Gotyckim szlakiem.
Moje dotychczasowe wyjazdy były głównie skierowane na wschód- może z
powodu kraju pochodzenia motocykla, którym się poruszam? W tym roku
postanowiłem- trochę na przekór powyższej tradycji- pojechać na zachód
naszego pięknego kraju:
tam, gdzie historia jest gotykiem pisana, a
właściwie murowana.
Dlatego też, gdy w połowie lipca wyruszyłem spod domu poranne słońce
ogrzewało mi plecy.
Jako, że silnik mej maszyny jest chłodzony powietrzem, które w lipcu
buchało iście piekielnym żarem co i rusz stawałem na popas, aby
czterosuwowe serce motocykla nie wyzionęło ducha. Nie jest to zatem
sprzęt dla młodych ludzi, którzy dystans 300 km chcą pokonać
najchętniej w 2- 3 godziny. Mnie to zajęło 480 minut…
Jechałem jak zwykle bocznymi drogami kontemplując piękno naszej
Ojczyzny i - często niestety
- zastanawiając się nad głupotą wielu
kierowców.
Z tego ostatniego powodu miałem lepsze chłodzenie głowy,
gdyż powietrze swobodnie wpadało pod kask unoszony resztkami włosów.
Trasa prowadziła z Sierakowic przez Sulęczyno- Bytów- Miastko-
Szczecinek- Drawsko Pomorskie do Węgorzyna, gdzie rozpoczęło się moje
spotkanie z gotykiem. Przed miejscowością Chociwel odbiłem na południe,
aby w Kamiennym Moście obejrzeć pałac z przyległym parkiem oraz pływające
po pobliskim jeziorze wyspy o średnicy dochodzącej do 60 m (!!). Są to
roślinne kożuchy o naturalnym rusztowaniu z silnie rozrośniętych
korzeni olch, przemieszczające się podług woli wiatru po całym akwenie.
Chociwel został zniszczony w blisko 100 % w 1945 roku, a jedynymi
świadkami jego dawnej świetności są elementy wyposażenia
średniowiecznego kościoła. Był to pierwszy z wielu przykładów
wspaniałego stylu gotyckiego, stale towarzyszącego mi na trasie tego
wypadu.
Gdy wyjeżdżałem z Chociwla w kierunku północnym serce piwosza ( o
trzewiach nie wspomnę) kazało mi zatrzymać się koło zabudowań lokalnego
browaru, gdyż miałem straszną ochotę na małą, wieczorną degustację po
całym dniu podróży.
Niestety - obiekt był zamknięty na cztery spusty, a
miły pan z ochrony przekazał niemiłą wieść, że browar został
zlikwidowany.
Zatem nie piwo, a smutek wypełnił me wnętrze i w takim nastroju
dotarłem do miejscowości Bród gdzie przez wiele stuleci mieściło się
rodowe gniazdo rodu Wedlów. Nie byli to jednak przodkowie znanego nam
wszystkim słodkiego rodu herbu czekolada i cukierki.
Ród von Wedel
wywodzi się z Holsztyna i w średniowieczu należał do najpotężniejszych
w Księstwie Pomorskim z ośrodkami w Krępcewie, Chociwlu, Mielnie,
Korytkowie, Drawnie z przyległą puszczą, Złocieńcu, Tucznie,
Mirosławcu, Świdwinie, Ińsku, Reczu, Krajniku Górnym i Czartoryii k.
Chojny.
Dowodem potęgi tego rodu może być również tekst układu, jaki 19
października 1388 roku Wedlowie zawarli z Krzyżakami: zostali
zobowiązani do wystawienia oddziału liczącego 400 ludzi, w tym stu
dobrze uzbrojonych jeźdźców z knechtami oraz stu strzelców zbrojnych w
pancerze, kapaliny i kusze.
Ciekawy jest herb rodu von Wedel. Według legendy przekazywanej z
pokolenia na pokolenie widniejące na nim koło jest kołem do łamania
kości. Jest to swoista pamiątka po jednym z przodków- Ludwiku I von
Wedel, który w 1269 roku wraz z księciem pomorskim Barnim brał udział w
zbrojnej napaści na posiadłości joannitów z Korytkowa, za co został
obłożony klątwą. Gdy przeszedł na służbę margrabiów brandenburskich
groziła mu kara łamania kołem za najazd na posiadłości
chrześcijańskiego zakonu.
Postanowiono jednak ( ze względów
politycznych) odstąpić od tego wyroku zastępując go wieczną sromotą w
postaci przyjęcia przez ród von Wedel jako swego herbu symbolu
katowskiego koła. Nie przeszkodziło to jednak potomkowi Ludwika-
Hansonowi III najechać w XIV wieku na Joannitów z Rurki k. Chojny. Jego
również obłożono klątwą, ale już po trzech miesiącach ją zdjęto, a spór
zakończono. Czyżby chodziło o protoplastów słynnych Karguli i Pawlaków?
Wśród Wedlów znajdziemy wielu rycerzy, generałów i innych
przedstawicieli Marsowej sztuki.
Jednym z nich był np. niemiecki as
myśliwski z czasów I wojny światowej- Erich Rüdiger von Wedel z 13
potwierdzonymi zwycięstwami w walce powietrznej. Nie należy go mylić ze
słynnym Czerwonym Baronem, czyli z Manfredem Albrechtem Freiherr von
Richtwofen z 80 zwycięstwami.
Obok miejscowego kościoła znajduje się kaplica z kryptą i grobowcem
Wedlów, a niedaleko neobarokowy pałac z parkiem w stylu angielskim. Tu
po raz kolejny przekonałem się, jak fałszywe bywają opinie o różnych
narodowościach: zawsze karmiono nas mitem o zamkniętym, by nie rzec
zimnym i niechętnym obcym charakterze ludów Północy.
Otóż pałac jest obecnie własnością… Szweda.
Zastałem go przy pracy i po krótkiej rozmowie zostałem zaproszony do
zwiedzenia obiektu od piwnicy ( z piwniczką na wino włącznie) po
strych. Niech ktoś mi teraz powie, że wejść do szwedzkiego domu jest
równie trudno, jak do Fortu Knox!! Potomek Wikingów z wielkim oddaniem
i pieczołowitością topi swój majątek w restauracji zabytku napotykając
od czasu do czasu na dziwne ukazy naszej biurokracji. Dzielnie jednak
kontynuuje swą tytaniczną pracę i chwała mu za to!!
Opuściwszy gościnne progi podążyłem dalej na północ, by przez Dobropole
( gotycki kościół i neoklasycystyczny pałac z przyległym parkiem)
dotrzeć do miasta Dobra. Tutaj nastąpiła kolejna przerwa w podróży,
gdy silnik stygnął w cieniu, a ja zanurzyłem się w gotyku. Stare miasto
zachowało zabytkowy układ architektoniczny z późnogotyckim kościołem, z
wybudowanym na średniowiecznych fundamentach ratuszem o konstrukcji
szachulcowej i takimiż domami.
Miejscowy zamek von Devitzów znajduje
się w ruinie, ale nadal wywiera olbrzymie wrażenie swą wielkością.
Znalazłem stację kolei wąskotorowej łączącej w XIX i XX wieku to
miasteczko ze Stargardem Szczecińskim:
zachował się dworzec i dwa
magazyny o konstrukcji szachulcowej.
Powstałaby świetna atrakcja
turystyczna, gdyby to wszystko odrestaurować i puścić ciuchcię ponownie na tory.
Następnie przez Biernice ( pałac z XIX wieku i park),
Błądkowo( ruina
kościoła z XV w i park dworski)
i Krzemienną ( gotycki kościół z
drewnianą wieżą i park pałacowy)
dotarłem do Wojtaszyc ( kościół z XVI/
XVII w z drewnianą dzwonnicą).
W nieodległym Janikowie skręciłem w
drogę nr 106, by dotrzeć do Maszewa,
gdzie założyłem „ bazę wypadową”.
Baza znajdowała się w Motelu Szymczak przy ulicy Stargardzkiej,
czyli
drodze prowadzącej do pobliskiego Stargardu Szczecińskiego.
Bardzo mili
właściciele i obsługa oraz wyśmienita ( i niedroga) kuchnia
stanowili
przyjemne przeciwieństwo do tego, co działo się za oknem
- cytując
niezapomnianych Starszych Panów Dwóch:
nastąpił niespodziewany koniec
lata.
Początkowo aura była li tylko kapryśna serwując swoisty koktajl
wodno- słoneczny, lekko wstrząśnięty, ale niezmieszany wichurą, lecz z
czasem zrobiło się dużo gorzej.
Może słów kilka o wpisanym do rejestru zabytków Maszewie, z którym od
1253 r. związane jest nazwisko mojego imiennika Konrada von Massow.
Tym, co wyróżnia to miasteczko od wielu innych nie jest średniowieczny
układ miasta z XIII wieku, lecz niemal kompletnie zachowany wieniec
murów obronnych. Zbudowany z kamieni granitowych i cegły, wzniesiony w
XIII i pierwszej połowie wieku XIV tworzy rzadko spotykany na Pomorzu
kształt koła o średnicy 400 metrów z regularnym, szachownicowym
rozplanowaniem ulic. Bardzo żałowałem, iż mój wehikuł nie potrafi
unieść się w powietrze, gdyż z tej właśnie perspektywy najlepiej widać
dawny zarys miasta. Pozostał mi spacer wzdłuż wspomnianych murów, co -
przy pewnej dozie wyobraźni - też daje niecodzienne efekty.
Zewnętrzną
linię murów chroniły dodatkowo wały ziemne i fosy, a wjazdu do miasta-
dwie bramy:
Stargardzka i Nagrodzka, przy której w XV w wzniesiono
wysmukłą, cylindryczną basztę ze stożkowatym hełmem, tzw. „ Francuską”,
ew. „ Jeńców”. W XIX wieku zlikwidowano fosę i wały, wyrównano teren i
urządzono na tym terenie ogrody.
Jedną z atrakcji turystycznych jest kościół mariacki z XV wieku z
unikatowym, rozsuwanym ołtarzem.
W granicach miasta znajdują się dwa małe jeziora, a także źródło
rzeki Stępnicy. Najbardziej jednak urzekło mnie (obok wspomnianych
zabytków
architektury i parku o powierzchni 10 ha) … powietrze w miasteczku -
czyste i świeże, gdyż zarówno w samym Maszewie, jak i w jego okolicach
nie zezwolono na wybudowanie jakiegokolwiek zakładu przemysłowego
uciążliwego dla środowiska.
Gdy dodamy do tego sąsiedztwo Puszczy
Goleniowskiej i urozmaicony krajobraz sprzyjający uprawianiu różnych
form aktywnego wypoczynku będziemy mieli pełen obraz tego wyjątkowego
miejsca na mapie Polski.
Niestety muszę dodać przysłowiową łyżkę dziegciu do beczki miodu: w
styczniu 2008 roku w ciągu kilku dni rozebrano i sprzedano na złom
wyjątkowy most kolejowy. Dokonał tego państwowy oddział PKP
Nieruchomości w porozumieniu z lokalnymi władzami.
Most należał do
najwyższych na Pomorzu przebiegając 26 m nad doliną małej rzeczki. Była
to jedna z atrakcji zbudowanej przez gminę ścieżki spacerowej. Most nie
był wpisany na listę zabytków ( dlaczego?), więc niby nikt nie popełnił
przestępstwa, ale…
Z Maszewa wyjechałem na północ, by przez Godowo i Redło dojechać do
Węgorzyc, gdzie smutno spogląda na wędrowca ruina kościoła z XV w. W
pobliskiej Osinie skręciłem na południe i przez Burowo dotarłem do
Mostów.
Tu można podziwiać klasycystyczny pałac należący ongiś do rodu
von Flugge, wybudowany w latach 1910- 1928, którego nadzorcą budowy był
architekt von Bismarcków - Paweł Korff.
Obecnie znajduje się w nim dom
dziecka im. Prof. Jerzego Wołczyka, który - dzięki uprzejmości przemiłej
pani dyrektor pozwolono mi obejrzeć i „ obfotografować”. Szczególnie
zapadła mi w pamięci unikalna, wzorowana na średniowiecznej kaplicy
jadalnia pałacowa.
W przyległym parku rosną wiekowe buki, sosny i dęby, zaś prowadząca do
pałacu aleja jest obsadzona czterdziestoma bukami czerwonolistnymi.
Jednym z ciekawych miejsc w Mostach jest Sala Zgromadzeń Świadków
Jehowy na ok. 1000 miejsc, z której korzystają zachodniopomorskie i
częściowo lubuskie zbory tego wyznania.
Dalsza droga prowadziła przez Danowo, Tarnowo, Tarnówko ( ruiny
średniowiecznego kościoła) do Przemocza, w okolicy którego przeciąłem
ruchliwą drogę E 142 i wpadłem na dłużej do Sowna. Wioska, jak wioska,
ale miejscowy kościół kryje w swym wnętrzu jedyny w Polsce i chyba też
w Europie nagrobek… błazna - Mikołaja Hinze, choć jest to wbrew wszelkim
ówczesnym regułom zakazującym umieszczania w kościołach epitafiów osób
niższego stanu, niż szlachecki.
A ponoć wszyscy jesteśmy równi wobec Boga…
Powodem tego nietypowego zachowania księcia pomorskiego
- Jana Fryderyka
nie była chęć uczynienia swego podwładnego nieśmiertelnym
z racji li
tylko jego błazeńskiego kunsztu ( to znaczy błazna, nie- księcia!).
Według lokalnej legendy dworski trefniś wyzionął ducha wskutek
odwrócenia ról: jego pan postanowił uraczyć go dość makabryczną
krotochwilą swego pomysłu. Otóż sfingowawszy proces sądowy skazał
Mikołaja H. na śmierć przez ścięcie toporem. Gdy głowa nieszczęśnika
spoczywała już na katowskim pieńku miast toporem dotknięto jego karku
kiełbasą. Tego nie wytrzymało serce biedaka, a że ówczesna służba
zdrowia nie była zaopatrzona w defibrylatory i karetki reanimacyjne
efekt okazał się bardzo daleki od zamierzonego.
Targany wyrzutami
sumienia książę wyprawił swej ofierze wspaniały pogrzeb
i ufundował
płytę pamiątkową na jego cześć.
Chętnych do obejrzenia wnętrza kościoła
muszę nieco ostudzić w zapędach:
jest on otwarty jeno w niedzielę w
godzinach 11.00- 13.00.
Z bardziej przyziemnych spraw można odnotować okoliczne lasy bogate w
grzyby i jagody, a także w sarny, jelenie, a nawet łosie. ( Otwarte 24
godziny na dobę, siedem dni w tygodniu).
Dalszym etapem był Poczernin ( kościół gotycki z XV w zbudowany z
głazów narzutowych, z kamienną wieżą i drewnianym hełmem) i Smogalice (
kolejny kamienny kościół- pierwotnie gotycki, przebudowany w 1900 r.)
Do Żarowa przyjechałem skuszony możliwością obejrzenia stalowego mostu
kolei wąskotorowej nad rzeką Iną, ale nie mogłem doń dotrzeć, gdyż z
każdej strony jest otoczony ogrodzonymi łąkami i pastwiskami pełnych
dzikiego, rogatego zwierza.
Powróciło upalne lato i w Żarowie żar lał
się z nieba, przez co pomysł dłuższej, pieszej wędrówki przez odkryty
teren przy odnowionej kontuzji ścięgna Achillesa i znajdującej się na
mym osobistym wyposażeniu uszkodzonej pompy ssąco - tłoczącej potocznie
zwanej sercem wydał się totalnie pozbawiony sensu. Poza tym jeden
nagrobek błazna w okolicy wystarczy…
Można było wprawdzie dotrzeć do
mostu rzeką Iną, ale sądzę, iż odczepienie gondoli wózka bocznego i
spuszczenie jej na wodę w celu dokonania spływu - powiedzmy-
kajakopodobnego skończyłoby się pobytem w szpitalu psychiatrycznym:
nieopodal znudzeni panowie dzielnie rozkopywali ( to znaczy budowali)
drogę i widząc, co zamierzam z pewnością wezwaliby kolegów „ po fachu”
doktora Hannibala Lectera. Trudno. Motocyklem należy poruszać się po
ziemi, a nie - zdobywać podniebne przestworza, tudzież pławić się w
wodnych otmętach. Pozostając wierny tej ludowej mądrości poturlałem się
dalej po Matce Ziemi przez Lubowo do Małkocina.
W tej małej wsi ukazały się mym zdumionym oczom trzy niezwykłe obiekty:
1. Kościelna wieża z ciosów granitowych i cegieł ( o zdobieniach
zapożyczonych z kościoła mariackiego w Stargardzie).
Na przyległym cmentarzu widoczny jest obelisk z czarnego granitu z listą poległych w
I wojnie światowej mieszkańców Małkocina i Małkowin.
2. Murowany gołębnik z XIX w.
w kształcie wieży wtopiony w zieleń
rosnącą bujnie przy drodze do Warchlina, wyremontowany przez obecnego właściela.
3. XIX- wieczny pałac z olbrzymim i pięknym parkiem o powierzchni 5 ha z wiekowymi okazami drzew i ciekawie zaprojektowaną architekturą krajobrazu. W czasie II wojny światowej ulokowano w nim magazyny broni, po 1945 r. przekazano PGR- owi, który niszczył go namiętnie i dość skutecznie. Cały zespół dopiero w 1977 roku wpisano do rejestru zabytków, aby w 2002 roku przekazać go Uniwersytetowi Szczecińskiemu. Sąsiadują z nim kamienno- ceglane budynki folwarczne.
Spacerując w cieniu parkowych drzew nawet nie poczułem upływającego
czasu. Może trwało to dwie, a może trzy godziny?
Sam nie wiem-
szczęśliwi czasu nie liczą.
Gdy wyruszyłem w dalszą drogę w kierunku Łęczycy miałem zielone oczy…
Nie muszę chyba już pisać, że praktycznie we wszystkich miejscowościach
wymienionych teraz i w dalszym ciągu relacji znajdowałem mniej, lub
bardziej zadbane przykłady budownictwa gotyckiego, bądź szachulcowego,
czasami przeplatane pałacami i dworkami w większości przypadków pięknie
odrestaurowanymi.
Niedaleko Łęczycy znajduje się dość nietypowy obiekt wart uwagi, a
mianowicie… węzeł drogowy tzw. Berlinki, czyli autostrady łączącej
Berlin z Królewcem. Biegnącą górą Berlinkę łączy z drogą nr 106
klasyczny, by nie rzec zabytkowy zjazd zwany potocznie ślimakiem.
Pomimo upływu lat ( zbudowano go w 1942 roku) jego równiutka
nawierzchnia wybrukowana granitową kostką może być dla naszych pseudo-
drogowców niedoścignionym ( niestety) wzorem DOBRZE zbudowanej drogi.
W Tołczu trafiłem na wyjątkowy na tych terenach kościół zbudowany w
stylu romańskim.
Dalej nadal królował gotyk: Białuń, Stara Dąbrowa, Nowa
Dąbrowa, Kicko, Gogolewo i Dalewo.
Tym sposobem dotarliśmy do Pęzina.
Mam nadzieję, że jeśli nie starczy
Wam czasu na błądzenie po okolicy moimi śladami, to chociaż tutaj
zajrzycie.
Główną atrakcją jest gotycki zamek o burzliwej historii,
który przechodził z rąk do rąk, będąc m. in. komandorią zakonu
Joannitów. Obecny właściciel jest bardzo miłym człowiekiem chętnie
zezwalającym na obejrzenie wnętrza budowli.
Nie miałem szczęścia go
spotkać, więc obejrzałem imponujący gmach z zewnątrz wraz z
przylegającymi parkami: leśnym i dworskim z drzewami o średnicy pni 470
cm i 620 cm.
Nad głównym wejściem umieszczono herb ostatnich
właścicieli ( do roku 1945) - rodu von Puttkamer.
Później władza ludowa
umieściła w przebudowanych na mieszkania wnętrzach przedstawicieli
przodującej klasy robotniczo- chłopskiej, co w pewnym stopniu uchroniło
zamek przed totalnym zniszczeniem.
W roku 1990 zakończono prace
renowacyjne prowadzone pod bacznym okiem Wojewódzkiego Konserwatora
Zabytków i w takim stanie nabyła go osoba prywatna. Obecnie urządzane
są tu różnego rodzaju imprezy typu wesela, przyjęcia, czy inne tzw.
integracje.
Ciekawa jest również okoliczna zabudowa gospodarcza z XIX w. nawiązująca do stylu neogotyckiego.
Kręcąc się trochę po okolicy przejeżdżałem szosą omijającą od południa
wieś Barzkowice.
Zaintrygowany wspaniałą, dwurzędową aleją lipową ( jak
się później okazało o statusie pomnika przyrody!) skręciłem z głównej
drogi. Po raz kolejny w trakcie tej wycieczki otoczyły mnie wspaniałe
drzewa i w takim towarzystwie dojechałem do niesamowitego miejsca:
następną aleją dotarłem do lokalnego pałacu.
Budynek jest w dość
kiepskim stanie, zwłaszcza drewniana weranda z początków XX wieku
przylegająca doń od południowej strony, z której rozpościera się
wspaniały widok na centralną część parku.
Pałac jest bowiem jednym z
elementów tzw. założenia pałacowo- parkowego obejmującego obszar ponad
14 ha.
Po raz pierwszy pojawił się na kartach historii w 1229 roku
jako własność zakonu joannitów.
Na jego dalszy, bujny rozwój decydujące
znaczenie miała bliskość Kolina - głównego ośrodka dóbr zakonnych.
Od
XVI wieku do roku 1731 był własnością rodu Borcków.
„ Gwoździem programu” jest jednak park.
Chodząc po nim miałem stale problemy z żuchwą (opadała z łomotem),
oczami (permanentny wytrzeszcz), kręgosłupem szyjnym (notoryczne
zadzieranie głowy do góry) i płucami ( widoki zapierające dech w
piersiach).
Miałem szczęście, że nie trafiłem do Barzkowic w piękny,
słoneczny dzień złotej, polskiej jesieni, gdyż nasilenie w/wym.
objawów byłoby z pewnością katastrofalne dla piszącego te słowa.
Stojąc przed pałacem i patrząc na polanę leżącą po jego wschodniej
stronie widzimy wspaniałe okazy orzecha szarego, skrzydłorzecha
kaukaskiego i daglezji o ponad dwumetrowym obwodzie pnia. Poniżej
pysznią się cztery dorodne krzewy pigwowca.
Idąc dalej w kierunku
południowym napotykamy inny pomnik przyrody - imponujący platan klonolistny z pniem grubym na blisko 5 metrów i koronie, której
średnica przekracza 40 metrów!
Obok wznoszą się do nieba następne
olbrzymy: wielopniowa lipa szerokolistna, daglezje, modrzewie, jodły,
sosny, świerki, żywotniki, buki, dęby, kasztanowce( w tym kasztan
jadalny), robinie akacjowe i dwa pomnikowe tulipanowce o obwodach pni
3, 7 i 2, 5 m.
Większy z nich kryje w rozwidleniu konarów… gniazdo
puszczyka (! ) Po zachodniej stronie parku rośnie… kolekcja
lip.
Znajdują się tam lipy drobnolistne, lipy krymskie i srebrzyste, a
wśród nich olbrzym szczycący się obwodem pnia przekraczającym trzy
metry o 50 cm.
W parku panuje swoisty mikroklimat zbawienny dla
wszystkich roślin, co jest zasługą malowniczo meandrującej rzeki Pęzianki.
Szkoda, że właściciel tego botanicznego przedsionka raju, czyli gmina
Stargard nic nie robi, aby go zabezpieczyć przed wandalami.
Wystarczyłby choćby płot…
Gdybym wygrał w Lotka natychmiast odkupiłbym od obecnego
właściciela (osoby prywatnej) pałac, a od gminy park wraz z okolicznymi
zabudowaniami i zrobiłbym z tego przepiękne miejsce.
Sześć prawidłowych liczb najbliższego losowania proszę przesłać na mój
adres e-mail’ owy: kond@wp.pl
Podobnie, jak w Małkocinie znowu zapomniałem o zegarku, a me gałki
oczne ponownie uległy zielonemu przebarwieniu.
Następnym etapem podróży było Szadzko. W centrum wsi rzuca się w oczy
ruina kościoła z kamieni narzutowych z obeliskiem poświęconym pamięci
mieszkańcom wsi poległym w czasie I wojny światowej.
Za kościołem
rośnie tzw. Lipa Ottona o obwodzie 750 cm, a na cmentarzu ponad
dwustuletnie morwy.
Za wsią, niedaleko jeziora znalazłem resztki zamku książęcego, a
właściwie już tylko obwałowania ziemne.
Miejsce jest ciche i spokojne,
czasami tylko zakłócane przytłumionym szczękiem zbroi dochodzącym z
dziedzińca zamkowego.
Unosi się zapach warzonego jadła i jak mocniej
się wsłuchać, to dotrze do nas śpiew samotnej białogłowy…
Silnik zdążył obniżyć swą temperaturę i - obaj wypoczęci - ruszyliśmy w
dalszą drogę.
Prowadziła ona przez Odargowo i Mazianowo, (gdzie
znajdują się gotyckie zabudowania klasztoru cysterek), Dzwonowo,
Bobrowniki, Kanię i Nastazin do bazy w Maszewie.
Trwający trzy dni wielki finał całej wyprawy miał miejsce w Stargardzie
Szczecińskim.
Każdego dnia opuszczałem bazę w Maszewie i korzystając z tzw. środków
transportu publicznego mknąłem na spotkanie z tytułowym gotykiem. Do
dzisiaj uważam, że te trzy dni, to i tak za mało, aby w sposób, który
lubię, czyli powoli i spokojnie wchłaniać nie tylko piękno, ale i
atmosferę danego miejsca.
Istnieje przecież olbrzymia różnica między
połknięciem w szybkim tempie tzw. Fast- Food’a, a delektowaniem się
kolacją w miłym towarzystwie w przyjemnej restauracji, prawda? Pomijam
98 % polskich restauracji, gdzie z głośników wydobywa się tak
porażająco głośny jazgot, że człek nawet nie słyszy własnych myśli…
Ad rem:
chcąc wzbudzić Waszą ciekawość i nieco usprawiedliwić ogromną ilość
tekstu, jaka Was czeka przedstawię na początek kilka ciekawostek:
rozporządzeniem Prezydenta RP z 17 października 2010 roku stargardzkie
zabytki Starego Miasta (umieszczone na Europejskim Szlaku Gotyku
Ceglanego): Kolegiata NMP oraz system fortyfikacji miejskich z basztami
i bramami zostały uznane za pomniki historii.
Wspomniana wyżej Kolegiata jest najwyżej sklepionym kościołem w Polsce
( 32, 5 m), wpisanym do ewidencji zabytków UNESCO.
Kościół św. Jana posiada jedną z najwyższych wież na Pomorzu Zachodnim
( 99 m), jedyne w tym regionie sklepienie kryształowe oraz największy
na Pomorzu i jeden z największych w Polsce średniowiecznych dzwonów o
wadze 3, 5 t.
Ratusz ze szczytem zdobionymi kunsztownymi maswerkami sieciowymi,
(stanowiącym więcej, niż połowę wysokości całego budynku) jest
największym wśród tego typu średniowiecznych budowli na Pomorzu.
System obwarowań miejskich ( początek ich wznoszenia miał miejsce w
1295 roku) stanowił najokazalszy system obronny na Pomorzu. Pierwotny
ich pierścień o długości 2260 m obejmował obszar równy dwóm poznańskim
starówkom.
Brama Młyńska jest jedyną w Polsce i jedną z dwóch na świecie (!)bram
położonych nad korytem rzeki. W średniowieczu opuszczano z niej zaporę
do koryta Iny, aby zabezpieczyć port wybudowany wewnątrz obwarowań
miasta. Taka lokalizacja portu też była czymś wyjątkowym.
Brama Pyrzycka jest najpiękniejszą bramą miejską na Pomorzu.
Brama Wałowa- jedyna brama na Pomorzu, która stylowo łączy gotyk z
renesansem. Znajduje się na niej jedyny na Pomorzu wykusz latrynowy.
Brama Świętojańska- obecnie neogotycki tunel z końca XIX w.- miała
stanowić podstawę dla monumentalnego pomnika Bismarcka.
Baszta Morze Czerwone- najokazalsza i największa baszta miejska w
Polsce ( 34 m) . Nazwa pochodzi od czerwonego koloru bagna przed basztą
( rudy darniowe). Wg. miejscowej legendy nazwa nawiązuje do morza krwi
przelanego w czasie licznych wojen.
Baszta Białogłówka- o sześciu kondygnacjach, z umieszczonym najniżej
lochem więziennym. Nazwa pochodzi od koloru stożka wieńczącego jej
szczyt, chociaż bardziej romantyczna wersja mówi o broniących jej
niegdyś białogłowach.
Basteje przy Bramach Tkaczy, Jeńców i Prochowni- jedyne tego typu
budowle na Pomorzu.
Arsenał - w żadnym z miast Pomorza nie znajdziecie tego typu budowli.
Czerwone Koszary - największy kompleks koszarowy na Pomorzu.
Wieża ciśnień- najwyższy wodozbiór w Polsce ( 67 m)
Krzyż pokutny- największy krzyż tego typu w Polsce, drugi co do
wielkości na świecie, najstarszy pomnik w mieście z roku 1524.
W 1869 roku stargardzki kupiec Meisner wynalazł (i opatentował) papę
bitumiczną w swej fabryce papy smołowej i asfaltu.
Stargard Szczeciński leży dokładnie 15 stopni na wschód od południka
zerowego ( Greenwich). Efektem jest różnica wynosząca dokładnie 60
minut między tzw. astronomicznym czasem londyńskim, a czasem
środkowoeuropejskim. „ Na tę okoliczność” powstał w latach
międzywojennych kamienny obelisk ustawiony nieopodal Ronda 15 Południk
(wyjazd na Szczecin).
Jest to punkt na trasie wycieczkowej „ Szlakiem
15 Południka” prowadzącej od Trzęsacza do Trzcinnej k. Myśliborza.
Stargard Szczeciński „ dorobił się” w swej historii… 27 nazw, z czego
tylko po 1945 roku czterech:
Starogród, Starogard nad Iną, Stargard, a
w 1950- obecną. I to jeszcze nie koniec, gdyż w 1999 roku, z inicjatywy
Towarzystwa Przyjaciół Stargardu rozpoczęto starania o usunięcie
przymiotnika szczeciński. Nie tylko dlatego, że w całej historii miasta
nigdy go nie było, ale dlatego, że Stargard jest obecnie jednym z
największych miast na świecie z przydomkiem pochodzącym od innej
miejscowości. Kiedyś nasi dzielni pocztowcy wysuwali argument, że mylił
im się Stargard ze Starogardem, ale obecnie - w epoce kodów pocztowych -
nie stanowi to już chyba problemu.
Stargard jest jednym z najstarszych polskich miast. Od XIV w nastąpił
jego gwałtowny rozwój, co wysunęło go na pierwsze miejsce w ówczesnym
rankingu najbogatszych miast Pomorza Zachodniego.
Stałe zatargi z
pobliskim Szczecinem o prawo składu i przewozu statkami towarów po Inie
zakończyło się wybuchem tzw. wojny pszennej. Bezpośrednim powodem było
zabalowanie rzeki i rozpięcie między jej brzegami łańcuchów w celu
zatrzymania barek ze Stargardu. Po rozstrzygnięciu sporu na korzyść
stargardzkich kupców przez księcia wołogoskiego Warcisława IX
burmistrzowie obu miast posadzili lipy tworzące tzw. Wieniec Zgody w
połowie drogi między Szczecinem a Stargardem w miejscowości Kobylanka.
Był to symbol zakończenia walk o prymat w handlu morskim. Dzisiaj jest
to zabytek przyrody, zaś łańcuchy podówczas grodzące nurt rzeki wiszą
obecnie na wieżach Bramy Młyńskiej.
Po mieście prowadzi „ Staromiejski szlak turystyczny”, który dzięki
temu, że ma formę koła umożliwia jego rozpoczęcie praktycznie z każdego
miejsca.
Przy niektórych zabytkach zatrzymałem się na dłużej i oto
kilka wrażeń:
Zacznijmy od największej - również pod względem gabarytów - budowli, jaką
jest kolegiata mariacka, uważana za jeden z najpiękniejszych ceglanych
kościołów w Polsce. Nic dziwnego: rada miasta zatrudniła
najsłynniejszego i najlepszego architekta pracującego podówczas na
Pomorzu Zachodnim, Wielkopolski i Brandenburgii- Henryka Brunsberga.
To, co stworzył wraz z miejscowymi ceglarzami można śmiało nazwać orgią
w cegle. Same przypory, (które zwykle są jedynie elementem
konstrukcyjnym) przyprawiają oglądającego o zawrót głowy. Takiego
nagromadzenia różnorodnych cegieł, ceglanych kształtek ( często
barwionych i glazurowanych) nie spotyka się na co dzień.
Zwłaszcza w „ Castoramie”, czy innym „ Praktikerze”. Szczytem wszystkiego są tzw.
wimpergi, czyli trójkątne szczyciki oparte na ceramicznych maskach
przedstawiających ludzi i potwory, tworzące misterną koronkę.
Niewiele
ustępują im portale zdobiące wejścia do kolegiaty.
Tyle z zewnątrz.
Po wejściu do środka wzrok mimowolnie, aczkolwiek zgodnie z założeniem architekta kieruje się do góry, czyli do Boga. Podąża za strzelistymi filarami zdobionymi kolorową polichromią, podtrzymującymi gwiaździste sklepienie rozpięte na wysokości 30 metrów.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wszedł na wieżę północną, skąd roztacza się widok na miasto i okolice.
Wchodzi się po wąskich, ceglanych stopniach, gdzie obowiązuje swoisty ruch jednostronny regulowany sygnalizacją świetlną( poważnie!), gdyż nie ma fizycznej możliwości przeciśnięcia się obok siebie dwóch osób.
Podejrzewam, że nawet obecne modelki cierpiące na anoreksję i bulimię miałyby z tym problem.
Innym zabytkiem, o którym chciałbym nieco więcej opowiedzieć jest Krzyż
Pokutny.
O genezie i historii tego typu krzyży szeroko pisałem w „
Krainie tajemnic” i tam zapraszam bardziej dociekliwych.
Stargardzki krzyż jest wykonany z jednego bloku wapienia gotlandzkiego,
który tu przypłynął jako balast statku.
Waży 3 tony, a mierzy 3, 77 m
wysokości. Powstał jako zadośćuczynienie za zabicie w tym miejscu Hansa
Billeke, kuzyna swego mordercy - Wawrzyńca Madera. O motywach tej
zbrodni krążą dwie legendy- jedna mówi o zazdrości o dziewczynę, druga -
jakby mogło być inaczej - o kasie, a konkretnie o zapisaniu przez ciotkę
obu panów swego majątku jednemu z nich. Nietrudno się domyśleć,
któremu. Jak to mówią mądrzy ludzie: świat krąży wokół dwóch spraw:
pieniędzy i …
Na obu powierzchniach kamienia znajdują się napisy w języku
dolnoniemieckim.
Na pierwszej (poniżej wizerunku Chrystusa): „ Boże
bądź łaskaw dla Hansa Billeke roku 1524”, na drugiej: „ Roku 1524 Hans
Billeke został zabity żelaznym prętem przez Lorentza Madera jego matki
siostry syna”.
Pomnik musiał czekać do przełomu roku 2004/ 2005 na
pierwszą od dnia jego ustawienia gruntowną konserwację.
Ciekawą budowlą będącą fragmentem murów obronnych jest „Rondel”, czyli
Bastion świętojański leżący przy kościele św. Jana (stąd i nazwa).
Jest to największy i najstarszy ze stargardzkich bastionów powstały
wraz z pierwszymi murami obronnymi. Był później dwukrotnie podwyższany,
aby w roku 1630 uzyskać swój dzisiejszy kształt.
Dokonał tego nadworny
inżynier i kartograf króla Szwecji, Szkot z pochodzenia- Frans de Traytorenss.
Założony na rzucie koła o średnicy górnej płaszczyzny 55 m
jest najwyższym punktem w mieście (40 m npm).
W historii tej marsowej
budowli miał miejsce krótki epizod związany z innym bogiem - Apollem:
otóż w XVI i XVII wieku mieli tu swe warsztaty ludwisarze wytapiający
dzwony.
Z historią grodu nad Iną związanych jest kilka znanych osób.
Najbardziej znany nie jest np. wnuk wielkiego kantora z Lipska- Johann
David Bach mieszkający tu i zmarły w 1848 r., lecz … pomorska
czarownica- Sydonia von Borck. Pochodziła z rycerskiego rodu,
należącego do najświetniejszych na Pomorzu.
Rozpieszczana przez
rodzinę, o nieprzeciętnej urodzie i takimiż zdolnościami była
jednocześnie osóbką o konfliktowym i agresywnym charakterze. Pierwsze z
wymienionych cech doprowadziły do oświadczyn ze strony Ernesta Ludwika,
księcia z potężnego rodu Gryfitów. Rodzina narzeczonego doszła jednak
do wniosku, że nie pora na mezalianse i skruszony młodzian zawarł
małżeństwo ze szpetną jak noc starego kawalera córką księcia
brunszwickiego. I tu odezwała się druga natura porzuconej panny:
rzuciła księciu w twarz, że nie minie 50 lat, jak jego ród wyginie. Na
jej nieszczęście Gryfici zaczęli padać jak muchy, co wzbudziło
podejrzenia lokalnych przedstawicieli organów ścigania. W dodatku
Sydonia miała dość ( mówiąc baaardzo oględnie) trudny charakter , na
starość była jędzą warczącą na każdego i procesowała się z kim
popadnie. Z powyższych składników, (do których dołączył się jej
wygląd - jako żywo przypominający klasyczną wiedźmę) powstał koktajl,
który mógł zakończyć się tylko w jeden sposób: nasza bohaterka została
oskarżona z 74 artykułów (!!) w tym o czary i obcowanie ze złymi
duchami. Kto tylko mógł opowiadał przed sądem różne niestworzone
rzeczy, więc nic dziwnego, że po torturach skazano ją na śmierć. Na
szczęście uwzględniono szlachetne pochodzenie Sydonii i łaskawie ścięto
jej głowę przed spaleniem na stosie. Miało to miejsce 19 sierpnia roku
pańskiego 1620 za murami miejskimi przy Bramie Młyńskiej. Stos zapłonął
na Psim Wzgórzu, a prochy rozsypano po polach. W żaden sposób nie
pomogło to jednak Gryfitom: dwa miesiące później zmarł książę
Franciszek, po dwóch latach- książę Ulryk, po sześciu- książę Filip
Juliusz, a po 17 latach skonał bezpotomnie ostatni z rodu Gryfitów-
książę Bogusław XIV.
Czyżby klątwa miała jednak tzw. moc sprawczą?
Członkowie Szczecińskiego Towarzystwa Historycznego w rocznicę śmierci
Sydonii von Brock składają na miejscu jej kaźni wiązankę kwiatów nie
zważając na czarnego kruka, który tego dnia siedzi na miejscu egzekucji
i nadzwyczaj głośno kracze. Są tacy, którzy widzieli postać kobiety w
białych szatach spacerującą wzdłuż murów zamku Oldenburg w Grabowie pod
Szczecinem, gdzie nieszczęsna była więziona.
Zostawmy te dawne dzieje i przenieśmy się nieco w czasie: podczas I
wojny światowej powstał w mieście międzynarodowy obóz jeniecki, którego
śladem jest Cmentarz Wojenny z grobami żołnierzy wielu narodowości i
wyznań.
Druga wojna światowa, a konkretnie rok 1945 przyniósł Stargardowi
zagładę. Hekatomba rozpoczęła się nocą z 20 na 21 lutego 1944 roku, gdy
alianci i Rosjanie przeprowadzili zmasowane naloty bombowe na miasto i
jego okolice.
Od 2 do 28. 02. 1945 r. (z rozkazu Himmlera) trwała
ewakuacja mieszkańców.
Dowódcą obrony miasta został generał major H.
Voight- fanatyczny wielbiciel Hitlera, poprzednio walczący o Choszczno.
Stargard stał się jednym z punktów zażartej bitwy, która miała
powstrzymać prącą na Berlin niczym stalowy walec Armię Czerwoną.
Sprowadzono doborowe oddziały SS oraz pociąg pancerny nr 77, który
dopiero po unieruchomieniu został przez Rosjan zniszczony przy użyciu
20 czołgów i 6 dział przeciwpancernych.
Piątego marca 1945 roku pierwsze oddziały I Frontu Białoruskiego
wkroczyły w ruiny. Miasto było zniszczone w 75 %, a starówka
doszczętnie spalona. To, co przetrwało zostało wywiezione do ZSRR.
Rabunki i dewastacja, mordy i gwałty były gorzkim chlebem codziennym,
nawet dla polskich osadników.
Np. do dzisiaj nie odnaleziono zwłok
piekarza i jego pomocnika, który zaopatrywał pierwszych mieszkańców
ówczesnego Starogrodu w chleb.
Jednym z pierwszych rozkazów Wojennej Rady 61. Armii i 2 Armii
Pancernej było wzniesienie wysokiego na 23 metry Pomnika Wdzięczności (
obecnie Kolumny Zwycięstwa) wraz z cmentarzem i mauzoleum.
Wybudowano
ją rękami niemieckich jeńców z żelbetonu wg. projektu I. W. Mozancewa,
a cały kompleks przekazano polskiej administracji 13. 11. 1945 r.
Na
kolumnie znajdują się cztery płyty z płaskorzeźbami o tematyce wojennej
i napisem w języku rosyjskim: ” Nasza sprawa jest słuszna. Zwyciężymy”
oraz trzy medaliony( do 2006 roku cztery- usunięto wtedy jeden z nich,
na którym znajdowała się podobizna Stalina). Dodatkowymi elementami
ozdobnymi są liczne gwiazdy, sierpy i młoty. Oczywiście na szczycie
umieszczono Order Zwycięstwa otoczony laurowym wieńcem.
W 2005 r.
rozpoczęto starania mające na celu zburzenie pomnika, ew. jego
przeniesienie na wspomniany wyżej Cmentarz Wojenny.
W czasie walk
zginęło po obu stronach blisko 9000 żołnierzy
- po stronie rosyjskiej
ok. 5000 ( z czego blisko 98 %„ bezimienni”- to osobny temat, mający
dużo wspólnego z działaniami NKWD),
zaś po stronie niemieckiej ok.
4000.
13 października 1992 roku podpisano dokument kończący bratnią obecność
Armii Czerwonej w garnizonie w Kluczewie.
Na lokalnym, nieczynnym
lotnisku pozostały bunkry lotnicze i pasy startowe- jedne z
największych w byłym Układzie Warszawskim
- o długości blisko dwa i pół
km, przystosowane dla samolotów transportowych.
Straszne, wojenne rany już się zabliźniły i miasto jest pełne zieleni -
godzinami wędrowałem po pięknym Parku Chrobrego, ciągnącym się od Bramy
Portowej aż po Bramę Pyrzycką, będącym fragmentem stargardzkich plant.
W parku znajduje się wiele okazałych drzew: dwa z nich wchodzą w poczet
dziewiętnastu pomników przyrody zdobiących miasto. Posiedziałem w
Amfiteatrze, posłuchałem ptaków w alei Słowiczej, zwiedziłem neogotycki
kościół będący obecnie cerkwią i nie mogłem wejść na wieżę ciśnień.
Może następnym razem…
Na osłodę wstąpiłem do – jak się okazało- najwspanialszej na północ od
granicy Italii włoskiej kawiarni/ lodziarni/ restauracji Dolce Freddo… Jakie lody tam serwują !!!! Mniam, mniam, mniam!!!!
Zapraszam na krótki spacer po Stargardzie:
To wszystko, co powyżej opisałem znajduje się w bezpośrednim
sąsiedztwie Stargardu Szczecińskiego.
Z przerażeniem odkryłem, że nie
starczy mi życia na obejrzenie wszystkich pięknych oraz interesujących
miejsc leżących tylko na terenie Pomorza Zachodniego, o Polsce nawet
nie wspominając.
Może litościwy Bóg pozwoli mi na zachwycenie się
choćby „ mniejszą połową” z nich?
Czego i sobie, i Wam życzę.
Na zakończenie jeszcze kilka zdjęć z trasy wypadu do krainy gotyku:
Linki i adresy:
1. Motel w Maszewie :
www.firmaszymczak.pl
2. Dyskusja na temat zniszczonego mostu w Maszewie: http://www.maszewo.com/content/view/285/0/
3. Dom Dziecka w Mostach: 72- 132 Mosty 49, Gmina Goleniów, woj.Zachodniopomorskie,
tel.: 91 418 12 06, dyr. P. Magdalena Dudziak- Mużyło. Nr konta: 82 9375 0002 0000 0521 2000 0020
4. Zamek w Pęzinach: http://www.pezino.pl
5. Stargard- klejnot Pomorza- staromiejski szlak turystyczny- http://www.cit.stargard.com.pl/glowna.php?id=polski
6. Najwspanialsza restauracja/ kawiarnia włoska na północ od granicy Italii: http://www.dolce-freddo.pl
7. Pociąg pancerny nr 77:http://www.histor.republika.pl/plik/arty/Bobolice-panzerzug.htm,http://www.histor.republika.pl/plik/arty/panzerzug-Bobolice-2.html
8. Walki o przyczółek Dąbie- Gryfino:http://www.alt-damm.neostrada.pl/strony/przycz.html