drugiego zaś- rzecz jasna- papież. Bolesław Śmiały wykorzystał tę sytuację uniezależniając się od niemieckiego cesarza nie płacąc mu tzw. „trybutów” i dodatkowo koronował się na króla Polski. Biskup Szczepanowski złamał przysięgę wierności działając w interesie wspomnianego króla czeskiego, za co spotkała go zasłużona kara śmierci- tzw. truncatio membrorum- przez obcięcie uszu, nosa, rąk i nóg oraz wybicie oczu. Wyrok wykonano na pagórku obok kościoła św. Michała, Bolesław musiał jednak uchodzić na Węgry, gdzie zmarł. Buntownicy święcili triumf będący zgubny dla Polski: Wratysław przejął Ziemię Krakowską, a polski książę był znowu zależny od niemieckiego cesarza. Jak więc widać papież nie miał za co rzucać klątwę na swego sprzymierzeńca, zarazem nie miał też powodu kanonizować swego politycznego wroga, jakim był stracony biskup. Doszło do tego dopiero w roku 1254, gdy różni „ historycy” dostatecznie splugawili pamięć o polskim królu, kryjąc jednocześnie pod zmyślonymi bajdami prawdziwy powód stracenia zdradzieckiego biskupa.
Papiestwo widziało w rozbiciu jedności państw gwarancję swej potęgi, co powiedział jasno na początku XII wieku ks. Gerohus: „ przyjdzie jeszcze do tego, że złoty posąg królestwa zostanie zdruzgotany, a każde wielkie państwo rozłożone na cztery księstwa; wtedy dopiero będzie Kościół wolny i nieuciśniony pod osłoną wielkiego koronowanego kapłana”. Jasnym tym samym staje się fakt rzucenia klątwy na księcia Władysława II pragnącego zjednoczenia Polski podzielonej po śmierci Bolesława Krzywoustego. Podobny los spotkał księcia Mieszka III zwanego Starym, wypędzonego w 1177 r. z Krakowa przez biskupa Gadko, który następnie uznał papieża za najwyższą politycznie władzę w państwie. Następca Mieszka III za to, że uznał uchwały buntownika i zdrajcy ograniczające podatki i świadczenia duchowieństwa oraz znoszące prawo pobierania majątków spadkowych po biskupach przez skarb książęcy otrzymał od magnatów i biskupów miano Kazimierza Sprawiedliwego.
Książę krakowski Władysław Laskonogi otrzymał cios klątwą w roku 1206, gdy pozbawił duchownych ich przywilejów, zniósł ich sądy, podporządkował kler prawu świeckiemu i wziął w swe ręce rozdawnictwo urzędów kościelnych. Kolejnym na liście był książę śląski Bolesław Łysy( poszło o dziesięcinę), a następnie jego syn Henryk V( nieśmiertelna niechęć duchownych do płacenia podatków). Książę sieradzki Leszek Czarny „ zarobił” klątwę po uwięzieniu biskupa krakowskiego Pawła z Przemankowa( znanego rozpustnika) spiskującego przeciw niemu z Jadźwingami. Król Kazimierz Wielki też miał problemy z klątwą i też poszło o dziesięciny, podobnie jak książę opolski Władysław. Król Władysław IV zabiegał o to, by papież z okazji wyboru 17 kardynałów „ bodaj jednego Polaka za promocją króla godnością tą przyozdobił”, co pozostało- oczywiście- bez echa. Król miał jeszcze jeden powód do złości: chodziło o stojącą do dzisiaj na Placu Zamkowym w Warszawie Kolumnę Zygmunta. Chcąc uczcić pamięć swego ojca wykupił niektóre domy zakonne, aby je wyburzyć w celu uzyskania miejsca pod budowę. Spotkało się to z ostrym sprzeciwem nuncjusza papieskiego, który zagroził polskiemu królowi klątwą, gdyby ten chciał swój plan zrealizować. Tym razem władca nie uległ szantażowi, dzięki czemu możemy od blisko 300 lat oglądać stojącego wysoko nad ziemią „ króla Jezuitów” Zygmunta Wazę dzierżącego w jednym reku miecz, a w drugim krzyż nie wiedząc, że został tam umieszczony pomimo groźby kościelnej klątwy. Do tej listy dodam jeszcze Ziemię Śląską obrzucaną klątwami w latach 1335- 1342 przez kolektora Gallarda de Carceribus, a konkretnie miasta: Wrocław, Głogów, Racibórz, Cieszyn, Żory, Gliwice i Koźle oraz książąt: Bolka z Niemodlina, Konrada z Oleśnicy, Henryka z Jaworzna, Jana ze Ścieniawy, Bolka ze Świdnicy i Henryka z Żagania. Za niepłacenie tzw. świętopietrza oberwało się także biskupowi oraz kapitule z całym klerem w diecezjach kamnińskiej i wrocławskiej.
Powyższą listę zamyka król Kazimierz Jagiellończyk straszony klątwą w trakcie sporu o prawo obsadzania biskupstw. Polski król uznał, że skoro biskup był także senatorem powinien być powoływany przez władzę krajową, a nie zagraniczną, jaką jest papież. Gdy z Rzymu wysłano nad Wisłę breve wraz z klątwą na króla ten nie dopuścił do jej ogłoszenia, zaś papieskiego biskupa z jego zwolennikami po prostu wyrzucił z Krakowa „ na zbity pysk”.
Po takim stanowczym i odważnym działaniu Kazimierza Jagiellończyka papiestwu odechciało się walki z polskimi królami za pomocą klątw. Za to zabrano się za szlachtę, przez co za czasów Zygmunta Augusta niemal co drugi szlachcic był wyklęty. Oczywiście główną przyczyną była kasa- dziesięcina, a właściwie odmowa jej uiszczania.
Na koniec wymienię tylko dwa przypadki( spośród wielu) prób osiągania przez kler katolicki własnych celów wbrew żywotnym interesom Polski: arcybiskup kreteński Hieronim zakazał małżonkom znakomitych pruskich rodów baraszkowania w alkierzu tak długo, dopóki ich mężowie nie złamią ślubów wierności danych polskiemu królowi na rzecz krzyżaków. Natomiast szlachcice niepoddający się watykańskim intrygom politycznym w trakcie elekcji królów mogli mieć problemy seksualne z racji „ strajku” ich nadobnych małżonek posłusznym papieskim nakazom( bardziej na miejscu byłoby określenie zakazom).
Czasami, gdy( w XXI wieku), czytam werdykty niezawisłych ponoć polskich sądów ogłaszających wyroki w sprawach o obrazę uczuć religijnych czuję się tak, jakbym siedział zdumiony w wehikule czasu, za którego sterami znajduje się debilny, ( albo cwany) pilot. Jestem ciekaw, gdzie ten pojazd się zatrzyma: czy na rynku jakiegoś miasta, na którym będą dogasać resztki stosów?
Wracajmy do czasów Wazów:
przez pierwsze pięć lat panowania Zygmunta pozycja jego siostry stale się umacniała pomimo niechęci ze strony dworu, a zwłaszcza kleru z powodu jej „ heretyckiej wiary”. W 1592 r. królową Polski została fanatyczna katoliczka- Anna Austriaczka, co wzmocniło pozycję jezuitów knujących intrygi zarówno przeciwko Annie, jak i jej bratu. Dla dobra jego i Polski Anna usunęła się z dworu, by przenieść się do Ujazdowa pod Warszawą, do rezydencji swej ciotki Anny Jagiellonki. W Warszawie posiadała od 1622 r. własny pałac w miejscu obecnego Pałacu Kazimierzowskiego.
Po śmierci ojca- Jana III Anna Wazówna odważnie wspierała swego brata w walce o prawo do szwedzkiego tronu wbrew intrygom ich stryja Karola Sudermańskiego odnosząc wielki sukces: Zygmunt III Waza został koronowany w lutym 1594 r. na króla Szwecji. Przykład siostry, która o całe wieki wyprzedzała swoją epokę pod względem tolerancji religijnej spowodował, że katolicki król, jakim był Zygmunt zagwarantował szwedzkim poddanym wolność religijną, a nawet wyraził zgodę na dokonanie aktu koronacyjnego przez duchownego luterańskiego. Ostatecznie walka o władzę w Szwecji zakończyła się zwycięstwem Karola Sudermańskiego i w 1599 sejm sztokholmski zdetronizował Zygmunta Wazę jako króla Szwecji, jednak Anna Wazówna używała do końca swych dni tytułu „ Anna z Łaski Bożej Królewna Szwedzka, Gocka, Wendeńska, Wielkiego Księstwa Finlandzkiego dziedziczka.”
Wielokrotnie była obiektem planów matrymonialnych, które jednak nigdy nie doszły do skutku ze względu na polityczno- dynastyczne plany Wazów. W jednym przypadku wyznaczono już dokładną datę zawarcia małżeństwa z Janem Jerzym, wnukiem elektora brandenburskiego( 10 kwietnia roku 1598), Anna otrzymała od swego brata posag, ale i te plany nie doszły do skutku- przeważyły względy polityczne. Zamieszkała w Polsce na stałe po otrzymaniu starostwa brodnickiego( 1604 r.) i golubskiego( 1611 r.) i tam stworzyła swój mały świat otaczając się ludźmi jej miłymi i oddanymi bez względu na wiarę.
Na podstawie wyników badań antropologicznych przeprowadzonych przez Andrzeja Florkowskiego z Zakładu Antropologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, można z dużą dozą prawdopodobieństwa opisać Annę: była wysoką ( ok. 167 cm) i smukłą kobietą o delikatnej budowie ciała, jasnych włosach i niebieskich oczach. Jej głowa była wydłużona, czoło niskie, dość szerokie, lekko pochylone ku tyłowi. W wyrazistej twarzy, o dużych oczach, wąskim nosie, musiała być zauważalna asymetria, na co wyraźnie wskazuje kształt przegrody nosowej, dolna szczęka była niezbyt silnie rozbudowana, wysunięta ku przodowi. Ręce miała długie, smukłe, ładnie zbudowane, dłonie drobne o bardzo delikatnej budowie. Anna była długonoga, o stopach bardzo delikatnych i drobnych. Okazało się, że- tak jak jej dziad Gustaw Waza- miała charakterystyczną wadę zgryzu polegającą na wysunięciu żuchwy do przodu, zwaną progenią. Ciekawe, że zarówno portret Wazówny, jak i leżąca figura w toruńskim nagrobku, przedstawiają kobietę o szerokim czole i dużych, wyrazistych oczach z wyraźnie wysuniętą żuchwą. Odnalezione w krypcie kości wykazują silną deformację kręgosłupa, (lekka skolioza prawostronna pierwszych kręgów piersiowych, która na wysokości kręgów 8 i 9 przechodzi w gwałtowne zgięcie kręgosłupa w lewą stronę pod kątem 90 stopni) niewidoczna na obrazach, zapewne maskowana ówczesnymi strojami, jednak z pewnością bardzo bolesna i uciążliwa dla chorej. Wspomniane badania antropologiczne wykazały, że Anna Wazówna cierpiała również na rzadko spotykaną i nie do końca poznaną chorobę- impressio basillaris, tzn. wgniecenie podstawy czaszki, rozpoznaną dopiero w 1939 r. dzięki badaniom radiologicznym. Jeszcze dzisiaj jej rozpoznanie jest nadzwyczaj trudne przez wieloletni, bezobjawowy przebieg. Choroba manifestuje się m. in. zniekształceniami kośćca( stwierdzonego u królewny), powodujące wspomnianą asymetrię twarzy oraz skrócenie szyi i wysokie ustawienie łopatek dodatkowo występuje pochylenie głowy lekko w lewą stronę i ku przodowi. Wynikające z tego powodu wady postawy były z pewnością starannie korygowane przez odpowiedni strój. Zaostrzenie przebiegu choroby następuje jako następstwo zakłócenia i tak już chwiejnej równowagi organizmu, z reguły wskutek urazu, bądź ostrej infekcji- taką mogła być ospa szalejąca Polsce w 1625 r., po przejściu której królewna już nigdy nie wróciła do zdrowia. Głównymi objawami choroby są bóle głowy, zwiększenie napięcia mięśniowego, może wystąpić charakterystyczne skręcenie głowy z uniesieniem podbródka w jedną stronę przy pochyleniu potylicy w stronę przeciwną jako skutek kręczu szyi. U chorych występuje asymetria twarzy i asymetryczna budowa czaszki, czyli cechy stwierdzone u Anny. Wiele innych objawów, głównie wegetatywnych, typowych dla tej jednostki chorobowej znaleźć można w opinii nadwornego medyka króla Zygmunta- Joachima Posseliusa- przysłanego przezeń do Brodnicy w sierpniu roku 1624.W tym samym roku, w listach pisanych przez Annę mowa jest o trwających od dłuższego czasu dolegliwościach mających liczne nawroty. Na przykład w liście datowanym na 16 sierpnia czytamy: „...my chorobie naszej nie ufamy, bo już nie raz nas zdradziła, że nic statecznego nie było...". Królewna podświadomie i chyba też celowo wzbraniała się przed pomocą medyków znając skutki ówczesnych metod leczenia polegających głównie na „ oczyszczaniu” organizmu olbrzymimi dawkami środków przeczyszczających połączonych z częstymi lewatywami. W tamtych czasach nie zawsze warto było być królem, czy magnatem- tylko oni mogli pozwolić sobie na wezwanie lekarza, a ten, często eksperymentując, bądź opierając się na ówczesnej wiedzy medycznej skracał życie pacjentowi „ puszczając krew”, bądź „ czyścił kiszki” ponad miarę.
Anna Wazówna borykała się z problemami zdrowotnymi przez całe swoje życie. Jak wynika ze źródeł, ostatnich kilka lat musiało przynieść szczególnie ciężkie i uporczywe dolegliwości. Skarżyła się królewna na: powracającą gorączkę, katar, uporczywe ataki kaszlu, brak apetytu, zaparcia, po których musiała zażywać środki przeczyszczające, miała silne bóle głowy, „ sensacje sercowe” i zawroty głowy (zdaniem Posseliusa z powodu wymiotów), nie mogła spać z powodu kaszlu, ruszyć się z łóżka i chodzić. Na te ostatnie dolegliwości miało poradzić puszczenie krwi, oczywiście zalecone przez lekarzy. Ciało królewny było wyniszczone, twarz blada i żółtawo zabarwiona, oddech utrudniony, towarzyszył jej tępy ból w prawym podżebrzu. Ten ciężki stan rozpoczął się już około 1620 r., a pogorszenie nastąpiło w lipcu 1624 r. Informacje o stanie królewny docierały na dwór Zygmuntowy i wywoływały żywy niepokój- zwłaszcza samego króla. Zapewne wyrazem głębokiej troski o zdrowie siostry było przysłanie do Brodnicy medyków, wśród nich Joachima Posseliusa. Lekarz ten w liście do ochmistrzyni Meyerin opisał dolegliwości Anny i wyraził poważną obawę o życie królewny. Zaordynował też wiele środków, przyjętych jednak niechętnie przez chorą. Wszelkie metody leczenia i starania okazały się bezskuteczne i Anna zmarła na zamku w Brodnicy 6 lutego 1625 r. przeżywszy 57 lat. Bezpośrednią przyczyną zgonu mogła być dżuma, o której Wazówna pisze w liście z 4 grudnia 1624 roku, że zamknęła się w zamku, gdyż w Brodnicy zmarły z tego powodu już 63 osoby.
Coraz gorszy stan zdrowia królewny zmuszał zarówno ją samą, jej brata, jak i ich otoczenie do przygotowań do jej śmierci. Człowiek baroku podchodził do tej kwestii zupełnie inaczej niż my obecnie: był do niej przygotowany, by nie powiedzieć- przyzwyczajony: towarzyszyła mu od dnia narodzin( wysoka umieralność noworodków i małych dzieci), później groziła mu z powodu głodu, braku opieki zdrowotnej i ciężkich warunków życia, pracy często ponad siły, dodatkowo otaczała go w czasie trwania licznych wojen i zaraz dziesiątkujących nieraz całe kraje. Wiara ówczesnych ludzi różniła się znacznie od dzisiejszej- śmierć była dla nich często wybawieniem, bądź połączeniem z Bogiem. Wystarczy posłuchać np. kantaty „Ich habe Genug” napisanej przez Wielkiego Jana Sebastiana Bacha w 1727 r.:
„Ich freue mich auf meinen Tod,
Ach, hätt‘ er sich schon eingefunden.
Da entkomm ich aller Not,
Die mich noch auf der Welt gebunden.“
http://www.youtube.com/watch?v=foHTQ2qGozs
Kantata jest jakby monologiem starego człowieka czekającego na śmierć. Nie będzie to może najszczęśliwsze porównanie, ale chciałbym spróbować wyjaśnić pewne różnice w samym pojęciu „ oczekiwanie”. Otóż wyobraźcie sobie, że stoicie na przystanku autobusowym. Co innego czujecie czekając na autobus wiedząc, że przyjedzie za- powiedzmy- 15 minut, a co innego, gdy już go zobaczycie na końcu ulicy, prawda? Podobnie jest ze wspomnianym starcem: on już „ widzi” śmierć. W pierwszej arii czuje się niemal fizycznie niewysłowiony spokój i zmęczenie życiem przynoszącym udręki. Później następuje wspaniała kołysanka śmierci „ Schlummert ein, ihr matten Augen”, by przejść do arii „ O śmierci cieszy mnie myśl” kończącej ten boski utwór niczym radosny hymn. Dla nas, ludzi XXI wieku, wiecznie zabieganych, nienasyconych w swych pragnieniach i żądaniach ta radość na myśl o śmierci jest absolutnie niezrozumiała. Tak potrafił się cieszyć tylko człowiek głęboko wierzący w Boga na myśl o bliskim z Nim spotkaniu…
W przypadku rodzeństwa Wazów do naturalnego smutku na myśl o utracie bliskiej osoby dochodziła bardzo istotna z wielu względów różnica wiary i poglądów na temat zbawienia, bądź potępienia. Ich religie różniły się m. in. w kwestiach życia pozagrobowego, czego konsekwencją była ewentualność spotkania się w przyszłym życiu, albo wiecznej rozłąki. Dla Zygmunta śmierć siostry „heretyczki” oznaczała również poważne problemy związane z jej godnym pochówkiem. Zapewne z tego powodu doszło do swoistej walki toczonej w ostatnich chwilach życia Wazówny i tuż po jej zgonie- chodziło o ew. zmianę wyznania królewny na katolicką tuż przed śmiercią. Oto, co pisze na ten temat jej nadworny kaznodzieja Andrzej Babski w liście z 1 kwietnia 1625( z więzienia): „ … zanim J.M. zasnęła w Bogu przyjęła ona ode mnie sakrament i powiedziałem: J.K.M. wspomina Pana Chrystusa, na co ona odpowiedziała, w nim żyję, w nim umrę i po tym zasnęła w Bogu, a papiści też chcieli jej podać, ile ona nie chciała...” Potwierdza to Joachim Bazzie w piśmie z 1642 r. pisząc, że Anna „wierząc jedynie w Chrystusa Pana", nie odstąpiła od religii odziedziczonej po przodkach i pozostała luteranką. Swoje przedśmiertne wyznanie wiary miała złożyć, według Baaziego, wobec spowiednika biskupiego, sprowadzonego w celu rozgrzeszenia i udzielenia ostatniej posługi, jednak królewna odtrąciła go, domagając się spowiedzi u Babskiego. Takoż pisali: Gottfried Lengnich w 1727 r. w swej pracy o historii Prus oraz Christian Gottlieb Friese w historii kościoła w Królestwie Polskim, wydanej w 1786 r. Obaj informowali dodatkowo, że katolicy rozgłaszali nieprawdziwe informacje o zmianie wiary królewny na „ właściwą”. Skąd tylu świadków ostatnich chwil życia Anny? W tamtych czasach śmierć znamienitych osób miała charakter publiczny- obecni przy umierającym wspierali go, pouczali o właściwym zachowaniu i nakłaniali do przestrzegania zasad wiary. Tymczasem sto lat wcześniej Erazm z Rotterdamu zalecał godność, dyskrecję i intymność w zaufaniu do Miłosierdzia Bożego. Według niego powinno się unikać rozbudowanych obrzędów i wszelkich działań naruszających spokój i wewnętrzną koncentrację umierającego.
Po śmierci królewny przybrała na sile walka o jej „ właściwy” wizerunek między- z jednej strony- królem, jego dworem, królową Konstancją i nuncjuszem papieskim, a protestantami z drugiej. Król cierpiał z powodu straty ukochanej siostry i chciał uniknąć wspomnianych wyżej problemów z jej pogrzebem. Jego katolickie otoczenie walczyło z wizją stworzenia z Anny symbolu wytrwałości w wierze protestanckiej, robiąc wszystko, aby nie dopuścić do powstania wzoru do naśladowania dla „ heretyków”. Ci zaś walczyli o Annę jako moralny przykład dla przyszłych pokoleń. Ta batalia trwała do 21 lutego 1625 r., kiedy to wysłannik Medyceuszy- Giovanni Battista Sirie przesłał swym mocodawcom poniższą wiadomość: „… bielącego miesiąca przeszła do innego życia Jaśnie Oświecona Infantka, czyniąc ból Jego Królewskiej Mości, jako że Jego była siostrą, zaś z drugiej strony, że zmarła w religii augustiańskiej( luterańskiej).” Dwa miesiące później potwierdził to nuncjusz papieski Lancelotti.
Anna Wazówna w chwili śmierci dochowała wierności najważniejszemu artykułowi wiary protestanckiej zawierzając Chrystusowi( fides Christi) - jako objawionemu Bogu. Chrystus wg. Lutra jest jedynym pomostem przeprowadzającym zmarłych przez śmierć: w nim schodzi się dzień śmierci z dniem ostatecznym. Z tej fundamentalnej zasady wynikają następne trzy reguły akcentujące samowystarczalną rolę Pisma Świętego, rolę wiary i łaski. Dla wyznawców tej religii istnieje tylko niebo jako nagroda i piekło jako kara. Luter pisał, że kanoniczne księgi Pisma Świętego nie wspominają o czyśćcu jako etapie „ pośrednim”. Kupczenie duszą za pomocą wykupywania odpowiednich mszy, czy jałmużny i darów „ w intencji” jest sprzeczne z powszechnością zadośćuczynienia w śmierci Chrystusa na krzyżu. Jego zmartwychwstanie jest przyczyną i gwarancją zmartwychwstania ciał. Anna umarła w spokoju płynącym z głębokiego przekonania w charakterystycznej dla protestantów „ pewności zbawienia” wynikającej z wiary w to, że Syn Boży pokonał śmierć i grzech.
Tym samym potwierdziły się obawy króla- prawo kanoniczne obowiązujące w kościele rzymskokatolickim zabrania grzebania w „ poświęconej ziemi” m. in. osób nieochrzczonych, ekskomunikowanych i heretyków. Aż do swej śmierci w roku 1632 nie zdołał pochować godnie swej siostry mimo błagalnych próśb o dyspensę papieską, na które nie otrzymał odpowiedzi. Jeśli nawet papież udzieliłby dyspensy, ( do czego nie miał żadnych podstaw), to nie byłby możliwy godny przemarsz konduktu pogrzebowego przez tereny od Brodnicy do Krakowa ze względu na nietolerancyjną atmosferę panującą w tamtym czasie w Polsce. Główną tego przyczyną była ciemnota i wiara w zabobony większości społeczeństwa- analfabetów zdanych na nauki płynące najczęściej z ambon. Prym wiedli jezuici wykorzystujący opanowany przez nich system szkolnictwa i wychowania do wywoływania w ludności katolickiej fanatycznej nienawiści do wyznawców innych religii, sami kryjąc się za powagą Kościoła i będąc pewnymi swej bezkarności w sądach.
Najwięcej tzw. tumultów miało miejsce w ówczesnej stolicy: np. 10 października 1574 r. wywołano trwające trzy dni rozruchy, w wyniku których zniszczono zbór kalwiński- wyłamano drzwi, podziurawiono ściany, zdewastowano wyposażenie świątyni, a księgi religijne przy wtórze dzikich wrzasków i hymnu Te deum laudamus spalono na rynku( przy okazji zniknęło 50 tys. dukatów złożonych tam przez ewangelickich ziemian). Kardynał Hozjusz błogosławił sprawców mówiąc o nich jako o „ godnych pamięci wiekuistej, których sławę z racji zniszczenia szatańskiej synagogi cały Kościół sławić będzie”. Rok później, 16 sierpnia zbór był pilnowany przez straż zamkową, więc „ tumultanci” rzucili się na bezbronne cmentarze „ innowierców”- dzika tłuszcza zbezcześciła wtedy m. in. zwłoki wojewody Myszkowskiego. Sterowana spirala nienawiści trwała latami doprowadzając do rabunków domów „ kacerzy”, znieważania i bicia na ulicach ich duchownych. Praktycznie nikt nie zareagował np. na takie zezwierzęcenie, jakiego dopuścili się uczniowie szkoły ww. świętych, którzy napadli na „ kacerski” pogrzeb, wydobyli z trumny kobiece zwłoki, obnażyli je i po kilkugodzinnym włóczeniu ich po ulicach wrzucili do Wisły. Byli przy tym absolutnie bezkarni i tacy pozostali.
Dopiero król Stefan Batory ukrócił te ekscesy wprowadzając „ stan wyjątkowy”. Przede wszystkim ujednolicił sądownictwo Krakowa tworząc wspólny sąd porządkowy złożony z przedstawicieli sądów: biskupiego, wojewódzkiego, miejskiego, uniwersyteckiego i sejmowego, upoważnionego do surowego karania winnych z karą śmierci włącznie. Studentom odebrano broń, żaków obowiązywała godzina policyjna, a żebraków i włóczęgów wypędzono z miasta. Tenże król podobnie postąpił w Wilnie w 1581 r., gdy dowiedział się o plugawej działalności tamtejszego biskupa Jerzego Radziwiłła nakazującego publicznie palenie „ heretyckich” ksiąg i chwalącego napady uczniów szkół jezuickich na kalwińskie zbory. Po śmierci tego sprawiedliwego króla nastał czas bezkrólewia wykorzystanego oczywiście przez wiadome osoby do wiadomych celów. W 1587 r. po uroczystej trwającej 40 godzin(!) mszy tłum zaatakował ewangelickie świątynie i cmentarze, bił i mordował na ulicach „ niewiernych”- i ta zbrodnia uszła sprawcom bezkarnie. Po czterech latach oddziały kasztelana krakowskiego uchroniły zbór przed zniszczeniem, ale został on w nocy spalony, a stojącą niedaleko drewnianą świątynię ariańską rozebrano. Ks. Skarga określił to mianem „ żalu katolickiego” wywołanego postawą kasztelana Bonera. Trzy dni później- przy braku reakcji ze strony króla- tłum zdewastował cmentarz ewangelicki rozbijając pomniki, bezczeszcząc wydobyte z grobów zwłoki i obdzierając je z kosztowności.
W trakcie obrad sejmu walnego- w marcu 1606 usiłowano uchwalić prawo zapobiegające tumultom. Projekt tej ustawy król wysłał do oceny jezuitom, głównie ks. Skardze- ci zaś wymogli na senatorach i posłach jej oddalenie, co doprowadziło do rozbicia sejmu. Jak zwykle interes Polski wymagający spokoju i porządku w państwie został poświęcony dla interesu Kościoła katolickiego, dla którego ważniejszym było zniszczenie wyznaniowego przeciwnika. Skarga ujął to tak: „ Pierwej Kościoła i dusz ludzkich bronić niźli ojczyzny! Jeśli zginie doczesna, przy wiecznej się ostoim!”
Ewangelicy przenieśli swój zbór z Krakowa do pobliskich Aleksandrowic, jednak i tam nie dano im spokoju napadając na świątynię, przyległy szpital i schronisko dla starców, a także dewastując cmentarz. Uczniowie krakowskich szkół parafialnych zorganizowali kolejną „ rajzę” na Aleksandrowice, podczas której profesor uniwersytetu Grymza tak długo bił pałką duchownego ewangelickiego o nazwisku Habicht, aż go zabił, a innemu- bezbronnemu starcowi Bitnerowi obcięto palce i podpalono dom. W samej stolicy sfanatyzowany tłum wywlókł z domu słynnego Fausta Socinusa bijąc go prawie na śmierć. Uratował go profesor Marcin Wadowita, narażając się tym bohaterskim czynem na wymówki swoich „ uczonych” kolegów uniwersyteckich.
Dopiero król Władysław IV zadbał o zachowanie w Polsce pokoju religijnego, będąc wiernym swej przysiędze złożonej w dniu koronacji. Niestety- było już za późno: zła wola i bezczynność króla Zygmunta Wazy doprowadziła do likwidacji Reformacji w Polsce. Na pobojowisku plątały się jeno szakale z triumfującymi jezuitami na czele: m. in. w 1641 r. „ tumultanci” zburzyli dwie krakowskie kamienice, a w 1656 r. kler podjudził tłum przeciwko Arianom mieszkającym w Nowym Sączu: w okrutny sposób wymordowano mężczyzn, kobiety i dzieci, a ich domy obrabowano i spalono.
Wróćmy do czasów Anny Wazówny:
członków rodziny królewskiej chowano w Katedrze Wawelskiej odstępując od tej reguły w wyjątkowych przypadkach: np. Karol Ferdynand Waza został pochowany na jego wyraźne żądanie w kościele jezuitów w Warszawie. Kryptą grobową wszystkich Wazów- zarówno tych zasiadających na tronie, jak i sprawujących ważne godności w Rzeczypospolitej Obojga Narodów była Kaplica Niepokalanego Poczęcia NP Marii na Wawelu. Jednak Katedra Wawelska, jako świątynia katolicka podlegała oczywiście katolickiemu prawu kanonicznemu, o którym była już mowa. Krakowskim biskupem był wtedy Marcin Szyszkowski, o którym pisano, że: „ cześć boską bronił, obyczajów uczciwości przestrzegał… wiele kościołów z rąk heretyckich windykował”. Sytuacja nie uległa zmianie po jego śmierci, gdyż jego następca- Andrzej Lipski „ na heretyków był ostry, a znać to z ksiąg jego, za co go też nie lubili i obgadywali”.
Po śmierci Anny starościną Brodnicką została druga żona Zygmunta Wazy- Konstancja, znana z fanatycznego katolicyzmu. Energicznie przystąpiła do zniszczenia „ heretyckiego gniazda” w Brodnicy. Była to zemsta za fiasko katolickich prób zdobycia dobrego przykładu nawrócenia królewny i za przejściowy azyl religijny pod rządami królewskiej siostry. Akcja rozpoczęła się już przy łożu zmarłej: „ Krzysztof Parzniewski pochwycił Babskiego, otoczył strażą, pohańbił pobiciem i przepędził. Zamknięty później w więzieniu, spędził tam osiem tygodniu w ciemnym lochu, pilnowany przez hajduków, a dobra jego zostały skonfiskowane. Następnie osądzony nieformalnie został wygnany z miasta.” Protestantów pozbawiono wszelkich stanowisk w mieście, kaznodzieję miejskiego Stanisława Topolskiego wypędzono z Brodnicy, „ heretyckich” duchownych i osoby wysokie rangą wtrącono do więzienia. „ Nieznani sprawcy” wtargnęli zbrojnie do ratusza, gdzie były odprawiane protestanckie nabożeństwa i skradli dzwon oraz przedmioty sakralne, które uroczyście przeniesiono do katolickiego kościoła farnego. Samą zaś salę zamieniono na targowisko dla piekarzy i szewców. Trwało to do 15 marca 1628 r. poczem nastąpiło samorozwiązanie się spec- komisji pod wodzą królewskich komisarzy. Po Konstancji rządy w Brodnicy przejęła siostra króla Władysława IV Anna Katarzyna Konstancja, następnie jego żona Cecylia Renata- obie również katoliczki do szpiku kości. Dopiero w 1646 r. król Władysław wydał przywilej religijny dla wiernych wyznania augsburskiego potwierdzony następnie przez Jana Kazimierza, Jana III Sobieskiego i Augusta II Sasa.
Wszystko wskazuje na to, że brodnickie uroczystości pogrzebowe Anny Wazówny były nad zwyczaj skromne, odpowiadające woli zmarłej i jej pozycji starościny, lecz nieodpowiednie w skali rodziny króla. Ciało zostało prawdopodobnie zabalsamowane, co było procedurą dość powszechną: pogrzeby znamienitych osób odbywały się w tamtych czasach kilka miesięcy po ich śmierci, gdy zwłoki spoczywały w specjalnie przygotowanych salach. Zwłoki Anny ubrane w kosztowny strój i przybrane w klejnoty zostały złożone w sarkofagu w podziemiach brodnickiego zamku. Prawdopodobnie niedawno odnaleziono to pomieszczenie- jest to niewielka sala o bardzo grubych murach, z małym okienkiem, przez które przenika do środka wąska smuga światła. Krzyżowe sklepienie oraz oddalenie od innych pomieszczeń pozwala sądzić, że to właśnie miejsce opisano w zapisach źródłowych, gdzie mowa jest m. in. o „ sklepionym pomieszczeniu” odizolowanym i zamykanym drzwiami. Niestety- umieszczenie sarkofagu w tym miejscu spowodowało, że był on dość łatwym łupem dla złodziei przyciąganych wizją bogatego stroju zmarłej i jej klejnotów. Pierwszy taki przypadek zanotowano już cztery lata po śmierci Wazówny- w roku 1629.
Współcześni wyceniali skarb królewny na 200 tysięcy talarów- taka wartość miał głównie bogaty zbiór klejnotów częściowo odziedziczonych po matce Katarzynie i ciotce Annie Jagiellonce. Z precjozami tymi związana jest sensacyjna historia próby jej potajemnej sprzedaży carowi Rosji.
A było to tak: Dymitr Samozwaniec wysłał w pierwszych dniach roku 1606 do Krakowa swego sekretarza Jana Buczyńskiego z ofertą kupna klejnotów. Transakcja miała mieć miejsce na moskiewskim Kremlu, dokąd pośpiesznie ruszyło wielu oferentów ze stolicy Polski, z Lwowa, a nawet Jan Ambroży z Mediolanu i grupa bogatych złotników z Augsburga. W imieniu Wazówny wystąpił zaufany dworzanin Zygmunta III Stanisław Niemojewski herbu Rola. Królewna powierzyła mu precjoza o wartości 70 tysięcy złotych z zakazem ujawnienia jej imienia. Misja rozpoczęła się w marcu, gdy Niemojewski z grupą 15 innych osób wyruszył na wschód. W połowie kwietnia, w okolicy Orszy dołączył do orszaku nowo poślubionej żony cara- Maryny Mniszchówny i jej ojca- wojewody sandomierskiego. W Moskwie coraz silniejsze były nastroje antypolskie i niechętne carowi. 26 maja Niemojewski przedstawił carowi przywiezione klejnoty i na jego prośbę zostawił je „ do dokładnego przyjrzenia się.” Tegoż dnia doszło do zamieszek w Moskwie, o których Niemojewski napisał później tak: „ Ale szczęście mało czasu mu użyczyło do przypatrywania się tym klejnotom, bo najdalej w ośm godzin potym gardło dał, czego się Boże pożal.”
Wysłannik Wazówny trafił do dwuletniej niewoli, z której powrócił do kraju w 1609 r. Zdawało się, że klejnoty przepadły, lecz dzięki staraniom Niemojewskiego i samego króla Zygmunta III car Wasyl Szujski zwrócił je za poświadczeniem specjalnym kwitem. Dzięki temu dokumentowi wiemy dzisiaj, jakie były to skarby. Aby lekko podrażnić miłe czytelniczki, ew. żony, siostry i kochanki czytelników wymienię tylko niektóre z nich: „Kanak ( naszyjnik) ze szmaragdami i ośmioma perłami podwójnymi, wszystkich pereł 16, szacowany na złotych 3000, maneta( bransoleta) z diamentów i rubinów, diamentów 7, a rubinów 8 szacowana na 2000 złotych, sztuka z rubinami i perłami, jakby manela, rubinów 8, pereł 8, sztuka taka jakby kanak, rubinów 7, pereł 8 szacowane na 5000 złotych, zawieszenie, w którym w środku szmaragd, pod nim rubinki dwa, a na wierzchu tabliczka diamentowa rzeźbiona, przy nim perła okrągła wielka, szacowana na 2000 złotych".
Największy skarb królewny można oglądać dzisiaj bez konieczności forsowania wymyślnych zabezpieczeń, czy przejścia dokładnych kontroli odpowiednich służb. Wystarczy pojechać do Brodnicy, wejść na wieżę zamku i z jej szczytu ujrzeć najmilsze Annie klejnoty. Miasto położone jest w zagłębieniu terenu otoczonym lasami, polami i łąkami, wśród których wije się Drwęca. Zdaje się, jakby te wszystkie cuda Natury otaczały widza wysokim wałem wspaniale pachnącym i mieniącym się wszystkimi kolorami. Ta sama Drwęca przepływa u podnóża Golubskiego zamku, zarządzanego mądrą ręką Anny.
Do kolejnego rabunku Brodnickiego sarkofagu doszło w nocy z 5 na 6 listopada 1629 r. w trakcie odwrotu wojsk szwedzkich: ciało królewny zostało okradzione z klejnotów, poczem zdarto z niego szaty.
Do dzisiaj nie wiadomo kim był sprawca. Zachowała się korespondencja między ówczesnym Kanclerzem Rzeczypospolitej- Jakubem Zadzikiem, a Kanclerzem Królestwa Szwecji Axelem Oxenstiernem. Ten ostatni usiłował zrzucić winę na Polaków pisząc, że feralnej nocy zarówno miasto, jak i zamek „„złupili kozacy i wasi( polscy) dragoni, ze wszystkiego, zwłaszcza na zamku nic sobie nie robiąc". Swoją obronę przed polskimi zarzutami podpierał oświadczeniem Sądu Ławniczego z Brodnicy, o którym napisał: „ ci, którzy z obowiązku wszystko przejrzeli nie ośmielili się kierować podejrzenia o ten czyn na naszego żołnierza". Szwed pisze, że król Gustaw II Adolf „wśród tak wielu trosk z wojną związanych nie uważał niczego za rzecz ważniejszą jak to, aby ciało zmarłej krewniaczki nienaruszone zostało” w związku z tym wydał zakaz otwierania drzwi do pomieszczenia, gdzie spoczywały zwłoki i nakaz pilnowania ich przez strażnika, „aby nie stwarzać okazji dla ludzi o zbrodniczych skłonnościach (...), aby zmarłej nie została wyrządzona jakaś krzywda". Na koniec proponuje takie rozwiązanie problemu: „ sposób(...) jest ustalony, kto się dopuścił i kiedy to zostało popełnione, pozostaje niepewne(...) i każdy niech szuka wśród swoich" i dodaje: „jeśli sprawca zbrodni znajduje się pomiędzy naszymi, jeśli pojmę winnego człowieka, będę sędzią tak surowym, jak każdy z waszych". Pisząc w innym fragmencie swego pisma co następuje: „nie jest właściwością naszej religii wzniecanie gwałtownego gniewu do zwłok umarłych choćby byli innego wyznania" nawiązuje do licznych w tamtych czasach rozruchach w Polsce, o których pisałem.
Jedenaście lat czekała Anna Wazówna na godny siebie pochówek. Dokonał tego jej bratanek, król Władysław IV 16 lipca 1636 r.
Miejsce i czas ostatecznego pogrzebu nie zostały wybrane przypadkiem.
Zacznijmy od miejsca: Toruń przełomu XVI i XVII wieku był miastem dwuwyznaniowym- katolickim i protestanckim, gdzie obie religie w sposób dość skomplikowany i momentami burzliwy trwały obok siebie. Obecny kościół NP. Marii był wtedy zborem ewangelickim, swoistym „ Mauzoleum Protestanckim”, w którym spoczywały doczesne szczątki toruńskich patrycjuszy i okolicznej szlachty, a także braci czeskich, przez co fakt pochowania w tak zaszczytnym gronie i miejscu był specjalnym przywilejem. Fakt wyboru Torunia na miejsce ostatecznego spoczynku Anny Wazówny był wyróżnieniem dla miasta, co podkreślił w pogrzebowym kazaniu Paweł Orlicz- kaznodzieja przy zborze słowami: „ Szczęśliwyś Toruniu, że masz tej świętej relikwie". Ponadto król wyraził w ten sposób swą wdzięczność za nieugiętą postawę miasta w czasie szwedzkiego Potopu „... miastu Toruń w nagrodę za opór... dalszą gratitudines( wdzięczność) pokazać obiecujemy". Toruński pogrzeb królewny wykorzystano również do względów propagandowych: w tym samym czasie w Sztumskiej Wsi toczyły się rokowania po zakończeniu sześcioletniego rozejmu ze Szwecją, zawartego po wojnie z lat 1626- 1629. Bratanek królewny chciał pokazać zarówno posłom, jak i szwedzkiemu społeczeństwu, że właśnie on jest rzeczywistym i aktywnym potomkiem Wazów, a jako „ szczęśliwy i zawsze zwycięski” król Polski może być także królem szwedzkim. Dodatkowym atutem króla miała być jego- większa od poprzednika- tolerancja religijna. Aby uniknąć ew. pomruków niezadowolenia zza murów Watykanu król nie brał udziału w toruńskich egzekwiach wysyłając w swoim imieniu księcia Krzysztofa Radziwiłła. Sam w tym czasie wziął udział w konsekracji kaplicy św. Kazimierza przy Katedrze w Wilnie.
Pogrzeb Anny w pełni odpowiadał oczekiwaniom epoki baroku: pochówki królewskie określano mianem Pompa funebris, ew. Theatrum in egzequiis. Zarówno król, książę Radziwiłł, jak i władze Torunia wydali majątek na to Theatrum…
Miasto, a zwłaszcza trasa przejścia pochodu udekorowane zostały przez mieszkańców. Wnętrze kościoła Mariackiego zostało przystrojone białymi tkaninami, w prezbiterium stanął trzystopniowy katafalk nakryty srebrną tkaniną, nad którym, na jedwabnych sznurach zawieszono baldachim. Obok przygotowano ambonę także okrytą bielą. Po prawej stronie ołtarza znajdowała się półkolista, sklepiona kopułą, nisza grobowca, w której ustawiono na cokole białą, wykonaną z alabastru „koloru najbielszego" leżącą figurę królewny. W niszy, obok postumentu nagrobka, przygotowano sklepioną beczkowo kryptę, murowaną z cegły i bieloną, a prowadzące do jej wnętrza schodki prowizorycznie wykuto w starym murze kościoła. W jej wnętrzu na umieszczenie drewnianej pogrzebowej trumny czekał cynowy sarkofag. Miasto zaludniło się od gości i ich służby, zapełniło od powozów. Aby oddać cześć należną Annie Wazównie, ale i zamanifestować swoją więź ze współwyznawcami, zjechali do Torunia najznamienitsi przedstawiciele rodzin protestanckich Rzeczpospolitej: Radziwiłłów, Rejów, Potockich, Leszczyńskich, Denhoffów i Ostrorogów.
Swoistą uwerturę stanowił dźwięk dzwonów wszystkich świątyń ewangelickich rozbrzmiewający od godziny 8 rano. Po pewnym czasie dołączył do nich potężny dzwon Świętych Janów. Po godzinie zapanowała cisza: żałobnicy dotarli do oczekującego za bramami miasta ciała królewny.
Rektor słynnego toruńskiego Gimnazjum Akademickiego, Piotr Zimmerman wygłosił mowę pogrzebową, poczem uformowano kondukt żałobny, który ruszył głównymi ulicami w kierunku kościoła Najświętszej Panny Marii, będącym wówczas wielkim zborem ewangelicznym. Na czele szła młodzież szkolna z nauczycielami, za nimi ok. 500 znakomitości wyznaczonych przez Radę Miejską, muzycy i ok. 100 pastorów ewangelickich, następne były najważniejsze postacie: książę Krzysztof Radziwiłł, poseł królewski, książę śląski, legnicki i brzeski Jan Krystian, książę Anhaltu Fryderyk, synowie księcia brzeskiego Ludwik i Krystian, kasztelan chełmiński jako delegat książąt Polski i Szwecji i kasztelan starodubowski oraz książę Bogusław Radziwiłł. Za nimi jechał wóz zaprzężony w sześć koni w białych, jedwabnych okryciach z wyhaftowanymi herbami Szwecji, na którym, przykrytym „dywanem sztuki frygijskiej utkanym pozłacanymi nitkami z jasnego srebra" spoczywała trumna okryta srebrną tkaniną. Na wozie umieszczono pięć koron: cztery- z naturalnych kwiatów- w narożnikach, piątą w centrum. Po bokach szło kilku szlachciców tworzących jakby straż honorową, a ubrane w białe, jedwabne suknie przybrane zielonymi gałązkami rozmarynu dwadzieścia cztery panny niosły obrzeżenie srebrnego nakrycia. Towarzyszyło im trzydziestu młodzieńców również w białych strojach z białymi świecami. Następną grupę tworzyli przedstawiciele słynnych szlacheckich rodzin protestanckich, dalej przedstawiciele miasta: rajcy, niżsi urzędnicy Starego i Nowego Miasta, znamienite mieszczanki i mieszczanie oraz artyści. Gdy kondukt dotarł do kościoła przedstawiciele Rady Miejskiej wnieśli doń trumnę, a starosta lubuski przeniósł na katafalk koronę i cztery wieńce. Na stopniach katafalku usiadły dziewczęta w białych szatach, a młodzieńcy stanęli obok. Zarówno w czasie marszu, jak i w świątyni rozbrzmiewała odpowiednia muzyka i śpiewy. Po koncercie żałobnym mowę pogrzebową wygłosił Paweł Orlicz, „mąż najszlachetniejszy i rzadkiej wymowy".
Ponownie rozległ się dźwięk dzwonów i przy żałobnych pieśniach najdostojniejsi goście umieścili trumnę w grobowcu.. Wreszcie na zakończenie uroczystości zawieszono „w kopule sklepionego pomieszczenia koronę nad grobem marmurowym przedstawiającym leżącą na wznak postać królewny". Po uroczystości książę Krzysztof Radziwiłł podziękował jej uczestnikom i zaprosił na stypę do ratusza.
Powyższa relacja jest zgodna z opisami kronikarskimi zamieszczonym w pracach Hartknocha z 1689 r., Zerneckego z 1724 r., Lengnicha z 1729 r., Friesego z 1786 r. oraz Wernickego z 1836 r.
„ Konkurencja” w postaci krakowskich jezuitów nie omieszkała wydalić z siebie innej relacji, w której braciszkowie informują m. in. o różnych „ cudach”: „Roku... 1636, dnia 15 lipca zdarzył się początek uroczystego pogrzebu córki Jana króla Szwecji, siostry Zygmunta III króla i stryjenki( faktycznie ciotki) Władysława IV. Ta bowiem, ponieważ zmarła jako heretyczka, dlatego przez heretyków obyczajem heretyckim została pochowana w Toruniu. Przeto z Brodnicy, gdzie ciało przez kilka lat, czyli od tego czasu, w którym zmarła, złożone pozostawało, w wyżej wymienionym dniu 15 lipca sprowadzone zostało na przedmieście toruńskie i na nim złożone w pewnym ogrodzie pod nakrywającym go dachem z białej tkaniny, i po bokach dobrze przykryte; nocy następnej widoczne było, że powietrze tych duchów w uroczystości weźmie udział, bowiem i w Toruniu błyskawice piorunów i grzmoty wszystko wypełniały. W Gdańsku zaś uderzenie pioruna w tym czasie, tejże nocy i godziny świątynię Św. Jakuba razem z połączonym z nią szpitalem zniszczyło. W Królewcu zaś, gdy uderzenie pioruna dotknęło tę wieżę, w której prochy piorunujące i armatnie były przechowywane, ogień wznieciwszy, więcej niż 180 kamienic po części przewróciło, po części rozrzuciło, po części zerwawszy dachy straszliwie zniekształciło. W zamku wszystkie okna z wyjątkiem dwóch zostały wstrząśnięte, zamki z opraw wyrwane i bramy otwarte. Od dawna większa klęska nadchodziła na Królewiec, skoro w miejscu sąsiednim owa materia zapalając się nie sama z siebie, lecz za zrządzeniem Boga tak się zwróciła. W licznych innych miejscach Prus podobne grzmoty l błyskawice działy się tej nocy. Następnego dnia ( 16 VII 1636 r.) przed południem początek uroczystości pogrzebowej dali liczni ubodzy obojga płci, odziani w szaty z białego płótna i niosący na czapkach korony z rozmarynu po dwóch i po dwie postępujący. W miejscu gdzie była ustawiona procesja, archiminister toruński i rektor gimnazjum, odziany w sutannę i płaszcz, nazwiskiem Cymerman, wstąpiwszy na mównicę wygłosił kazanie po niemiecku. Po tych ubogich niosących czarne świece postępowały wspólnoty, z których po trzech i po czterech po sobie następowali, następnie grupy muzyczne, tak śpiewaków jak instrumentalistów, następnie szkoły Nowego i Starego Miasta Torunia. Po szkołach szli 42 ministrowie heretyccy, bowiem więcej nie znaleziono, choć szukano ich z wielką starannością. Tym towarzyszył sam pseudobiskup, o którym mówiło się królewiecki. Następnie koni 6 odzianych w białe okrycia, na których były zawieszone herby zmarłej, namalowane na jedwabiu. Woźnice także noszący białe szaty, zwłoki na wozie zamknięte w cynkowej urnie, to płótnem ogromnym, to jedwabiem białym zwanym tabinek, złotymi kwiatami przetkane. Nad zwłokami była poduszka, przykryta tkaniną przetkaną złotem i w czterech częściach poduszki wplecione rozmaryny. Płótno tkaniny trzymały 24 szlachetne dziewice oburącz, odziane w biały jedwab na kształt mniszek z szerokimi rękawami, poszczególnym z nich zwisały z głów tkaniny najcieńsze i wplecione w głowy rozmaryny niosły. Wokół tych dziewic byli liczni dworzanie paziowie, odziani w szaty, z wplecionymi podobnie rozmarynami w głowach i białe świece w rękach niosący. Koło tych paziów szli mieszczanie brodniccy, jako poddani swojej niegdyś pani. Pogrzebowi towarzyszył Krzysztof książę Radziwiłł, wojewoda wileński, z niektórymi dostojnikami Królestwa i zagranicznymi książętami, którzy przybyli na ten pogrzeb. Dwaj książęta alzaccy i książę brzeski, i Radziwiłł, a syn Janusza i inni; z katolików zaś był obecny jedynie pan Melchior Weier, wojewoda chełmiński. Po nich następowali z Rady Toruńskiej mieszczanie po trzech i po trzech. Na koniec kobiety Nowego i Starego Miasta zamykały towarzystwo; podczas trwania uroczystości rozbrzmiewały dzwony, także w świątyniach katolików, i tak odprawiając nabożeństwo episkopalne przed drzwiami świątyni, zatrzymawszy świece ubogich, tylko białe świece zostały przyniesione. Zwłoki przez Radę Toruńską z wozu podniesione i zaniesione do świątyni, i złożone na pomnik w kształcie grobowca, ale bez zwłok, dość prostym, otoczonym przez całe zgromadzenie, to przez dziewice, paziów niosących białe świece, to przez ministrów heretyckich, którzy tyłem obróceni do ołtarza u zwłok stali z podwyższenia ku nim zwróconych; minister Orlicz, kalwinista uprawniony, mający na głowie perukę, głosząc kazanie po polsku, miedzy innymi to także powiedział: Szczęśliwyś Toruniu, że masz tej świętej Reliquie etc. Tak wielcy wrogowie świętych relikwii tworzyli sobie nowe bardzo próżne relikwie zasługując sobie na karę bożą. Po zakończeniu kazania książę Radziwiłł z innymi magnatami zdjęli zwłoki z cenotafium i złożyli w grobie. Tenże złożył zwyczajowe podziękowania gościom w ratuszu, następnie wydawszy najwspanialej ucztę..." — na tym urywa się przepisana przez autora kroniki relacja.
Zapewne zwróciliście uwagę na dominujący w opisie uroczystości kolor biały. Biel jest kolorem zawierającym w sobie wszystkie pozostałe, jest barwą nierozszczepionego światła, jest więc symbolem początku wszechrzeczy. Słowiańskie wyobrażenia o świecie zmarłych oraz ich rytuały pogrzebowe zawierały w sobie wiele elementów obrzędowości weselnej, szczególnie na Rusi. Nawet w dzisiejszych czasach kobiety ubierające zmarłą dziewczynę( pannę) wypowiadają zdanie: „ żeby na tamtym świecie miała małżonka”- biel towarzysząca Annie w jej ostatniej drodze wskazywała na jej panieński stan. Ponadto można sięgnąć do Apokalipsy św. Jana, gdzie kolor biały oznacza doskonałą czystość, zwycięstwo i wieczną chwałę. W liturgii biel jest symbolem światła, chwały i czystości. Białe suknie dziewczynek i kobiet noszone przez nie z okazji różnych świąt oznaczają ich czystość, niewinność, dziewictwo, ale i triumf. Dodatkowym symbolem czystości Anny były gałązki rozmarynu. Nawet biała maść koni to nic innego, jak „ Rumaki umarłych” towarzyszące duszy oddalającej się w zaświaty.
Na zakończenie zacytuję fragment inskrypcji z brodnickiego sarkofagu podpisanej przez Szymona Starowolskiego:
„Najdostojniejsza Księżniczka, Anna Infantka Szwecji. Zrodzona z najdostojniejszych: Jana Króla Szwecji i Katarzyny Jagiellonki, córki Najdostojniejszego Zygmunta I Króla Polski, i Wielkiego Księcia Litewskiego, i Bony Sforzy Księżniczki Mediolanu i Bari, a także Siostry Najdostojniejszego Zygmunta Augusta również Króla Polski, i ta sama Najdostojniejszego i Najpotężniejszego Księcia Pana, Pana Zygmunta III Polski i Szwecji( króla) teraz szczęśliwie panującego po śmierci starszej( siostry) niegdyś w młodym wieku( zmarłej) Jedyną Siostrą, która długim związkiem rodowodu ze strony ojca i matki wyprowadzonego od największych królów, odpowiadając szlachetnie cnotom królewskim i bohaterskim, była umysłem wykształconym, życzliwym, dobrotliwym, godną podziwu uprzejmością w stosunku do wszystkich, rzadką stanowczością przewyższająca płeć(kobiecą), dziewica najobyczajniejsza, księżniczka wspaniałomyślna, Bohaterka sławna. Której ręce i bogactwo zawsze stały otworem dla sierot i potrzebujących, życzliwość dla strapionych, apteka dla chorych, hojność dla dobrze zasłużonych, którą pozostałe również cnoty do tego stopnia ozdabiały, że niczego w niej nie zabrakło do najwyższej chwały i prawdziwej ozdoby i mimo że wytrwała w religii odwróconej od katolickiej, a jednak nie była (tej) wroga. W Brodnicy po długim cierpieniu na skutek chorób z żywych dnia 6 lutego Roku Zbawienia 1625, w 56 roku zaś swego wieku usunięta. Najjaśniejszy i Najpotężniejszy Książę PP. Zygmunt, Król Polski i Szwecji, Brat zatroszczył się, żeby najlepsza Siostra została złożona w tym Sarkofagu".
Zakończeniem opowieści o Annie Wazównie i jej czasach niechaj będzie cytat z wspaniałej książki autorstwa pana profesora Janusza Tazbira „ Reformacja w Polsce”: „ Kontrreformacja mogła się więc poszczycić potrójnym zwycięstwem, skoro wyeliminowała swych protestanckich przeciwników nie tylko z wyznaniowego, ale politycznego i kulturalnego życia narodu szlacheckiego. Za sukces ten musiała jednak drogo zapłacić, skoro- jak stwierdzają współcześni historycy- wraz z tryumfem kontrreformacji upadły katolickie kaznodziejstwo i teologia, szkolnictwo i polemika wyznaniowa. Brak konkurencji, ustanie walki o rząd dusz, zanik pluralizmu( w tym przypadku wyznaniowego)- wszystko to sprowadziło marazm umysłowy i stagnację intelektualną w obozie zwycięzców. Zjawisko dobrze znane nie tylko z historii XVII wieku.”
O samym grobowcu Toruńskim, licznych tajemnicach i ukrytych w nim symbolach napiszę relacjonując swoją eskapadę do tego zacnego grodu-daj Bóg, że w nadchodzącym Roku Pańskim 2012. Poruszać się będę liczącym sobie 75 km tzw. Szlakiem Anny Wazówny- trasą biegnącą przez miasta obecnego województwa kujawsko- pomorskiego związane z jej życiem: Bydgoszcz, Brodnicę, Ciechocinek, Chełmno, Golub-Dobrzyń, Grudziądz, Inowrocław, Toruń, Włocławek.