Droga nad Pucyfik.

 

Wbrew pozorom nie popełniłem tzw. „ błędu literowego” i tym samym nie zabiorę Was gdzieś hen, daleko na piaszczyste plaże, na których rosną egzotyczne palmy. Tym samym nie musicie szykować olejków do opalania, tudzież takich NPP( Niezbędników Prawdziwego Plażowicza), jak wiaderko, łopatka, kółko do pływania tudzież kocyk.

Pojedziemy w najpiękniejsze okolice nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Niestety są to miejsca również tragiczne, gdzie działy się rzeczy straszne i okrutne.

Po prostu- Kaszuby.

Od razu na początku( aby uniknąć zarzutów o lokalny patriotyzm uniemożliwiający obiektywizm) informuję, że nie jestem urodzonym Kaszubą, ale jest mi dane to szczęście, że od 17 lat mieszkam w samym sercu Szwajcarii Kaszubskiej.

Na początek kilka słów o historii Kaszub. Zacznę- jak nigdy dotąd- od czasów zaiste pra- pradawnych.

A było to tak: Pan Bóg stworzył Ziemię, ale była goła i pusta. Wziął więc wielki worek, w którym pełno było przeróżnych gór, dolin, lasów jezior, rzek i mórz i pełnymi garściami brał z niego te cuda, by dekorować nimi świat. Gdy skończył zasiadł na swym tronie spojrzał na to, co uczynił i zobaczył, że jest bardzo dobre. Powiedział wtedy do aniołów:- Czyż nie jest piękny ten świat, który stworzyłem? Weźcie go i opiekujcie się nim i wszystkim, co na nim żyje.

Aniołowie z podziwem patrzyli na Dzieło Boże i radowali się ze Stwórcą. Jeden tylko siedział smutny w dalekim kącie niebiańskiej sali. Ujrzał go dobry Bóg i zapytał, czemu jest taki markotny. Ten odrzekł:- Ojcze, Twe dzieło jest zaiste piękne i wspaniałe, ludzie zaś szczęśliwi i radośni. Spójrz jednak na kraj, który dałeś mi pod opiekę: lud tam żyjący nie raduje się jak inni, bo zaprawdę ciężko pracować musi: ziemię dostał jałową, kamienistą i pustą- nie mógłbyś dać im czegoś lepszego?

Bóg odrzekł: - Masz rację. Coś chyba temu zaradzimy, bo na dnie worka zostały jakieś okruchy.

Poczem wysypał wszystkie resztki na zapomniany skrawek Ziemi i nagle pojawiły się modre jeziora pełne ryb, okolone lasami i wzgórzami porośniętymi wrzosem. Powstała wspaniała mozaika stworzona z łąk i pól, krętych rzek i strumieni, nieprzebytych borów pełnych zwierzyny, grzybów i jagód. Na północnym skraju zazłociły się piaszczyste wydmy, zaniebieściło morze. Wszystko tak się poukładało, że z najbiedniejszej krainy Kaszuby stały się najśliczniejsze.

Ludzie radowali się wielce i cieszyli Łaską Bożą, jednak jeden z nich nie chciał chodzić goły niczym Ojciec Adam i zadręczał bez przerwy Pana Boga pytaniem:- A ka moja szuba? Zniecierpliwiony Stwórca dał mu w końcu szubę, człeka zaś owego nazwał Kaszubą, a krainę- Kaszuby.

Tyle legenda. Teraz trochę innych faktów.

Pierwszy raz nazwa Kaszuby pojawiła się w XIII wieku i używano jej równocześnie z innym określeniem miejscowej ludności- Wenedowie. Do dzisiaj nie ustalono definitywnie, który obszar Pomorza stanowił kolebkę ludu kaszubskiego. Anonimowy autor z XVIII w. rozważając tytuł królów pruskich „ Herzog der Cassuben und Weneden”( Książę Kaszubów i Wenedów) doszedł do wniosku, że „ nazwa Kaszubów i Wenedów nie powinna oznaczać żadnych ziem, lecz tylko narodowości”. Sama nazwa funkcjonowała w tytulaturze książąt zachodniopomorskich już od drugiej połowy XIII wieku. Z kolei książęta gdańscy panujący na terenie dzisiejszych Kaszub nigdy nie nazywali siebie książętami kaszubskimi. Ba, w wielu ówczesnych dokumentach używali tego określenia w stosunku do ludności zamieszkującej ziemię słupską i słoweńską. Jeden z największych historyków Pomorza, profesor Gerard Labuda napisał że w średniowieczu, pomiędzy dolną Odrą i Wisłą powstały cyt.: „ trzy zalążki życia państwowego:

a) nad Odrą, z ośrodkami w Szczecinie, Wolinie i Kamieniu(…);

b) w dorzeczu Parsęty, najpierw z ośrodkami w Kołobrzegu i Białogardzie, a następnie, nieco dalej na wschodzie, z ośrodkami w Sławnie i w Słupsku.

c)nad dolną Wisłą, z ośrodkami w Gdańsku i Świeciu”.

Książęta zachodniopomorscy szybko stali się lennikami króla niemieckiego. Największymi germanizatorami kraju byli: Barnim I panujący w drugiej połowie XIII w. oraz jego wnuk Barnim III. Ten ostatni zasiedlił olbrzymie obszary księstwa osadnikami niemieckimi spychając na margines ludność słowiańską.

Środkowopomorskie księstwo słupsko- sławieńskie już w XIII w. stało się częścią księstwa gdańskiego, a po 1309 r. podzieliło los pozostałych księstw zachodniopomorskich. Po roku 1648, gdy Pomorze Zachodnie stało się własnością elektorów brandenburskich rozpoczęto planową germanizację miejscowej ludności głównie przez usunięcie języka kaszubskiego ze szkolnictwa elementarnego i liturgii. Temu celowi służyła również założona w Słupsku Szkoła Kadetów, gdzie wynarodawiano miejscową, w większości ubogą szlachtę kaszubską. Nie mniej jednak jeszcze na początku XIX w. ziemie wokół Słupska, Lęborka, Miastka i Człuchowa zamieszkiwane były przez Kaszubów.

Obecne tereny Kaszub, czyli Pomorze Gdańskie było na początku epoki średniowiecza najmniej „ kaszubskie” spośród wymienionych powyżej księstw. Mieszkali tu także Kociewiacy(, których mowa należy do gwar mazowieckich) i Krajniacy o wielkopolsko- kujawskim rodowodzie.

Zakon krzyżacki w latach 1308-1309 zajął podstępem Pomorze Gdańskie i władał nim żelazną pięścią przez 150 lat. Powstały olbrzymie latyfundia pomorskich rodów Massowów, Puttkamerów, Zitzewitzów oraz niemieckich rodzin Glassenapów, Wedlów, Krockowów, wobec których kaszubska szlachta biedniała i traciła na znaczeniu. Jedynie dwóm tutejszym rodom udało się dojść do znacznych bogactw i znaczenia: Wejherom i Przebendowskim.

Po okresie wojen napoleońskich władze pruskie rozpoczęły ponowną próbę germanizacji ludności przez wprowadzenie języka niemieckiego do szkół i- w późniejszym okresie- do kościoła. W tym czasie takie miasta jak Chojnice, Kościerzyna i Brusy stały się ogniskami polskości promieniującymi na całe Kaszuby.

W okresie Wiosny Ludów pochodzący ze wsi Sławoszyno koło Pucka lekarz Florian Ceynowa jako pierwszy sformułował kaszubską ideę regionalną uznając kaszubski  za język, a samych Kaszubów za jeden z ludów słowiańskich na równi z Łużyczanami i Czechami. Niemieckie władze próbowały wykorzystać tę ideę do własnych celów przeciwstawiając kaszubskość polskości i wypaczając pojęcie narodu kaszubskiego. Spadkobiercy idei Ceynowy rozumiejąc niebezpieczeństwo wynikające z tych prób propagując kaszubskość utrwalali także związki tych ziem z Polską. ( Tak, tak- panie Tusk!)

Pod koniec XIX wieku wzmogły się szykany władz pruskich w stosunku do Polaków.

Tak jak Wielkopolska ma swojego Michała Drzymałę, tak Kaszuby( konkretnie „ moje” Sierakowice) mają Augustyna Pawelczyka urodzonego 9 września 1870 roku o godzinie 12.00 w Merglowej Górze( Górnym Grzybnie). Jego problemy z Prusakami miały swój początek pewnego zimowego przedpołudnia czwartego dnia Roku Pańskiego 1899 w Urzędzie Stanu Cywilnego w Sierakowicach dokąd przybył w celu zgłoszenia urodzenia drugiego z kolei syna o imieniu Jan. Trafił na urzędnika będącego członkiem polakożernej Hakaty, herr Johnna Wiehe( lokalnego aptekarza). Ten celowo zniemczył zarówno imię dziecka na Johann, jak i nazwisko na „ Pawelschik”. Polak odmówił podpisania dokumentu żądając poprawienia pisowni na polską. Wiehe wyrzucił go za drzwi krzycząc, że jakiś tam „ Pole” nie ma prawa zwracać uwagi pruskiemu urzędnikowi, jak ten ma pracować. Pierwsza rozprawa odbyła się w sądzie powiatowym w Kartuzach. Jak było do przewidzenia skazano Kaszubę na tydzień aresztu i 25 marek grzywny. Wiehe tryumfował, ale przedwcześnie, gdyż niepokorny Augustyn odwołał się do sądu prowincjonalnego w Gdańsku. Dnia 17 marca 1899 r. ogłoszono wyrok: „ nazwisko dziecka i jego rodziców brzmi Pawelczyk oraz brzmienie imienia dziecka brzmi Jan”. Pierwsza bitwa była wygrana, ale wojna- nie…

Po huraganie o niespotkanej sile, który dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi dom mieszkalny Pawelczyków sprzedali oni na przełomie lat 1900/ 1901 swoje gospodarstwo w Tuchlinie i nabyli siedmiohektarową działkę w Sierakowicach. Wystąpili wtedy do władz o pozwolenie wybudowania domu mieszkalnego i zabudowań gospodarczych. Zezwolono tylko na postawienie stodoły( która zachowała się obok kościoła św. Jana Chrzciciela do lat 70- tych XX w.). Wójt Sierakowic Hübner nie wydał pozwolenia na budowę domu opierając się na słynnej ustawie z 10 sierpnia 1904 r. zakazującej Polakom bez zgody władz pruskich budowy budynków na stałych fundamentach. Oczywiście nie bez znaczenia była opinia o Pawelczyku jako „ zatwardziałym Polaku”. W stodole powstał na podwoziu wielkiej dworskiej młockarni wóz cygański o długości 7,5 m i 3, 2 m szerokości, a w nim pokój i kuchnia. O świcie 4 kwietnia 1905 roku wschodzące słońce i zaskoczeni Prusacy ujrzeli nowy dom rodziny Pawelczyk. Dzielni ci ludzie mieszkali w nim do 1908 roku stale szykanowani przez Niemców: wydumali oni sobie, że są to Cyganie, a tym nie wolno było przebywać w jednym miejscu dłużej niż jedną dobę. Po pierwszym mandacie Pawelczyk przesuwał zatem codziennie swój dom o 20 metrów to w jedną, to w drugą stronę. Następny mandat wypisano ze względu na to, że „ Cyganie” stanęli wozem za blisko stodoły, przez co spowodowali ponoć niebezpieczeństwo pożaru z komina. Kolejny „ sztraf” wlepiono za brak sprzętu p/poż. w postaci drabiny, bosaka i wiadra z piachem. I tak dalej,  i tak dalej. Kaszuba kary płacił, ale walczył o swoje w sądach na podstawie posiadanego aktu własności parceli zapewniającego nabywcom prawo wznoszenia zabudowań mieszkalnych i gospodarczych. W Kartuzach przegrał, w Gdańsku też( tu jako powód podano m. in. to, że jest „ zu harter Pole”- czyli za twardy Polak). Dopiero Landsgericht w Lipsku uchylił te wyroki przyznając rację Pawelczykowi. Kolejna bitwa była wygrana…

Pewnego dnia na drzwiach wozu ktoś „ nieznany” namalował znak Hakaty i wbił w drzwi nóż. Dzielny Kaszuba w obawie o życie swojej rodziny sprzedał działkę i za namową słynnego księdza Łosińskiego zamieszkał w Dobrzewinie pod Gdynią. Wóz został prawdopodobnie przetransportowany do muzeum w Paryżu. Augustyn Pawelczyk dalej prowadził walkę o mowę ojczystą ucząc w swoim domu języka polskiego, był jednym z założycieli Banku Ludowego, często gościł Antoniego Abrahama. Za swoją działalność został odznaczony w niepodległej Polsce Krzyżem Niepodległości. Niestety jego syn Jan zapłacił życiem za dzieło swego ojca w listopadzie 1939 roku…

Tym wstępem chciałem przybliżyć Wam chociaż trochę Kaszuby, o których tak naprawdę niewiele wie się w Polsce. Teraz możemy wrócić na trasę dzisiejszej wycieczki.

Tytułowa droga ma charakter pętli, przez co można na nią wkroczyć w dowolnym miejscu. Ja rozpocząłem podróż w Sierakowicach, gdzie zaopatrzony w nieszczęsny kask, rękawice i coś na grzbiet kopnąłem starter motocykla, by już po chwili opuścić domowe pielesze kierując się na północ. Minąłem Kamienicę Królewską i Niepoczołowice. Za tą wsią, na skraju lasu znajduje się samotna, bezimienna mogiła. Nikt z mieszkańców nie jest w stanie powiedzieć kto tu leży. Według mnie jest to miejsce wiecznego spoczynku uciekiniera z Marszu Śmierci, o którym piszę dalej. Następnie przez Linię dojechałem do Nawcza. Ta zagubiona w lasach wieś była jednym z etapów wspomnianego, okrutnego Marszu Śmierci, czyli pieszej ewakuacji więźniów obozu koncentracyjnego w Sztutowie. Gehenna tych ludzi zaczęła się 25 stycznia 1945 roku: Paul Werner Hoppe będący komendantem obozu wyznaczył ten dzień na początek jego ewakuacji( odpowiedni rozkaz wydał już 16 stycznia dowódca SS i policji w Gdańsku Fritz Katzmann zaznaczając, aby „ wszelkie próby ucieczki lub przygotowań do buntu łamano w sposób bezwzględny przy użyciu broni palnej"). Uformowano 9 kolumn liczących w sumie 11 500 słaniających się z głodu i chorób „ podludzi” i popędzono ich w kierunku odległego o 140 km Lęborka. Pierwsza grupa 1600 więźniów wyruszyła o 6 rano. Byli to głównie tzw.” muzułmanie”, czyli osoby skrajnie wycieńczone głodem i chorobami, odziani w cienkie, dziurawe, drelichowe ubrania, obuci najczęściej w drewniane chodaki(na bose stopy). Wydano im prowiant składający się z 500 g czerstwego chleba i ok. 120 g margaryny, lub topionego sera. Większość wygłodniałych więźniów zjadła te racje od razu maszerując dalej bez jedzenia.

Eskorta każdej kolumny składała się z podoficera i 40 SS-manów uzbrojonych w pistolety maszynowe, granaty i dwa karabiny maszynowe. Do ich dyspozycji były także specjalnie przeszkolone psy.

Kolumny więźniów przebywały codziennie ponad 20 km brnąc w głębokim śniegu, przy temperaturze -20°C. Nawet ci więźniowie, którzy wyszli z obozu w stosunkowo dobrej kondycji fizycznej nie byli w stanie sprostać trudom marszu. Większość wyznaczonych uprzednio dróg zajmowała ewakuowana niemiecka ludność cywilna i cofające się jednostki Wehrmachtu, więc trasy zmieniano i pędzono kolumny bocznymi drogami, trudniejszymi do przebycia, często nocą. Miejsca postoju były wybierane przypadkowo, gdyż nie przygotowano ani miejsc noclegowych ani wyżywienia. Przez pierwsze 3 dni marszu więźniowie nie otrzymali żadnego posiłku. Na nocleg zamykano ich w stodołach, dużych oborach i innych pomieszczeniach gospodarskich, a także w kościołach w Żukowie, Przodkowie, Pomieczynie i Łebnie. Zabroniono kontaktowania się z miejscową ludnością. Najtrudniejszy dla więźniów okres rozpoczął się 4 dnia marszu, kiedy pogoda znacznie się pogorszyła: nasilił się mróz, padał gęsty śnieg, wiał wiatr. Wyczerpanie maszerujących doszło kresu: coraz więcej ludzi wlokło się w końcu kolumny. Padających na śnieg i nie mogących dotrzymać kroku maszerującym natychmiast rozstrzeliwano.

Jednocześnie rozpoczęto pieszą ewakuację podobozów KL Stutthof, z których najliczniejsze były oddziały:

w Królewcu i okolicach - 4.700 osób

w Elblągu i okolicach - 5.000 osób

w Toruniu i okolicach - 3.200 osób

w Pruszczu Gdańskim - 1.100 osób

w Bydgoszczy Wschód - 1.300 osób

w Policach koło Szczecina – 2.200 osób.

Łącznie około 17.500 osób.

W pozostałych około czternastu, mniej licznych podobozach mieściło się dalszych 5.000 więźniów i więźniarek.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.001..jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.002..jpg

Ewakuację najdalej wysuniętych na wschód podobozów w miejscowościach Naguszewo i Gutowo rozpoczęto 17 stycznia. Najpierw wszystkie więźniarki zgromadzono w obozie w Gutowie: łącznie ok. 700 kobiet, z których ok. 400 było chorych i niezdolnych do marszu. Do ich mordowania Niemcy przystąpili już 15 stycznia: zgromadzili wszystkie na placu, a następnie chorym i słabym kobietom rozbijali głowy kolbami karabinów lub kijami, niektóre rozstrzeliwali. Pozostałym wstrzyknięto płyn uśmiercający, a po jego nieskutecznym zadziałaniu rozbijano głowy kolbami karabinów. Około 300 kobiet ewakuowano w kierunku Nowego Miasta Lubawskiego. Dotarły do Grudziądza i po przekroczeniu Wisły podążyły w kierunku północno-zachodnim. Dalszy ich los jest nieznany.

Założenia planu ewakuacyjnego od początku nie zostały zrealizowane. Nie było miejsc, w których można by zorganizować tzw. obozy ewakuacyjne, gdyż te wcześniej zaplanowane zajął Wehrmacht, nie było żywności. W końcu wszystkie obozy służby pracy (RAD - Reichsarbeitsdienst) w powiecie lęborskim przekształcono w obozy ewakuacyjne. Obozy te znajdowały się w miejscowościach: Gęś, Krępa Kaszubska, Tawęcino, Rybno, Nawcz, Łówcz, Gniewino i Toliszczek. Składały się one zwykle z kilku drewnianych baraków i pomieszczenia gospodarczego, wnętrza baraków były pozbawione jakiegokolwiek wyposażenia, nie było wody i ogrzewania. Nie mówiąc nawet o najprostszym zapleczu sanitarnym. Były to letnie obozy przeznaczone dla 100-200 osób, a upchnięto w nich od 500 do 2000 więźniów w jednym. Ciasnota więc była taka, że więźniowie nie mieli miejsca, aby położyć się nawet na podłodze i część z nich koczowała początkowo pod gołym niebem. Panował brud, rozprzestrzeniały się wszy. Obozy nie były zaopatrywane w żywność, a ich komendanci dbali jedynie o zaopatrzenie dla załogi, więc więźniom pozostawały co najwyżej resztki. Wydawano im 1 kromkę chleba na tydzień(!) i pół litra nieposolonej zupy dziennie, w której pływały dwa spleśniałe ziemniaki i kawałek zgniłego mięsa. Z tego wynika, że racja żywnościowa została więźniom zmniejszona prawie siedmiokrotnie. A przecież już w KL Stutthof wydawane porcje były głodowe! Głód przybrał takie rozmiary, że więźniowie bili się o wyrzucane z kuchni resztki – nawet surowe jelita końskie połykali na miejscu. Przy wysypisku niepotrzebnych odpadków, cuchnących i brudnych, wielu ginęło pod seriami z karabinu maszynowego. Zaczęły potęgować się choroby, a zwłaszcza biegunki i tyfus.

W drugiej połowie lutego więźniów oddano do dyspozycji Wehrmachtu do robót fortyfikacyjnych. Doszła więc dla nich jeszcze jedna udręka - ciężka praca. W tych warunkach przetrzymywano ich przez ponad 5 tygodni.

W początkach marca wojska radzieckie przystąpiły do operacji mającej na celu opanowanie Gdyni i Gdańska. Władze niemieckie nie chcąc dopuścić do wyzwolenia więźniów zarządziły 9 marca ponowną ich ewakuację. Zdolnych do marszu okazało się jedynie 50-60 procent- pozostali byli ciężko chorzy i umierający. Tych zabito, resztę zaś popędzono przez Nową Wieś Lęborską do Godętowa. Następnie kontynuowano marsz przez Łęczyce i Rybno do Piaśnicy. W Piaśnicy kolumnę podzielono na dwie części: jedną 600-osobową popędzono w kierunku Pucka, a drugą 300-osobową do Wejherowa. Stąd zamierzano ich przetransportować statkami do Niemiec, ale dzięki szybko posuwającej się ofensywie wojsk radzieckich zamierzenia tego nie zrealizowano. Ci, którzy przeżyli zostali wyzwoleni 12 marca 1945 roku przez Armię Czerwoną. Ofiary ostatnich kilometrów marszu i rozstrzeliwań dokonywanych krótko przed wyzwoleniem pochowane są na cmentarzach w Pucku i Wejherowie.

Osobne miejsce chcę poświęcić przedstawieniu tragicznego losu Kolumny IX złożonej z 1600  kobiet, która doszła do obozu docelowego w Toliszczku, w większości Polek, Rosjanek i Żydówek.  4 lutego, po 10 dniach marszu kolumna dotarła do Luzina, co jego mieszkanka- Stanisława Raszewska- tak opisała: „W niedzielę przyszły same kobiety, co za okropny widok, gołe, bose, rozczochrane i zawszone. Kobiety ulokowano w dwóch kościołach”. Po przenocowaniu w Luzinie więźniarki ruszyły w trasę przez Kostkowo i Rybno do Toliszczek, pokonując ok. 170 km. Po 11 dniach marszu pozostawiono na trasie około 300 martwych ciał. W Toliszczku kobiety pozostały w opuszczonym majątku niemieckim do 9 marca 1945 r. Na 5 dni wydano im jednorazowo na osobę 125 g chleba oraz każdego dnia ćwierć litra polewki ugotowanej z rzepy pastewnej. Wody pitnej nie było, więc nieszczęsne piły z kałuż i rowów. Wybuchła straszna epidemia tyfusu i dyzenterii. SS-manki wypędziły więźniarki na mróz gołe, jedynie w koszulach i zarządziły akcję odwszawiania, która polegała na tym, że odzież zanurzano w płynie dezynfekcyjnym, a zmoczone łachmany więźniarki musiały nałożyć na siebie. Chleba w ogóle nie wydawano( Armia Radziecka po wyzwoleniu obozu znalazła w magazynie sterty spleśniałego chleba)- w tym samym czasie esesmanki obżerały się smacznymi potrawami skonfiskowanymi u okolicznych rolników. Dnia 10 marca 1945 r. nastąpiła dalsza ewakuacja i we wsi Zamostne więźniarki doczekały się upragnionej wolności. Około 700 zwłok pozostało na trasie ,,Marszu Śmierci”; los około 350 kobiet jest nieznany; około 50 więźniarek ratowało się ucieczką – nie wiadomo, z jakim skutkiem, a tylko 500 osób doczekało wolności.

Podsumowując ewakuację podobozów i samego KL Stutthof należy stwierdzić, że okres od połowy stycznia do końca kwietnia 1945 r. był najtragiczniejszym z całego okresu ich funkcjonowania. W tym czasie na trasach pierwszego Marszu znalazło się ponad 20.000 więźniów. Selekcje, uśmiercanie zastrzykiem, rozstrzeliwanie, choroby- w tym tyfus i dyzenteria oraz potworny głód spowodowały śmierć prawie 12.000 osób, w tym większości kobiet. Ich mogiły, znane i nieznane, rozsiane są na przestrzeni setek kilometrów. W czterech województwach mamy 37 mogił zbiorowych, w tym aż 26 w województwie pomorskim. Ogółem umieszczono w nich zwłoki ok. 8.000 ofiar. Najliczniej występują one w miejscowościach:

Krępa Kaszubska – cmentarz około 800 ofiar;

Kolkowo – zbiorowa mogiła 1.300 więźniarek;

Rybno – cmentarz 800 więźniów;

Grodno, półwysep - zbiorowa mogiła 720 więźniarek;

Nawcz – cmentarz 600 ofiar;

Gniewino – zbiorowa mogiła 300 więźniarek;

Puck – cmentarz 234 więźniów .

Bilans ewakuacji Stutthofu oraz jego podobozów jest tragiczny. Ocenia się, że we wszystkich ewakuacjach przeprowadzonych od 25 stycznia 1945r. (w tym również w ewakuacjach drogą morską) zginęło około 25 000 więźniów. Dla wielu z nich wyzwolenie nie było wybawieniem, ponieważ w dalszym ciągu umierali z powodu chorób i wycieńczenia. Ofiar byłoby z pewnością więcej, gdyby nie poświęcenie ludności kaszubskiej, która jak mogła pomagała więźniom. Pomimo zakazów i groźby utraty życia, dostarczano jedzenie i ubranie, pomagano w ucieczkach i ukrywaniu uciekinierów.

Bezpośrednio odpowiedzialnymi za śmierć tych ludzi są Niemcy stanowiący eskortę poszczególnych kolumn ewakuacyjnych, w tym żołnierze „ rycerskiej” Luftwaffe będący załogami podobozów znajdujących się na lotniskach wojskowych. Jeżeli chodzi o odpowiedzialność za popełnione zbrodnie, to w procesach zbrodniarzy KL Stutthof sądzonych było tylko 72 SS-manów i 6 nadzorczyń, czyli znikomy procent z liczącej około 2000 członków załogi SS. Paul Werner Hoppe – komendant Stutthofu odsiedział 7,5 roku z 9-letniego wyroku więzienia, a esesman Otto Karl Knott, który zabijał ludzi w komorze gazowej został za to skazany przez sąd w ówczesnej RFN na 3,5 roku więzienia.

Dlaczego w Polsce nie pisze się obecnie o tym książek, nie kręci filmów? Wydaje się natomiast nasze pieniądze na „ dzieła” szkalujące Polaków. Hańba! Również dla aktorów występujących w tego typu filmidłach!

Następną wsią był Łówcz Górny, gdzie Niemcy w pobliskim lesie rozstrzelali 512 więźniów obozu KL Stutthof. Miejsce to upamiętnia drewniany krzyż autorstwa Adama Barana.

Najbardziej poruszającym jest pomnik wystawiony w 2001 r. na miejscu obozu w Gęsi, usytuowany na skraju doliny rzeki Łeby, ok. 2 km na zachód od drogi Lębork - Łeba,( jak zwykle mikroskopijny znaczek przy ruchliwej szosie, którą tłumnie podążają niewinni i biedni Niemcy). Pomnik ten ma formę prostokątnej ściany obłożonej metalowymi płytami, które wystylizowano na karty z obozowej kartoteki. Rzędy nazwisk, beznamiętne rubryki urzędowych formularzy, smętny krajobraz w tle - przy minimum środków artystycznych uzyskano efekt zmuszający do zadumy nad tragicznymi losami tysięcy więźniów Stutthofu, którzy zginęli w tej okolicy na kilka czy kilkanaście dni przed wyzwoleniem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.003..JPG pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.004..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.005..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.006..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.007..JPG

Obecnie ze względu na „ niepoprawność polityczną tematu” nie mówi się i nie pisze w naszym kraju o tych strasznych czasach. Teraz na całym świecie Niemcy rozsiewają informacje o „ polskich obozach śmierci”…

http://www.youtube.com/watch?feature=related&hl=pl&gl=PL&v=4ociPdXL9_A

Jadąc pięknymi lasami wzdłuż rzeki Łeby płynącej szeroką doliną ograniczoną wysokimi wzgórzami czułem się niczym w Beskidach.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.008..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.009..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.010..JPG

W ten sposób dojechałem do Paraszyna.

Tuż przed tą wsią leży osada Porzecze. Właściwie jest to jeden dom( dawna szkoła), który grupa zapaleńców przekształciła w schronisko „ Łowcy Przygód”, gdzie organizowane są obozy, kolonie, biwaki oraz rajdy zarówno dla dzieci, młodzieży, jak i dorosłych. (W lutym 2013 r. odbył się tutaj I Motocyklowy Rajd Motocyklowy). Oferta obejmuje 40 tanich miejsc noclegowych w pokojach wieloosobowych, pole namiotowe, wiatę z kominkiem, a także ściankę wspinaczkową i… wioskę indiańską! Warto bowiem wiedzieć, że nazwa schroniska nie jest tylko chwytem reklamowym, gdyż imprezy organizowane przez "łowców przygód" niewiele mają wspólnego z tradycyjnymi koloniami. W programie znajdują się m.in. zajęcia z terenoznawstwa, nocne gry strategiczne, minikurs wspinaczkowy, ABC jazdy konnej, nauka strzelania z łuku, podstawy samoobrony, przeprawa pontonem przez rzekę, nocleg w lesie, wyścig psim zaprzęgiem - wszystko pod okiem zaprawionej w bojach kadry. Oczywiście poziom trudności zajęć dostosowany jest do możliwości uczestników, lecz nie jest to właściwe miejsce dla zainteresowanych jedynie wieczornym grillowaniem.

Dla mieszczuchów spragnionych kontaktu z naturą, nie chcących( bądź nie potrafiących) zrezygnować z luksusów w stylu retro, godne polecenia jest natomiast pobliskie Paraszyno- dawny majątek szlachecki, po którym ostał się jeno zaciszny neobarokowy dworek. Na parterze mieści się ogólnodostępna restauracja pełna starych mebli, jelenich rogów i zabytkowych bibelotów, na piętrze zaś kilka pokojów eleganckiego pensjonatu. Początki dworu sięgają być może XVIII w., lecz zasadniczy kształt nadały mu kolejne przebudowy w XIX i na początku XX w. Niewątpliwie jednak największą atrakcją tego miejsca jest nie tyle wartość historyczna samego zabytku, ile specyficzny klimat zastawionych antykami pomieszczeń.

Niezależnie od tego, czy będziemy spać w indiańskim tipi w Porzeczu, czy na rzeźbionym łożu w Paraszynie, wspólne będzie jedno: cudowny spokój tej doliny wypełnionej szumem bukowych lasów, rżeniem koni i pluskaniem wody w korycie Łeby, którą tu własnie przekraczałem kiedyś motocyklem w bród…

Przy wyjeździe ze wsi, za mostem na Łebie stoi tablica wskazująca drogę do bunkra Gryfa Pomorskiego. Tutaj w czerwcu 1944 r. miała miejsce nierówna walka sześcioosobowej grupy partyzantów pod dowództwem Franciszka Kąkola z przeważającymi siłami niemieckimi. Na miejscu zginęło troje z nich: dowódca, Prakseda Dąbrowska- Stencel i Franciszka Zachariasz. W pobliżu drugiego schronu ujęto trzech kolejnych partyzantów: Brunona Kreft, Zygmunta Pobłockiego i Józefa Dzięcielskiego, których wywieziono początkowo do Lęborka, a następnie do Gdańska, gdzie dwóch z nich rozstrzelano- Brunon Kreft uciekł do Warszawy, gdzie brał udział w Powstaniu Warszawskim.

Teraz czekał na mnie najgorszy fragment wycieczki, czyli przejazd przez drogę krajową numer 6. Do pokonania miałem ok. sześcio-metrowy odcinek tej „ drogi śmierci”, czyli tyle, ile wynosi jej szerokość w miejscowości Strzebielino. Po wielu minutach czekania, aż któryś z „ uprzejmych inaczej” kierowców pozwoli mi na przejazd nie tylko, że straciłem nadzieję, ale począłem odczuwać bóle w pierwszych kręgach szyjnych. Był to efekt ciągłego obracania głową w prawo i w lewo w poszukiwaniu luki w sznurze samochodów.  Uratowała mnie lokalna Matka Polka, która wtargnęła na pobliskie przejście dla pieszych pchając przed sobą wózek z pacholęciem. I tak- wśród pisku opon i cichych złorzeczeń polskich, arcymiłych i nadzwyczaj kulturalnych kierowców( po prostu Europa, panie! Europa!!), licząc na to, że silnik motocykla nie zgaśnie na środku szosy ruszyłem niczym na skrzydłach w dalszą drogę. Ta prowadziła przez Kębłowską Tamę, Kębłowo, Górę i Gwizdówkę do leśniczówki Muza.  Mieści się w niej Ośrodek Edukacji Przyrodniczo- Leśnej ze stałymi ekspozycjami „ Świat roślin”, „ Zwierzęta naszych lasów” i „ Gospodarka leśna”. Prowadzone są tu zajęcia lekcyjne, seminaria i konferencje, ponadto na miejscu funkcjonuje wideoteka z filmami przyrodniczymi. Tego wszystkiego nie zaznałem, gdyż ośrodek działa tylko w dni robocze, a ja trafiłem tu w niedzielę. Trudno.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.011..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.011a..JPG

Leśniczówka jest pięknie położona wśród lasów ś.p. Puszczy Darżlubskiej, więc choćby dlatego warto tu przyjechać. Dlaczego świętej pamięci? Otóż wg danych z 2008 roku już wtedy jedynie 5% leśnych terenów zachowało swój naturalny, puszczański charakter. Na pozostałym terenie występują tzw. lasy pierwszego oraz kolejnych wycięć i nasadzeń dokonanych w czasie ostatnich 70 lat. W trakcie wyrzynania wielkich powierzchni lasu, a także wiekowych drzew bezpowrotnie ginie zarówno unikalny charakter runa, jak i niższe piętra roślinności struktury puszczańskiej o dużej wrażliwości na tratowanie ciężkim sprzętem. To powoduje, że bezpowrotnie traci ona możliwość  odradzania się. Ponadto rzadko spotykane w skali naszego kraju puszczańskie środowiska grądowo- bagienne osuszane są przez meliorację wód powierzchniowych, co powoduje zanikanie typowych dla puszczy obszarów wilgotno- błotnych. Ot, ludzka głupota…

Puszcza kona. Jej miejsce zajmuje głęboki las.

I przez ten las drogą piękną, krętą i momentami niezbyt dostępną dla co lepszych pojazdów dojechałem do Celbowa.

Pierwszy raz przyjechałem tu wiosną 2011 roku w poszukiwaniu granitowego „ stołu olbrzymów” o długości 3,4 m. Pisano o nim, że miał być stołem ofiarnym z czasów celtyckich, wspominano o świątyni druidzkiej, czy miejscu średniowiecznych sądów królewskich. Jak zwykle prawda była „ trochę” inna. Otóż w latach 20- tych XX wieku ówczesny właściciel Celbowa wprowadził nowinkę techniczną w postaci tzw. pługu parowego: orkę wykonywały dwie lokomobile ustawione na przeciwległych stronach pola i ciągnące na przemian pług wyposażony w dwa lemiesze. Przy zmianie kierunku zmieniano lemiesz.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.012..jpg

http://www.traktor.lipno.pl/_frames/_historia/lokomobile.htm

Współczesna rekonstrukcja:

http://www.youtube.com/watch?v=TkEukI6H9cA

W odróżnieniu od dotychczasowej orki konnej przy tej metodzie orano głębiej. I to właśnie spowodowało, że zahaczono o tzw. grób skrzynkowy typowy dla młodszego okresy epoki kamiennej, kiedy ciała zmarłych nie były palone, lecz w całości składane do grobu o ścianach wyłożonych kamieniami i przykrytych jednym, dużym, płaskim głazem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.013..jpg

W okolicach Celbowa odkryto kilka takich miejsc( wspominał o tym w 1872 r. dr Hans Prutz w swojej książce „ Geschichte des Kreises Neustadt in Westpreußen”.) Zachowały się wspomnienia lokalnych mieszkańców o wydobyciu olbrzymiej płyty kamiennej w trakcie orania pola, którą z ogromnym wysiłkiem ustawiono w lesie, gdzie później odbywały się letnie pikniki i spotkania okolicznego ziemiaństwa.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.014..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.015..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.016..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.017..jpg

I tak zaczęła się moja „ przygoda” z rodem Rodenackerów pochodzących prawdopodobnie z Turyngii. Jako pierwszy przybył do Gdańska Johann Georg, którego syn- Johann Jacob został browarnikiem. On to w 1823 r. kupił 600 hektarowe gospodarstwo w Celbowie dla swojego syna Heinricha Augusta. Sprzedawcą był ostatni właściciel z czasów staropolskich- Ignacy Przebendowski, który z powodu przejęcia Pomorza Gdańskiego przez Prusy wolał sprzedać swoje włości niżeli być zmuszonym do składania hołdu królowi pruskiemu.

Heinrich August nie zajmował się już browarnictwem, ale inni członkowie rodziny i owszem: W. F.  Rodenacker od 1838 r. był właścicielem kamienicy przy ul. Ogarnej 11/12, w której zbudował w 1867 r. funkcjonujący do 1918 r. browar o słynnej podówczas nazwie Alte Danziger Brauerei Eduard Rodenacker (Stary Browar Gdański). Do historii browarnictwa przeszedł jako jeden( z nielicznych) producentów piwa jopejskiego, w którym się specjalizował. Więcej o piwie jopejskim tutaj ( mniam, mniam!!):

http://pl.wikipedia.org/wiki/Piwo_jopejskie

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.018..jpg

Przy browarze mieścił się tzw. „ Pałac piwny”, czyli firmowa pijalnia piwa. Koniec był bardzo podobny do dzisiejszych dziejów polskiego browarnictwa: w 1918 r. Alte Danziger Brauerei zostało przejęte przez Brauerei Englisch Brunne z Elbląga i zlikwidowane.

Wróćmy do Celbowa: jego ostatnim niemieckim właścicielem był syn Heinricha- Fritz Aleksander. Jego największym sukcesem było dobre „ wżenienie się”  w 1903 r. w znany gdański ród Steffensów przez ślub z Erną Wilheliminą Elisabeth Bleeck- wnuczkę sędziego Carla Ottona Steffens, przewodniczącego gdańskiej Rady Miejskiej, właściciela słynnej „ Złotej Kamienicy”. Od tej chwili majątek rozrastał się już bez przeszkód, czego ukoronowaniem był zachowany do dzisiaj dwór. Siedzibę rodu wybudowano w stylu neogotyckim z charakterystycznymi blankowaniami na szczycie frontowej fasady. Zamiast herbu( Rodenackerowie nie byli szlachtą) umieszczono na przedniej ścianie pięć kolistych medalionów z symbolami rolnictwa, plonu, urodzaju, łowiectwa i rybołówstwa.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.019..jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.020..jpg

W wyniku ustaleń Układu Wersalskiego Celbowo wróciło do Polski, jednak Fritz z rodziną nie wyjechał do Niemiec i przyjął polskie obywatelstwo. Była to jednak „ przykrywka”. Otóż niemiecka ojczyzna wzywała swych pozostających w Polsce braci i siostry do tego, by ci zbyt otwarcie nie manifestowali swej niemczyzny, gdyż takie postępowanie może pozbawić ich pewnych praw i być nawet powodem wydalenia z „ nowej ojczyzny”. W tym „pokojowym podbijaniu Polski” główną rolę odegrały - jak zwykle- pieniądze płynące szeroką strugą z Berlina( skąd my to obecnie znamy?) „ Nasz” Fryc zajmował wysokie stanowiska w licznych organizacjach niemieckich na terenie Polski typu Związek Niemieckich Żołnierzy Frontowych, Stowarzyszenie Niemczyzny na Rzecz Obrony Praw Mniejszości w Polsce itp. Jego żona też nie była gorsza- kierowała Stowarzyszeniem Patriotycznych Kobiet Powiatu Puckiego. Oboje nigdy nie splamili się mową polską i do swoich pracowników zawsze odzywali się w języku Nadludzi, chociaż- jak to wspominają ówcześni mieszkańcy Celbowa- doskonale rozumieli język polski. Wynikało to bez wątpienia z typowego dla tej nacji poczucia kulturowej i cywilizacyjnej wyższości nad Untermenschami tworzonego od czasów pruskich do czasów dzisiejszych( vide obecne hasełko: „Polacy to złodzieje, a Polki to dziwki”).

Swoistym dowodem zaufania ze strony władz hitlerowskich było nadanie Rodennackerowi funkcji kierownika terenowej placówki Selbstschutzu w Celbowie. Organizacja ta „ wsławiła się” we wrześniu 1939 r. bestialskim traktowaniem Polaków aresztowanych wg. utworzonych przez dobrych, niemieckich sąsiadów na długo przed tą datą specjalnych list z nazwiskami przedstawicieli inteligencji polskiej. Obecnie jeden z jego wnuków stara się ukazać dziadka jako kolejną ofiarę szykan ze strony Polski, której „ represyjne działania skierowane były również na ich życie gospodarcze”. Ponadto „ Niemcy, w tym również Rodenacker, doświadczyli odwetu za lata antypolskiej polityki Hakaty i Komisji Kolonizacyjnej”. I jeszcze taki kwiatek z pracy pewnej pani, apologetyki tego rodu: „ Możliwe, iż negatywna ocena właściciela Celbowa powstała na potrzeby komunistycznej propagandy, która chciała w ten sposób usprawiedliwić zbrodnię, której dopuścili się wkraczający tu żołnierze sowieccy na starych już wówczas mocodawcach majątku. Fritz i Erna Rodenackerowie zostali aresztowani przez sowietów i przetrzymywani w Pucku, gdzie zmęczona przeżyciami Erna wkrótce zmarła”. Zaiste wielka to zbrodnia, absolutnie straszniejsza od tej, jakiej dopuścili się Niemcy chociażby we wrześniu 1939 r. na Polakach z Pomorza. Z pewnością taka nazwa jak Piaśnica jest tej pani nieznana… O ile wspomniany wnusio( i opłacani przez niego pseudo- Polacy) rozwodzi się szeroko na temat tragedii swojej rodziny wypędzonej przez niedobrych Polaków w 1945 r. to akurat fragment życiorysu dziadziusia związany z jego bandycką rolą w 1939 r. przemilcza. Przy okazji: Niemiaszki uciekając przed Armią Czerwoną( nie było to polskie wojsko, o ile wiem), wypełniali zarządzenia swoich władz. Poza tym do 1989 r. nasz kraj był de facto pod okupacją radziecką, więc wszelkie pretensje prosimy kierować do Moskwy, Londynu, czy Waszyngtonu. Są to stolice trzech krajów, które zadecydowały o przebiegu granic po II wojnie światowej powodując m.in. to, że Polska jako jedyny „ zwycięzca” utraciła większość swego przedwojennego terytorium. Ta sama droga powinna dotyczyć tych wszystkich, którzy żądają od nas odszkodowań za utracone mienie. ( Warto byłoby sprawdzić, ile marek, a później euro dostali z tej racji mieszkańcy Izraela od RFN, a teraz od Niemiec, aby nie płacić „ podwójnie”- to byłby dopiero geszeft stulecia!)

Wracając do Fritza: bandyckie oddziały Selbstschutzu wsławiły się takim barbarzyństwem i zdziczeniem, że już pod koniec listopada 1939 roku zostały rozwiązane przez samych Niemców. Najlepiej scharakteryzował je sam szef Głównego Urzędu Służby Bezpieczeństwa Rzeszy Richard Heidrich określając działalność Niemców zamieszkujących Pomorze jako „ przeraźliwe, niekontrolowane akty zemsty” ( unmögliche, unkontrollierbare Racheakte.) Autor tych słów, zaciekły nazista,  określany był( i to zasłużenie!) mianem „ Archanioła Zła”, więc raczej trudno sądzić, by użył cytowanych słów bezpodstawnie, czy kierowany litością nad Polakami…

Wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Reinhard_Heydrich

Wielu dawnych selbstschutzów wstąpiło następnie w szeregi SS, w tym Reienhold von Krockow- syn następnego „ świętego Ziemi Wejherowskiej”, czyli wspomnianego już Albrechta- dzięki machlojkom urzędników III RP szanowanego obywatela tejże. Teraz Reinhard von Petzlow vel Jerzy Chojnacki bezczelnie kłamie pisząc o „ braku plamy na honorze rodu Rodenackerów”. Tu całkowicie zgadzam się z tym kolejnym zdrajcą Polski: trudno mieć plamę na czymś, czego się nie posiada.

Wielu Polaków omamionych terminem „ pojednanie polsko- niemieckie” dzielnie mu przyklaskuje. Głupota to li tylko, czy słychać w tle brzęk judaszowych srebrników?

Wśród zabudowań folwarcznych Celbowa ciekawa była wieża ciśnień z 1912 r. o charakterystycznych skrzydłach nasuwających myśl o wiatraku. I rzeczywiście- dzięki pompie wodnej napędzanej w ten sposób gromadzono w wieży i rozprowadzano wodę. Inną ciekawostką była wielka „ lodówka”- był to magazyn lodowy, w którym przechowywano w specjalnych kopcach krytych torfem i czarną ziemią bryły lodu wykuwanego zimą z pobliskiego stawu. Dzięki niemu przechowywano do późnego lata w świeżym stanie     mięso i inne produkty spożywcze. Czasami wspomniane bryły wykorzystywano do nieco makabrycznych celów, czyli do przechowywania zwłok w trakcie upalnego lata…

W Necie znalazłem mapkę z zaznaczonym na niej m. in. kamiennym stołem:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.021..jpg

Z Celbowa pojechałem na południe do Sławutówka. Tu znajduje się dawny majątek von Belowów składający się z XIX- wiecznego pałacu, młyna, budynków gospodarczych i niezłego „ przekrętu” z końca XX wieku.

Pierwsza wzmianka o Sławutówku sięga roku 1277 kiedy to, za księcia pomorskiego Mściwoja II została utworzona kasztelania pucka (kasztelan Ścibor ze Slawutowa i Zelystryewa), podlegająca wojewodzie gdańskiemu. Tutejsze ziemie przechodziły z rąk do rąk: po drodze byli krzyżacy, Kazimierz Jagielończyk, Jakub Wejher- założyciel miasta Wejherowo i wojewoda malborski, a także- pośrednio- Radziwiłłowie, z których Michał był mężem siostry hetmana Jana Sobieskiego, Katarzyny. W 1685 r. król Jan III stał się właścicielem dóbr rzucewskich i sławutowskich. No dobra, skróćmy te listę i zatrzymajmy się w XIX wieku. Wtedy to pojawia się Gustav Karl Theodor von Bellow ur. 24.12.1855 r. w Rzucewie. W 1894 r. jest sekretarzem legacyjnym w Atenach, następnie w Kopenhadze i Lizbonie, w 1896 awansuje na radcę legacyjnego i przeniesiony zostaje na placówkę do Watykanu (1898). W 1900 rozpoczyna pracę w charakterze konsula generalnego w Sofii, osiągając w końcu godność tajnego radcy z prawem używania tytułu ekscelencji. Po wybuchu I Wojny Światowej opuszcza szeregi służby czynnej, by w końcu osiąść na swoich dobrach. Po śmierci ojca w 1871 odziedziczył Rzucewo, Osłonino, Żelistrzewo, a po śmierci brata Paula (1925) Sławutówko. Gustav Karl Theodor von Bellow 14.1.1887 roku żeni się z hrabiną Henriettą (Henny) Marie Antonie Karoline Anna Crenzow ze starego, osiadłego na Pomorzu Zachodnim rodu Quistorp wywodzącego się z wojowniczych, skandynawskich Wikingów. Na początku XX w., nad stawem – rozlewiskiem rzeki Gizdebki, tworzącym malowniczy krajobraz, rozpoczyna budowę zespołu dworsko-parkowego z zespołem folwarcznym, chlewnią, stajnią, oborą z kuźnią oraz młynem( w miejscu XVIII-wiecznego dworu myśliwskiego prawdopodobnie Przebendowskich). Gustaw von Below był wszechstronnie wykształcony, biegle władał kilkoma językami, w tym również polskim. Zarządzanie majątkiem pozostawił żonie, która nadzorowała prowadzenie ksiąg, decydowała o zatrudnieniu i nowych przedsięwzięciach gospodarczych. Jak widać już wtedy istniały na tym świecie prekursorki dzisiejszych, asertywnych kobiet sukcesu. O Boże…

Hrabia pod koniec życia chętnie przebywał w drewnianym myśliwskim domku w sosnowym lesie w pobliżu pałacu, gdzie umarł w drugim roku kolejnej wojny światowej . Pochowano go w Sławutówku na leśnym pagórku wśród sosen by- tak jak za życia- mogły przychodzić do niego dziki, sarny i jelenie.

Henny von Below pozostała w Sławutówku do końca wojny. Schowała się w pałacowej piwnicy, gdzie znaleźli ją Rosjanie (prawdopodobnie ktoś ja wydał) i zabili. Miejscowi Kaszubi zwłoki energicznej, przedsiębiorczej i dobrej hrabiny złożyli do grobu obok męża, na skraju sławutowskiego lasu 7 marca1945 roku.

Tak polski oficer 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte scharakteryzował oddziały radzieckie, które zajmowały Pomorze Gdańskie, szczególnie Gdańsk i Sopot: „Północny front składał się ze zdziczałych oddziałów, które leżały w okopach od kampanii fińskiej –bez urlopu, bez kobiet, kontaktu z rodziną i cywilizacją – lub po dwóch latach wydostały się z leningradzkiego kotła. A że na niemieckich ziemiach wszystko im było wolno, więc jak drapieżniki wypuszczone z klatek rzucali się na wszystko, co się dało posiąść, gwałcili kobiety publicznie, zbiorowo, na ulicy, wyciągali z domów dziewczęta dla swoich dowódców, pili do nieprzytomności i tańczyli przy ogniskach, które palili w mieszkaniach eleganckimi meblami. Orgie te kończyły się pożarami, umyślnymi i nieumyślnymi, które pochłaniały najwspanialsze budynki i najpiękniejsze kwartały miast.( H. Grynberg, Memorbuch, Warszawa 2000, s. 172)

O co chodzi z tym przekrętem z XX wieku? Proszę bardzo: wójt kaszubskiej gminy Krokowa, Henryk Doering ma firmę, która skupuje okoliczne grunty. Kilka lat temu w sąsiedniej gminie Puck nabył 140-hektarowy majątek Sławutówko z zabytkowym pałacem. Po jakimś czasie sprzedał posiadłość Ulrichowi von Krockow- potomkowi pruskich junkrów i wspomnianego wyżej oficera SS. Sprawa trafiła przed NSA, bo von Krockow ignorował zalecenia konserwatora zabytków; pojawiły się też wątpliwości, czy obywatelstwo polskie przyznane von Krockowow( co umożliwiło mu kupno majątku)odbyło się w sposób zgodny z prawem. Jak podaje „Nasz Dziennik”, w 1990 r. ówczesny wojewoda gdański Maciej Płażyński, wydał ojcu Urlicha von Krockow, Albrechtowi, poświadczenie obywatelstwa polskiego, dzięki czemu jego syn Ulrich w 1994 r. otrzymał polski dowód osobisty. Pół roku później minister spraw wewnętrznych uznał, że decyzję wydano „z rażącym naruszeniem prawa”, ale Ulrich von Krockow dowodu nie zwrócił, co umożliwiło mu późniejszy zakup Sławutówka. W ocenie Najwyższego Sądu Administracyjnego majątek został nabyty legalnie, więc von Krockow ze swoim kumplem śpią bezpiecznie. Dodatkowo ma udziały w majątku Połczyn (219 ha), a także w Gnieżdżewie (45 ha) i Żelistrzewie (44 ha). Dziadek Urlicha von Krockowa, Albrecht, był przed wojną obywatelem polskim, ale w 1939 r. wstąpił do NSDAP i został volksdeutschem. W 1945 r. rodzina uciekła i osiadła w Nadrenii. W myśl powojennego prawa polskiego, osoby narodowości niemieckiej zamieszkałe na stałe za granicą nie były obywatelami polskimi, a ponadto przedwojenne polskie prawo przewidywało m.in. utratę obywatelstwa polskiego wskutek wstąpienia do obcej armii lub formacji militarnej. Te fakty odrzucili sędziowie NSA i zakwestionowali wszystkie podejmowane w tej sprawie decyzje. Historia odgrywa dużą rolę za rządów Donalda Tuska. Co jakiś czas przypominają o sobie różni dziadkowie…

Jak ktoś korzysta z GPS to proszę bardzo:

 - Pałac von Below - N54.66149 E18.35790 (lub N54° 39' 41" E18° 21' 28")

  - Grób hrabiego - N54.65930 E18.35056 (lub N54° 39' 34" E18° 21' 02")

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.022..JPG

Na południe od wsi, po przekroczeniu mostka na Gizdebce odbiłem na południowy- wschód, by minąwszy Połchowo zajrzeć do pewnej groty. Aby ją znaleźć musiałem całkiem sporo się namęczyć, więc- abyście nie mówili o mnie źle- przekazuję Wam mapki dojazdu znalezione na Pomorskim Forum Eksploracyjnym http://www.forum.eksploracja.pl/viewtopic.php?f=131&t=3023

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.023..png

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.024..jpg

Pierwszy raz opisano ten twór natury w 1917 roku. Właściwie jest to bardziej skała niż jaskinia, jednak 5, 5 metrowy korytarz wypłukany w jej zlepieńcowym ciele może usprawiedliwić tą nazwęJ Jest to najwyższa ze „ skał” na Pomorzu Gdańskim. Podobnie jak w pobliskim Mechowie nie zdecydowałem się na penetrację tego tworu geologicznego zostawiając tę niewątpliwą atrakcję osobom posiadającym kręgosłupy i stawy kolanowe w dużo lepszym ode mnie stanie.

Nie pobrudziwszy się eksploracją płytkich, bo płytkich, ale jednak podziemi mogłem spokojnie jechać dalej w kierunku wschodzącego słońca. Przez Meksyk, Koreę i Betlejem( nazwy do znalezienia jedynie na mapach sztabowych) dotarłem do Osłonina. Tutejszy pałac nie zrobił na mnie większego wrażenia, ale dworska aleja lipowa i owszem. Dalszy ciąg wycieczki prowadził wzdłuż brzegu Pucyfiku, czyli- jak się z pewnością już domyśliliście- wzdłuż Zatoki Puckiej. Ożyły wspomnienia, gdy razem z moją Jagódką szaleliśmy tutaj na deskach windsurfingowych ciesząc się małą wtedy jeszcze ilością współobywateli na wodzie. Od chwili, gdy ten sport zrobił się modny wzrósł dramatycznie wskaźnik osób na kilometr kwadratowy zarówno lądu, jak wody. Głównie tych, którzy MUSZĄ pokazać się latem w Juracie, czy w Chałupach. Przepraszam- ZAISTNIEĆ. I tak jechałem dumając nad możliwością zatonięcia Półwyspu Helskiego jako wyniku przekroczenia przez wspomniane tłumy dopuszczalnego ciężaru przypadającego na 1 m2 lądu. Dumanki nie trwały długo, gdyż po chwili wylądowałem w Rzucewie.

Z daleka był widoczny olbrzymi gmach pałacu w stylu neogotyckim przypominającym jako żywo rezydencje angielskich lordów. Jednym z dawnych właścicieli był król Jan Sobieski, który przejął majątek rzucewski po swojej siostrze, a wdowie po Michale Radziwille- Katarzynie. Król Jan kilkakrotnie przebywał tutaj w czasie swojego pobytu w Gdańsku w latach 1676- 1677. Obecny pałac wybudowano w latach 1840- 1845 dla Gustawa Fryderyka Eugena von Below i jego małżonki Emmy Gertrudy de domo Keyserlingk.  Po południowej stronie pałacu zachował się piękny park, którego północna krawędź opiera się na wysokim brzegu Zatoki. Aleja lipowa, która ciągnie się przez 2500 metrów praktycznie do Osłonina jest według legendy dziełem samego Jana III.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.025..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.027..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.028..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.029..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.030..JPG

Kto ma chęć poczucia się angielskim lordem śmiało może spędzić tu kilka dni- w murach pałacu funkcjonuje Hotel- jakżeby inaczej- Jan III Sobieski. Chęć bycia kumplem królowej Elżbiety łączy się oczywiście z odpowiednim dla tej klasy społecznej stanem konta bankowego, więc nie mogę Wam powiedzieć, czy łóżka są wygodne, ani co podaje się gościom na kolację, czy śniadanie. Jeśli właściciel hotelu zechce pominąć moje plebejskie pochodzenie( chociaż mój pradziadek i prababka po mieczu…) oraz takiż stan konta to z przyjemnością skorzystam z jego zaproszenia, aby nadrobić wspomniane braki w opisie.

Natomiast nic nie stało na przeszkodzie, aby cofnąć się bardziej w czasie. Służyła temu baza archeologów ulokowana w chacie rybackiej na północnym skraju wsi. Naukowcy z należną ich pracy cierpliwością przesypują okoliczne piachy w poszukiwaniu śladów dawnych mieszkańców z młodszej epoki neolitu( przełom III i II tysiąclecia p.n.e.) I nawet coś znajdują! Jest tego tyle, że cały zespół osad budowanych na tarasach nad brzegiem morza zaliczono do odrębnej kultury rzucewskiej. Wiadomo nawet, co było przysmakiem naszych przodków: pieczeń z foki! Biedne foczki!

Niestety nie mogłem wypatrzeć jednego z wielu pomników przyrody nieożywionej występujących na terenie Nadmorskiego Parku Krajobrazowego, czyli grupy wypłukanych przez wieki mocą sztormowych fal  dwunastu głazów narzutowych( największy o wymiarach: obwód 7,2 m, wys. 1,6 m) nazwanych Głazami 12 Apostołów. Dla obsługujących GPS podaję koordynaty: 54°43'11"N 18°25'20"E

I tak oto zawitaliśmy do stolicy regionu, czyli Pucka.

Już w VII w n.e. funkcjonował tu spory port o szerokich kontaktach handlowych(ślady zachowały się na dnie zatoki). Dopiero jednak krzyżacy przyczynili się do jego znacznego rozwoju osadzając w Pucku urzędnika do spraw rybołówstwa zwanego” Rybickim”. W połowie XIV w. wybudowano murowany zamek i fortyfikacje, z których do dzisiaj dotrwały jeno nędzne resztki fundamentów zamku( niedaleko fary).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.031..jpg

Za panowania Zygmunta Starego, w 1517 r. właśnie tutaj miały swoją  główna siedzibę oddziały kaprów królewskich, czyli strażników morskich zwalczających m.in. transporty broni do Rosji; stąd też wyruszała na bitwę pod Oliwą flota wojenna Władysława IV. W czasie „ potopu” jedynie Gdańsk i Puck oparły się szwedzkiej nawale głównie dzięki pomocy 42 okrętów holenderskich i 10 okrętów duńskich chroniących oba miasta od strony morza. Pierwszy rozbiór Polski spowodował upadek miasta i dopiero od połowy XIX w. nastąpił jego powolny rozwój: drewnianą zabudowę zastąpiły murowane budynki, zaczęły powstawać pierwsze zakłady przemysłowe, a ukoronowaniem tego procesu był rok 1898, w którym dotarła do Pucka kolej szynowa. W latach 1911- 1912 powstały koszary, basen dla wodnopłatowców i lotnisko dla „ zeppelinów”.

Polska wróciła do Pucka 10 lutego 1920 roku- tego dnia generał Józef Haller dokonał uroczystych zaślubin Polski z morzem. Oto oryginalna relacja:

"Na wybrzeżu tuż obok pochylni dla wodnosamolotów wojsko z Batalionu Morskiego ustawiło maszt, a obok wkopano drewniany pal z wyrzeźbionym na nim Orłem Białym i Gryfem Pomorskim oraz napisem. Przed godziną 10 zaczęły ustawiać się kompanie I Baonu Morskiego oraz reprezentacje ze wszystkich pułków wojska biorącego udział w objęciu Pomorza. Dziesiątki kutrów rybackich w pełnej gali flagowej ustawiły się na wolnej od lodu przestrzeni wodnej. Publiczność cywilna zajęła wyznaczony jej plac za masztem i palem. Zabrzmiały tony marsza generalskiego. Wojsko zaprezentowało broń. Na kasztanowym rumaku, w otoczeniu świty zbliżył się w stronę morza generał Józef Haller. Pogrążeni w milczeniu i zaczarowani powagą chwili staliśmy wpatrzeni w z wolna zbliżający się orszak. (...) Przeżywaliśmy jeden z najwspanialszych momentów w historii Rzeczypospolitej.  Po przeglądzie wojska generał Haller skierował się w stronę polowego ołtarza, przy którym ks. biskup polowy (...) odprawił mszę świętą. Po udzielonym (...) błogosławieństwie generał Haller w asyście płk Stanisława Skrzyńskiego skierował się po pochylni w stronę morza. Gdy konie stanęły w wodzie, generał Haller patrząc przed siebie w stronę Bałtyku wypowiedział mniej więcej następujące słowa: W imieniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej ja, generał broni Józef Haller, obejmuję w posiadanie ten oto nasz prastary Bałtyk słowiański. Generał odebrał od adiutanta dwa platynowe pierścienie, z których jeden rzucił w morze, a drugi - identyczny, nałożył sobie na palec, po czym zwracając się w stronę admirała Porębskiego rozkazał podnieść banderę. (...) Orkiestra Marynarki Wojennej zagrała "Jeszcze Polska nie zginęła", wojsko sprezentowało broń, a bateria artylerii polowej huknęła gromem salutu na cześć Rzeczypospolitej i jej morza. Wszyscy obecni, wtórując orkiestrze śpiewem, śledzili ze wzruszeniem, jak kapral marynarki Kazimierz Wiśniewski i st. marynarz Florian Napierała powoli wciągali banderę na maszt...." Pierścień prawdopodobnie spoczywa dotąd na dnie zatoki. Drugi pierścień, który gen. Haller nosił na palcu znalazł się po jego śmierci w 1960 r. w muzeum marszałka Foscha w Tarbes koło Lourdes we Francji (według innej wersji - przekazany został przez syna generała, Eryka, wraz z innymi pamiątkami do muzeum Ojców Marianów w Londynie). Źródło: opracowanie Kazimierza Małkowskiego "Zaślubiny z Bałtykiem" w Roczniku Gdyńskim Nr 9, wyd. Tow. Miłośników Gdyni 1989/90, wspomnienia Eugeniusza Pławskiego.

Ciekawe są losy słupa zaślubinowego: pierwszy- ten z dnia zaślubin( wbity w morze) został zdemontowany w związku z rozbudową bazy lotniczej, na której terenie postawiono następnie jego replikę. Ta została zniszczona przez Niemców w 1939 r. Obecny został uroczyście odsłonięty dopiero w 1980 r.- jego koordynaty GPS: 18.4112 E, 54.72251 N Istnieją spore wątpliwości co do inskrypcji widniejącej obecnie:  „Roku Pańskiego 1920, 10 lutego Wojsko Polskie z gen. Józefem Hallerem na czele objęło na wieczne posiadanie polskie morze". Otóż analiza zdjęć z okresu przedwojennego sugerowałaby nieco inny tekst: na wspomnianych fotografiach widać następujące fragmenty:  „...gen. Józef Haller na czele polskiego..." oraz „...Rzeczypospolitej Polskiej..."

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.032..jpg

Na chwilę wrócę do starszej historii miasteczka: otóż przez cztery lata XV wieku( 1456- 1460) mały Puck miał status suwerennego państwa, a to za przyczyną wygnanego ze swej ojczyzny króla szwedzkiego Karola VIII Knudsona Bonde, któremu Kazimierz Jagiellończyk oddał Ziemię Pucką( 980 km2) w zastaw za 15 tys. marek pruskich. Po zdobyciu przez krzyżaków Pucka w 1460 r. wypędzony król znalazł kolejne schronienie w Gdańsku.

Druga ciekawostka historyczna związana jest z… piwem. Już w XVI wieku produkowany w Pucku nomen omen bursztynowy napój był na tyle sławny na całym Pomorzu, iż w 1583 r. król Stefan Batory wydał zezwolenie na zaopatrywanie weń Helu.  Ten wytrawny trunek o chronionej tajemnicą,  ustalonej jeszcze w XIV wieku  recepturze zdobywał szturmem rynki zamknięte dla innych browarów. Próby jakości każdej partii opuszczającej Puck były przeprowadzane z pełnym poświeceniem przez miejskich rajców. I tu- podobnie jak w Lipianach( p. w-poszukiwaniu-polskiego-carcassonne.html) przeprowadzano dwie próby: organoleptyczną, czyli mówiąc po ludzku- smakową, jak i wykorzystującą… spodnie pijących. Wyglądało to tak, że trunek rozlewano na ławach na których siadali rajcy. Gdy piwo wsiąkło w spodnie ich właściciele równocześnie podnosili się na znak burmistrza. Jeżeli ława trzymała się spodni, to piwo nadawało się dla szlachty i mieszczan, jeżeli próba kończyła się wynikiem negatywnym, całą partię piwa sprzedawano pospólstwu.

Czyli obecnie wszyscy jesteśmy pospólstwem…

Dzisiejszy Puck poza tzw. „ sezonem” jest cichym i sennym miasteczkiem, na zwiedzanie którego można poświęcić od 90 minut do… Program minimum obejmuje takie miejsca jak dawny ratusz z ozdobnym kartuszem z herbem miasta, fara, czyli najstarszy zabytek miejscowości pochodzący z przełomu XIV i XV w. z gotycką kaplicą chrzcielną oraz Szpitalik Miejski wybudowany w XVIII w. jako przytulisko dla osób starych i ubogich- obecnie siedziba Muzeum Ziemi Puckiej. Do zespołu muzealnego należy również stojąca obok zabytkowa kuźnia i szachulcowy domek z XIX w. Warto przejść się do portu rybackiego( ciekawa knajpa Budzisza o niecodziennym wnętrzu i równie interesującym, rybackim menu), a następnie dalej do pięknej Mariny. Znajduje się w niej nieduże molo, do którego przybijają statki Białej Floty i fantastyczna, całoroczna restauracja „ Bursztynia”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.033..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.034..JPG

Posiliwszy swe zmysły- zarówno wzroku( piękne widoki z mola), jak i smaku( jedzonko) pożegnałem Pucyfik, by rozpocząć podróż powrotną.

Po drodze minąłem Połczyno i Darżlubie, gdzie wkroczyłem na Szlak Grot Mechowskich. Groty są do obejrzenia w pobliskim Mechowie, ale nie dla mnie ze zniszczonym kręgosłupem i czymś określanym- jakże poetycko- mianem Reumatoidalnego Zapalenia Stawów. Krócej SKSWink

Wspomniany szlak prowadził w głuche ostępy Puszczy Darżlubskiej( p. wyżej). Ale i tak było pięknie. Szczególnie w okolicach schowanej wśród drzew wsi Czechy. Nie byłbym sobą, gdybym nie począł po powrocie drążyć tematu nazwy tej osady: w tej okolicy w roku 1432 osiedliła się grupa czeskich husytów, którzy podczas wojny polsko- krzyżackiej dotarli nad Bałtyk i uznali, że tu znajduje się koniec świata. Ja również doszedłem do tego wniosku, a zdawałoby się, że minęło trochę czasu… Przyjechałem tu nie po to jednak, by szukać czeskich przodków, ale by obejrzeć jedne z największych na Kaszubach kamieni narzutowych, czyli: Bożej Stopki, Diabelskiego Kamienia i Białego Kamienia. Rzecz jasna wszystkie mają „ swoje” legendy, ale ograniczę się do jednej z nich:

Biesa mieszkającego w Mechowej irytowały dzwony bijące często w tamtejszym kościele, więc poleciał do odległej Szwecji, skąd zabrał jeden z ogromnych głazów. Z tym sporym ładunkiem leciał nad Pucyfik, ale miał tej nocy sporo problemów z dotarciem nad cel. Po pierwsze kamuszek był nawet jak na jego możliwości całkiem ciężki, a po drugie podczas wyszarpywania głazu z podłoża zniszczył swój trzewik. Musiał zatem co i rusz przystawać w podróży w celu odpoczynku połączonego z zabawą w szewca- efektem było tak duże opóźnienie, że gdy po raz kolejny naprawiał but zastał go przy tej czynności głos kura. Tym samym diabeł stracił swą moc, przez co mógł tylko bezsilnie drapać głaz i pozostawił widoczne do dzisiaj ślady pazurów.

Niestety pomimo długich poszukiwań i nagabywań spotkanych lokalesów nie zdołałem znaleźć Białego KamieniaL

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.035..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.036..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.037..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.038..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.039..JPG

Oto koordynaty GPS Bożej Stopki( tuż obok leży Diabelski Kamień): 54°43'47"N 18°12'26"E

Polecam KAPITALNĄ książkę autorstwa Kamila Kajkowskiego i Andrzeja Kuczkowskiego p.t. „ Religia Pomorzan we wczesnym średniowieczu”.  Wyd. 2010 r.

Dla wzbudzenia Waszego zainteresowania podaję choćby spis treści:

Rozdział 1. Religia słowiańska.

Rozdział 2. Święte góry.

Rozdział 3. Święte gaje.

Rozdział 4. Kamienie i głazy.(!!)

Rozdział 5. Święta woda.

Rozdział 6. Świątynie i posągi.

Rozdział 7. Świat zmarłych.

Rozdział 8. Magia i obrzędy.

Tak długo kręciłem się po leśnych dróżkach, aż dotarłem do osady Trzy Młyny. Kiedyś funkcjonowały tu rzeczywiście trzy: Warzewski, Połchowski oraz Lisewski, lecz do naszych czasów zachował się budynek tylko ostatniego z nich.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.040..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.041..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.042..JPG

W pobliżu osady znajduje się rezerwat przyrody Źródliska Czarnej Wody, gdzie oczywiście czym prędzej pognałem. Była wczesna wiosna, więc drzewa były obsypane nieśmiałymi pączkami liści, przez co już z polno/ leśnej drogi ujrzałem całkiem wysokie stoki wąwozu. Krótka informacja z Wikipedii:

rezerwat przyrody Źródliska Czarnej Wody – leśny rezerwat przyrody na Wysoczyźnie Żarnowieckiej (utworzony w 1999 r., o powierzchni 50,58 ha) na obszarze powiatu puckiego. Ochronie rezerwatu podlegają naturalne zespoły roślinności źródliskowej, źródliskowa odmiana łęgu jesionowo-olszowego, grądy i buczyny. Bardzo interesujące są elementy środowiska abiotycznego, w tym przede wszystkim nisze źródłowe Czarnej Wody oraz gleby nawapienne . Liczna i bogata jest flora roślin naczyniowych obiektu z udziałem szeregu gatunków chronionych i rzadkich regionalnie, np. stokłosy Benekena Bromus benekenii, kukułki plamistej Dactylorhiza maculata czy listery jajowatej Listera ovata. W rezerwacie występuje kilka gatunków roślin o podgórskim charakterze zasięgu, np. widłak wroniec Huperzia selago czy tojeść gajowa Lysimachia nemorum Wśród zwierząt na uwagę zasługuje niewielki ssak - rzęsorek mniejszy Neomys anomalus. Najbliższe miejscowości to Świecino, Połchówko i Lisewo.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.043..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.044..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.046..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.047..JPG

Od siebie dodam, że jest to niesamowite uczucie ujrzeć na własne oczy miejsce, z którego spod ziemi wypływa początek całkiem sporej później rzeki… ( A gdyby tak zatkać otwór palcem?)

Mam też dobrą wiadomość dla osób lubiących spędzać wolny czas na tzw. „ maczaniu kija”: w osadzie stworzono idealne miejsce dla nich w postaci stanowisk wędkarskich wraz z klimatycznymi domkami.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.048..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.049..JPG

Parę kilometrów dalej było Świecino.

Na pobliskich polach miała miejsce w dniu 17 września 1462 r. bitwa między wojskami Królestwa Polskiego i Związku Pruskiego z jednej strony, a zakonem krzyżackim z drugiej. Dowódcą naszych rycerzy był burgrabia krakowski Piotr z Prawkowic herbu Łabędź Dunin. Wsławiony udanym desantem na Sambię i odblokowaniem Fromborka. Nieprzyjaciel walczył pod dowództwem Fritza von Raveneck i Kaspara Nostitz. Krzyżaków zgubiła jak zwykle buta i brak docenienia sił przeciwnika, przez co blisko 70 % ich stanu zginęło w bitwie. Historycy uważają ten dzień za punkt zwrotny w wojnie trzynastoletniej, ponieważ w jej wyniku krzyżacy stracili praktycznie wszystkie wojska na lewym brzegu Wisły i zostali zmuszeni do obrony. W lipcu roku następnego Piotr Dunin rozpoczął oblężenie zamku w Gniewie, który padł w styczniu 1464 r., dzięki czemu odzyskano bardzo ważny trakt komunikacyjny między Królestwem Polskim i Gdańskiem blokując jednocześnie zakonowi drogę na zachód Europy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.050..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.051..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.052..JPG

Więcej o bitwie i wojnie trzynastoletniej można znaleźć tutaj:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_%C5%9Awiecinem

http://pl.wikisource.org/wiki/Wiatr_od_morza/Bitwa_pod_%C5%9Awiecinem

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_trzynastoletnia

Do dzisiaj zachowały się kurhany, w których pochowano zwłoki poległych krzyżaków i zdradzieckich chłopów kaszubskich. Co roku odbywają się pokazy grup rekonstrukcyjnych przedstawiających przebieg bitwy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.053. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.054..jpg

http://www.youtube.com/watch?v=pPsmpcsK_CQ

Wielka szkoda, że o ile o bitwie grunwaldzkiej wie praktycznie każdy, to o tak doniosłym starciu pod Świecinem niewiele się mówi…

Z pola bitwy pojechałem do Tyłowa( grodzisko) i w końcu zatrzymałem się w Piaśnicy Małej- miejscu, którego próżno szukać na większości współczesnych polskich(??) map. A zdarzyła się tu przecież największa zbrodnia z początków II wojny światowej. Czyżby kolejny przykład zdradzieckiej „ poprawności politycznej”?

Na sporządzonych przez Niemców mieszkających na terenie Pomorza listach proskrypcyjnych znaleźli się Polacy najbardziej zasłużeni dla odbudowy II Rzeczypospolitej, budowniczowie Portu Gdynia oraz osoby o rozbudowanej świadomości narodowej, których Niemcy traktowali jako najpoważniejszą przeszkodę na drodze do szybkiego i całkowitegozniemczenia tych obszarów. Do grona przeznaczonej do likwidacji inteligencji nie zaliczano wyłącznie ludzi należących z powodu wykształcenia do określonej warstwy społecznej, lecz wszystkich tych, wokół których z racji ich aktywności i postawy mógł się rozwijać ruch oporu – a więc ludzi, których cechowała aktywność i umiejętności kierownicze. Planowano także aresztowanie osób cieszących się autorytrtem w polskim społeczeństwie. Hitlerowscy decydenci używali w stosunku do tej grupy określenia „polska warstwa przywódcza” ( niem. Führungsschicht). Zaliczano do niej przede wszystkim: księży katolickich, nauczycieli, lekrazy medycyny, lekarzy dentystów, weterynarzy, oficerów w stanie spoczynku, urzędników, kupców, posiadacy ziemskich, prawników, pisarzy, dziennikarzy, pracowników sub mundurowych, jak również członków organizacji i stowarzyszeń krzewiących polskość – przede wszystkim Polskiego Zwizku Zachodniego, Ligi Morskiej i Kolonialnej, Kurkowego Bractwa Strzeleckiego,Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Zwizku Strzeleckiego " Strzelec" oraz Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego " Sokół".

Na tej podstawie już w pierwszych godzinach agresji Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku aresztowano tysiące naszych rodaków. Towarzyszyło temu bicie, wyzwiska, katowanie do utraty przytomności, a nawet śmierci prowadzone przez dawnych „ życzliwych”- niczym dzisiaj- sąsiadów. Nierzadko aresztowania i egzekucje były efektem donosów ze strony miejscowych volksdeutschów, którzy mogli w ten sposób załatwić wiele zadawnionych sporów i porachunków, jak również zagarnąć mienie mordowanych Polaków. Do rozprawy z Polakami wzywał Niemców( nie mylić z tzw. nazistami!) gauleiter gdański Albert Forster wrzeszcząc podczas przemówienia w hotelu Prusińskiego w Wejherowie (przełom września i października 1939) m. in.: „musimy tych zawszonych Polaków wytępić począwszy od kołyski (...) w ręce wasze oddaję los Polaków, możecie z nimi robić, co chcecie!” Zgromadzony na ulicy tłum odpowiedział okrzykami: „Niech zginą psy polskie!” „Śmierć Polakom!”. Polacy jako pierwsi stanęli na drodze niemieckiej polityce podboju Europy. Dlatego Niemcy( wespół z Sowietami)  zaplanowali zniszczenie naszego narodu w taki sposób, byśmy już nigdy nie mogli stworzyć niepodległego państwa.

Większość ofiar wywieziono do Lasów Piaśnickich w okolicach Wejherowa. Tam dokonywano rozstrzeliwań, a- często żyjące jeszcze- ofiary zakopywano w uprzednio przygotowanych dołach. Akcja eksterminacyjna w Piaśnicy rozpoczęła się pod koniec października 1939 r. i trwała do początków kwietnia 1940 r. W tym okresie funkcjonariusze SS oraz członkowie Selbstschutzu zamordowali od 12 tys. do 14 tys. ludzi – przedstawicieli polskiej z Pomorza Gdańskiego, jak również osoby narodowości polskiej, czeskiej i niemieckiej przywiezione z głębi Rzeszy. Piaśnica stanowi największe, po KL Stutthof miejsce kaźni ludności polskiej na Pomorzu w okresie II wojny światowej i bywa nazywana czasem „drugim”, lub „pomorskim” Katyniem. Na miejscu egzekucji skazani musieli zazwyczaj rozebrać się do bielizny. Stojące lub klęczące na skraju dołów ofiary rozstrzeliwano następnie ogniem broni maszynowej, bądź zabijano strzałem z broni palnej w tył głowy, tak aby ciała spadały twarzą do grobu. Egzekucje odbywały się zarówno w dzień, jak i w nocy – w świetle reflektorów samochodowych. Elżbieta Maria Grot ocenia, że w ciągu jednego tylko dnia SS-mani z oddziału Wachsturmbann „Eimann” byli w stanie rozstrzelać ok. 150 ludzi. Wskazują na to m.in. zeznania Josefa Lemke, Niemca z Wejherowa, który zaobserwował, iż transporty do Piaśnicy składały się zwykle z ok. pięciu samochodów ciężarowych, z których każdy przewoził ok. 30 skazańców. Niektórych rannych dobijano ciosami kolb karabinowych, o czym mogą świadczyć roztrzaskane czaszki odnalezione w mogiłach. Przed egzekucjami – co potwierdzają zeznania świadków oraz wyniki oględzin odnalezionych zwłok – Niemcy torturowali skazańców. Niektóre relacje mówią o bestialskim zabijaniu małych dzieci poprzez rozbijanie ich główek o pnie drzew, w których odnajdywano później dziecięce zęby i włosy. Po zakończeniu egzekucji pustymi już samochodami Niemcy przywozili do Wejherowa ubrania należące do zamordowanych, które przekazywano później nazistowskiej opiece społecznej (Nationalsozialistische Volkswohlfahrt). Przebieg akcji eksterminacyjnej był dokumentowany przez Niemców za pomocą fotografii, których autorami byli zazwyczaj Georg i Waldemar Engler (ojciec i syn) – członkowie Selbstschutzu prowadzący zakład fotograficzny w Wejherowie.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.055..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.056..jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.057..jpg

W blisko 50 wypadkach udało się sprecyzować datę egzekucji (dzień lub miesiąc). Ustalono na przykład, iż 3 listopada 1939 rozstrzelano w Piaśnicy co najmniej 82 osoby. Zamordowano wtedy m.in. szesnastu pracowników sądu i magistratu w Gdyni, kierownika elektrowni z Helu, pilota portu Gdańsk-Gdynia, dyrektora oddziału Banku Polskiego w Gdyni oraz wielu mieszkańców miejscowości powiatu morskiego. W listopadzie lub na początku grudnia 1939 rozstrzelano w Piaśnicy grupę 20 członków Polskiego Związku Zachodniego oraz aresztowanych prewencyjnie notariuszy, adwokatów, oficerów rezerwy, lekarzy i inżynierów. Najwięcej informacji zachowało się na temat mordu dokonanego 11 listopada 1939 – w dniu polskiego Święta Niepodległości. Strzałem w tył głowy zamordowano wówczas nad dołami Piaśnicy 314 osób – m.in. 120 zakładników z Gdyni, 34 księży z powiatu morskiego, grupę cywilnych obrońców Gdyni, członków zgromadzeń zakonnych. Rozstrzelano także wielu kupców, rzemieślników, nauczycieli, lekarzy, sędziów i urzędników z powiatu morskiego. Według powojennego zeznania złożonego przez agenta Gestapo i Smiersz Jana Kaszubowskiego(vel Hansa Kassnera), egzekucja trwała od wczesnych godzin porannych do godziny 15:00. Piątkami prowadzono mężczyzn i kobiety nad doły śmierci. Niektórzy z grzebanych w rowach jeszcze żyli.

„ Kiedyś, kiedy byłem akurat w Danziger Hof w Wejherowie, przybyło komando tych SS-owców, widocznie po egzekucji, i popijali w tym lokalu. Słyszałem, jak kilku członków komanda chwaliło się, […] że rozstrzelali znowu 100 albo i więcej Polaków. „Ten cholerny mózg tylko pryskał dokoła” – zeznanie Jozefa Lemke, mieszkańca Wejherowa

Egzekucje polskich więźniów prawdopodobnie zakończyły się na początku grudnia 1939. Akcja eksterminacyjna prowadzona była jednak w lasach piaśnickich aż do wiosny 1940. W tym okresie mordowano głównie osoby przywiezione z głębi III Rzeszy, które transportowano do Wejherowa koleją (przez Szczecin i Lębork). Łącznie na obszarze lasów piaśnickich, obejmującym ok. 250 km2 Niemcy wymordowali w przeciągu kilku miesięcy od 12 000 do 14 000 ludzi: mężczyzn, kobiet i dzieci. Piaśnica była jednym z największych poligonów doświadczalnych w przeprowadzaniu masowych zbrodni.

Jeszcze jedna, wstrząsająca relacja naocznego świadka, który cudem uniknął śmierci, czyli pani Elżbiety Ellwart: „(…) Rozejrzałam się wówczas wokół siebie i zobaczyłam w niewielkiej odległości od miejsca, w którym stałam, zwłoki wiszącego na drzewie księdza Bolesława Witkowskiego, proboszcza z Mechowej. Ksiądz Witkowski wisiał na rękach związanych nad głową umocowanych do wielkiego drzewa(…) Spostrzegłam też pod innym drzewem dwóch mężczyzn w białych koszulach, czarnych spodniach i  butach z cholewami oraz czarnych furażerkach na głowie. Obaj byli mocno zakrwawieni, a jeden z nich trzymał dziecko, może dwuletnie, za nóżki, rozdzierał je, a potem uderzał główką kilkakrotnie o drzewo. W tym momencie mężczyźni ci zauważyli mnie. Jeden z nich rzucił dziecko na ziemię i obaj przybiegli do mnie. Zauważyłam na ich czarnych furażerkach znaki „ SS”(…).  Rozejrzałam się wokół siebie i zobaczyłam świeżo rozkopany, prostokątny dół, a w nim wielu zabitych. Rozpoznałam wśród nich mężczyzn i kobiety. Widziałam także zabitych, leżących na ziemi obok dołu oraz kilkanaście osób czołgających się po ziemi. Byli to zapewne ciężko ranni.”

Inny świadek mówił o tym, że (…) „ przy każdym grobie drzewa były nacięte siekierą w czterech jego rogach, a na nacięciach widniały napisy kredą niebieską zawierające cyfry arabskie, łamane rzymskimi(…)

Źródło: Barbara Bojarska - „ Piaśnica”

Nawet rok później, jesienią 1940 roku, kiedy można już było wchodzić do lasu grzybiarze napotykali resztki ludzkie wydobyte prawdopodobnie z grobów przez włóczące się psy.

W drugiej połowie 1944 r., w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej Niemcy podjęli próbę zniszczenia wszelkich śladów zbrodni w Piaśnicy. Do realizacji tego zadania wyznaczono grupę 36 więźniów KL Stutthof, których pod silną strażą sprowadzono do Piaśnicy pod koniec sierpnia 1944 r. Więźniowie przebywali początkowo we wsi Tyłowo, a później kwaterowali już stale w prowizorycznym leśnym legowisku. Celem zapobieżenia ewentualnym ucieczkom strażnicy zakuli ich w kajdany. Członkowie komanda byli zmuszani do rozkopywania grobów oraz wydobywania ciał ofiar, które następnie palono na leśnych paleniskach. Przez kilka tygodni swąd palonych ciał stale dochodził do pobliskich wsi. Niemcy ponownie zakazali wówczas okolicznej ludności wstępu do lasu. Pewien Polak z Tyłowa, który złamał ten zakaz został zastrzelony na miejscu.

Po siedmiu tygodniach, kiedy praca była już zakończona, SS-mani zamordowali wszystkich członków komanda, których ciała również spalili.. Następnie oprawcy wykorzystali niemieckich mieszkańców okolicznych wiosek do pracy przy maskowaniu śladów po mogiłach.

„Niektórzy przyrównują Piaśnicę - jako miejsce męczeństwa przesiąknięte krwią tysięcy niewinnych ofiar - do Katynia – pisała dr Elżbieta Grot, dyrektor Państwowego Muzeum Stutthof w Sztutowie. Jest jednak kilka różnic pomiędzy tymi dwoma miejscami. W Katyniu zamordowano oficerów Wojska Polskiego, w Piaśnicy ginęła ludność cywilna: kobiety, mężczyźni, dzieci i niemowlęta. Tragedię tysięcy osób jej sprawcom również udało się okryć tajemnicą. O Katyniu w powojennej Polsce nie wolno było mówić ze względu na uzależnienie od b. ZSRR. Lecz również i o Piaśnicy nie informowano powszechnie społeczeństwa polskiego, pomimo że zbrodniarzami byli hitlerowcy. Starano się w ten sposób ukryć prawdę o ofiarach - głównie kadrze przywódczej ludności pomorskiej. Jedynie mieszkańcy Pomorza osiedleni tu od pokoleń nie zapomnieli tego, co naprawdę wydarzyło się w Piaśnicy. Pamiętają zwłaszcza rodziny pomordowanych, które nadal oczekują na zadośćuczynienie od strony niemieckiej. Piaśnica w świadomości Polaków nie żyje tak, jak obecnie Katyń. I samo miejsce, i fakt dokonanej tam ( …) zbrodni, nadal są mało znane ogółowi Polaków.”

Dzisiaj pomnik niszczeje, a drogę do mogił wskazuje tak mała tabliczka, że aż prawie niewidoczna…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.058..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.059..JPG

Obecnie nie pisze się i nie mówi o Piaśnicy( tu częściowo zacytuję panią dr):” ze względu na uzależnienie od Niemiec”. Teraz głosi się teoryjkę, jakoby Polaków mordowali WYŁĄCZNIE Rosjanie, a Katyń odkryli najbardziej sprawiedliwi spośród sprawiedliwych narodów świata, czyli Niemcy. Ci ostatni nigdy nikogo nie zabili( może przypadkiem, jak to bywa na wojnie), a Żydów mordowali Polacy. Nigdzie na świecie nikomu nie udało się tak sprytnie podburzyć tzw. tłuszczy, aby doszło do strasznych rzeczy. Ani w Niemczech, ani na Łotwie, Litwie, Francji, czy gdzie indziej. Jedynie u nas- w Jedwabnem- gdzie nota bene zabroniono przeprowadzenia prac badawczych; przede wszystkim zaś przerwano ekshumację zwłok po tym, jak odkryto łuski niemieckich nabojów…

Jeszcze kilka słów na temat syna „ kaszubskiego Drzymały”, o którym pisałem na początku niniejszej relacji:

ze względu na liczne szykany Augustyn Pawelczyk przeniósł się do Karczemek k/Kielna ,gdzie jego syn -Jan Pawelczyk podjął swoją pierwszą pracę jako listonosz. W Kielnie urodziła się też dwójka dzieci Jana Pawelczyka i jego żony Bronisławy z domu Hirsz. W 1927 r. przeniósł się z rodziną do Gdyni- Chyloni, gdzie dalej był zatrudniony w charakterze listonosza , a potem urzędnika pocztowego. Należał do takich organizacji jak: Byłych Powstańców i Wojaków im. Gen. Hallera ,później do Ligi Morskiej i Kolonialnej, do Narodowej Demokracji i Polskiego Związku Zachodniego, – gdzie czynnie się udzielał we wszystkich organizowanych spotkaniach i czynach społecznych. Był także cenionym pracownikiem i chociaż nie miał średniego wykształcenia, Naczelnik Poczty Gdynia 4 wycofał go ze służby zewnętrznej- roznoszenia listów, pieniędzy, telegramów, awansując i powierzając mu odpowiedzialne stanowisko w służbie wewnętrznej, które zajmował jeszcze kilkanaście dni po wybuchu II Wojny Światowej.

Nie ulega wątpliwości, że jego patriotyzm, imię dobrego Polaka, życiowe zaangażowanie i prawdopodobnie zmagania jego ojca Augustyna z urzędnikami pruskimi były przyczyną umieszczenia go przez Niemców na liście niebezpiecznych Polaków.

Poniżej relacja Jana Pawelczyka ur. 29.12.1924, syna Jana zamordowanego w Piaśnicy dotycząca okoliczności aresztowania, śmierci i ekshumacji zwłok jego ojca z Piaśnicy na Cmentarz Wojskowy w Gdyni-Redłowie

 „Nadszedł ów pamiętny, w smutnym tego słowa znaczeniu, dzień 7 listopada 1939r. Przed południem Ojciec był w piwnicy sąsiadów państwa Robakowskich, gdzie wędziliśmy mięso i gdzie w ukryciu dorośli słuchali często Radia bum! bum! bum! czyli Londyn. Nagle zjawili się Niemcy, jeden w cywilu, a drugi w mundurze SA i pytali o ojca. Mama powiedziała, że nie ma go w domu. Padło pytanie, gdzie jest? U sąsiadów, więc proszę go zawołać! Zawołaliśmy Tatę i Mama zdążyła powiedzieć: „Już przyszli po Ciebie”. Mama wprowadziła ich i Tatę do pokoju i też chciała posłuchać, co będą mówili, ale jeden z Niemców powiedział:” Nie, nie , my sami sobie poradzimy, proszę wyjść ! Mama wyszła, ale podsłuchiwała pod drzwiami. Najpierw rozmawiali, a potem nastąpiła cisza, w końcu dali czas Ojcu na przypominanie sobie. Wreszcie wyszli i zostawili Ojca , z tym iż powiedzieli:” My jeszcze jedziemy do Redy, a Pana prosimy o zgłoszenie się na policję w Chylonii, tam Pana jeszcze raz przesłuchamy, a Pani niech się nie martwi, mąż wróci do domu”. Mama podsłuchując, usłyszała te słowa skierowane do Taty: „A może był to Pana brat Anton?” Byliśmy ciekawi, czego chcieli Niemcy i wtedy Ojciec powiedział, że zarzucono mu jakoby bardzo pobił dwoje niemieckich dzieci, ale takiego zdarzenia sobie nie przypominał. Nam wyznał, że na krótko przed wojną odprowadził od poczty na policję dwóch mężczyzn, którzy mogli być szpiegami. Wtedy był czas, aby jeszcze uciec przed aresztowaniem, ale Ojciec czuł się niewinny, więc udał się na policję. Mama na wszelki przypadek ubrała Ojca w mundurowy pocztowy sweterek i mały kożuszek z owczej wełny ( bo to listopad ) i dała wszystko, co niezbędne na kilka dni: jedzenie, bieliznę, przybory do mycia i golenia. Mijają godziny i 2 dni, a Ojciec nie wraca. Od innych żon i matek aresztowanych synów Mama dowiedziała się, że Ojciec może być uwięziony w więzieniu przy ul. Starowiejskiej. Wtedy p.Grabarczykowa mieszkająca w domu naszego wujka ( ze strony Mamy ) Adolfa przy ul.Chylońskiej 170 przekonywała, że są szanse zobaczenia się z mężami, a ponieważ Mama znała bardzo dobrze język niemiecki, szanse te mogą być bardzo duże. Rzeczywiście dobry strażnik dał się ubłagać i pozwolił na krótki moment widzenia, oraz przekazania przyniesionego jedzenia. Mama szybko wbiegła do piwnicy więzienia, zobaczyła Ojca bardzo zbitego, storturowanego i tak płaczącego jak nigdy w życiu. Wtedy też dowiedziała się, że Ojciec stał się ofiarą donosu naszej byłej lokatorki Kajkowskiej, czy Majkowskiej, zalegającej z kilkumiesięcznym płaceniem czynszu, a która musiała się swego czasu od nas wyprowadzić w wyniku grożącej jej eksmisji. Na zakończenie widzenia, oboje płakali, bo Ojciec powiedział:” Nas wywiozą do Sztuthoffu, albo w głąb Niemiec”. To były ostatnie słowa usłyszane przez Mamę od naszego Taty. Od tej chwili wszelki słuch po Janie Pawelczyku –urzędniku pocztowym z Gdyni zaginął… Już po zakończeniu II Wojny Światowej, w wyniku przeprowadzonych ekshumacji zwłok przez władze Państwa Polskiego w wielu miejscach kaźni Polaków - w tym również w lasach piaśnickich - po rozpoznaniu zwłok przez rodzinę na podstawie zachowanych strzępów ubraniowych( fragmencie - koloru wojskowego - swetra pocztowego i pocztowych guzików) oraz osobistych drobnostek , a także na podstawie wiarogodnych ekspertyz powołanej komisji biegłych sądowych, ekspertów, prawników i lekarzy okazało się, że został rozstrzelany dnia 11 listopada 1939r. w Piaśnicy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.060..jpg

Teraz słów kilka na temat odpowiedzialności za popełnione zbrodnie i „ niemieckiej sprawiedliwości”:

odpowiedzialność karną za zbrodnie popełnione m.in. w Piaśnicy poniósł Albert Forster, gauleiter NSDAP i namiestnik Rzeszy w Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, którego Trybunał Narodowy w Gdańsku skazał w 1948 na karę śmierci.( Wyrok wykonano 28 lutego 1952 w więzieniu mokotowskim w Warszawie). Richardt Hildebrandt, w latach 1939-1943 dowódca SS i policji w okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie, został przez sąd polski w Bydgoszczy skazany na karę śmierci- wyrok wykonano 10 marca 1959r. Friedricha Freimanna, okupacyjnego burmistrza Pucka, Sąd Okręgowy w Gdyni skazał na karę śmierci, przepadek mienia i pozbawienie obywatelskich praw honorowych na zawsze. Georg i Waldemar Engler zostali pozbawieni obywatelstwa polskiego i skazani na długoletnie więzienie (Waldemar wyszedł na wolność w 1954, po czym wyemigrował do RFN).

W 1968 w Hanowerze odbył się proces Kurta Eimanna (dowódcy Wachsturmbann " Eimann"), oskarżonego o udział w eksterminacji psychicznie chorych w ramach akcji T4. Eimann przyznał się do zamordowania w Piaśnicy 1200 pacjentów niemieckich szpitali psychiatrycznych. Został uznany winnym i skazany na cztery lata więzienia, z których odsiedział zaledwie dwa. SS- Oberführer Georg Ebrecht, zastępca Dowódcy SS i Policji w okręgu Gdańsk Prusy-Zachodnie, został w tym samym procesie skazany na 3 lata więzienia, lecz zaliczono mu w poczet kary internowanie po 1945 i uznano karę za odbytą. Zachodnioniemiecki sąd skazał także na karę 4 lat więzienia jednego z członków wejherowskiego Selbstschutzu- Gustaw Bamberger, okupacyjny burmistrz Wejherowa, piastował po wojnie funkcję wiceburmistrza Hanoweru.

Może uda Wam się gdzieś znaleźć takie książki jak „ Piaśnica” p. Barbary Bojarskiej, „ Mordercy z Selbstschutzu” Antoniego Witkowskiego, czy „ Mord w Lesie Kociewskim” Stanisława Goszczurnego. Trudno będzie, gdyż na półkach polskich księgarń i bibliotek królują pozycje poświęcone męczarniom „ wypędzonych”, biednych Niemców i ich rycerskim wojakom, ale próbujcie!

Film “ W lasach Piaśnicy”:

http://www.youtube.com/watch?v=2QBc6SCbwrA

I jeszcze jeden film na ten temat:

http://enigma.wp.tv/i,Zbrodnia-w-Piasnicy-Enigma,mid,1174067,index.html?ticaid=61044c#m1174067

Hitlerowcy, czy Niemcy?:

http://www.youtube.com/watch?v=PaxeIObFIDk

Z tego strasznego miejsca wróciłem do domu.


VENI, VIDI, DESCRIPSI

A.D.  2013.

Na koniec kilka zdjęć z trasy:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.061..JPG

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.062a..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.063..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.064..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.065..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.066..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.067..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.068..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.069..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.070..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.071..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.072..JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Droga nad Pucyfik/F.075..JPG