Kaszuby zimą
Puchowy śniegu tren.
Za oknem piękne słońce, niebo błękitne, ani jednej chmurki,
motorek ma super oponki, ja na grzbiecie dobre ciuchy, a więc pora
ruszać. Wprawdzie można zastanawiać się nad tym, czy wyjazd w plener 23
stycznia przy minus 20ºC i sporej ilości białego puchu w okolicy nie
jest objawem lekkiego szaleństwa, lecz podobne rozważania zostawmy
psychiatrom.
Pojedziemy sobie cwanie boczkiem, aby uniknąć bliskiego spotkania klinicznego stopnia z którymś z karawaniarzy.
Pierwszy odcinek- niestety po asfalcie - Sierakowice - Kamienica
Królewska mija spokojnie, jedynie dziwne miny ludzi zamkniętych w
zaparowanych często samochodach każą mi zastanowić się, czy wytrzeszcz
ich gałek ocznych jest wywołany nadczynnością tarczycy, czy po prostu za
ciasno zawiązali sobie szaliki...
Za Kamienicą Królewską wjeżdżam w las.
Droga przetarta „ na jeden pług”, po bokach bandy śniegu niczym na lodowisku i ten tytułowy puchowy śniegu tren!
Czasami widać ślady saren, śladów człowieka brak…
Droga kręci się przez las i w pewnym momencie zza zakrętu wylatuje prosto na mnie saneczkarz w PF126. Ląduję w śniegu i przez długą chwilę nic nie widzę otoczony parą
powstałą wskutek jego kontaktu z rozgrzanym silnikiem oraz tumanem
białego kurzu.
Saneczkarz pomknął dalej.
Moja radziecka maszyna ma blokadę mostu i wyżej wspomniane laczki o
bardzo grubej kostce oraz szpadel przymocowany do wózka. Po kilku
minutach odsłaniania motorka ( wózek pod białą pierzynką) jadę dalej.
Przed Mirachowem zaczął padać śnieg, czyli słońce zniknęło za chmurami i zrobiło się zimniej.
Do
Kartuz było z górki i pod górkę, ale spoko. Kostka trochę tłukła się po
tym lodzie, hamulce działały inaczej niż bym chciał, ale jechalim
wpieriod niczym Armia Czerwona. Przez Kartuzy udało mi się przejechać
bez szkód za wyjątkiem jednej pani, która na mój widok straciła chyba
równowagę psychiczną, bo fizyczną na pewno.
-Ja naprawdę jej nawet nie dotknąłem! Była ok. 20 metrów ode mnie, panie
władzo!
Jedziem na Chmielno.
Jeziora skute lodem, domki letniskowe, ( ale tylko niektóre) roz-skute przez amatorów cudzej własności, ruch trochę mniejszy.
Postanowiłem odwiedzić znajomych we wsi Sznurki nad Jez..Raduńskim. Tu pojawił się mały problem.
Boczną drogę do Sznurków odwiedził jedynie pług śnieżny, który
wprawdzie pięknie odśnieżył to co trzeba i przy okazji cudownie
wygładził powierzchnię drogi, ale chyba skończył mu się piasek. Znowu
pojawiło się słońce i góra pięknie lśniła lodem...
Próbuję „ z marszu” zdobyć ten szczyt i po ok. 10 metrach wdzięcznie ześlizguję się w dół.
Szczęśliwie nikt nie jechał drogą do Chmielna. Włączam blokadę i ruszam. Efekt ten sam.
Po
trzeciej próbie wysiliłem swoje mózgowie i to z efektem pozytywnym.
Jadę kołem wózka ( z napędem) po poboczu pełnym grud zmarzniętego śniegu
i jestem dumny ze swego IQ.
Za szybko: w pewnym momencie wyrzuca mnie na sam środek drogi.
Zeskakuję z siodełka, aby pchając motocykl powrócić nim na pobocze.
Miałem farta, że trzymałem ręce na kierownicy, bo nie miałem raków na
butach: nogi niczym na lodowisku ( i to pod górkę) nie miały oparcia.
Zaczęliśmy zsuwać się do drogi, po której właśnie leciał jakiś
ciężarowiec.
Następna próba. Zostałem spieszonym motocyklistą próbującym utrzymać
motocykl z kołem wózka na poboczu.Szkoda, że tego pijackiego marszu nikt
nie nakręcił na video! Nagroda murowana!!
Co i rusz smyk- na
środek, taniec na lodzie, strach tę tam, no- duszę ściska, że z góry coś
będzie jechało i na 100 % nie zdoła zahamować.
Gdy po 30 minutach walki byłem na górze nadleciała cysterna z mlekiem. I jak tu nie mówić o czepku na głowie w dniu urodzin?
Znajomych nie było.
Dalej drogą przez las, po której niedawno zwożono drewno.
Trzeba było tylko jechać środkiem między koleinami głębokimi na ok. 40 cm.
Momentami
było śmieszno, gdy na środku drogi zjawiała się dziura lub kamień, albo
drzewo rosnące obok drogi nie chciało przepuścić wózka. Ale, od czego
szpadel?
Tak minęło 10 km. Dalej było tyz fajno, bo zjawił się lód.
Ale nie było górki.
Opanowałem nową technikę jazdy.
Gdy pomimo kręcenia kierownicą
motorek gładko sunął w kierunku innym od zamierzonego trzeba było
spokojnie (!) czekać na kontakt stopy z bandą śniegu, ( gdy leciał w
lewo). Wtedy mocny kop w ziemię i lecielim prosto.
W przypadku sunięcia w prawo kończyło się postojem ( od czego szpadel – p.wyżej).
Miałem znowu szczęście, bo na tej drodze byłem sam. Żadnych traktorów, TIR-ów tudzież innych UFO.
Wyjechałem z lasu, przeciąłem drogę Kartuzy- Bytów i przez Stężycę do Kościerzyny.
Tam kumpel niemalże wypadł przez zamknięte drzwi swojej furki, gdy mnie zobaczył. Okazało się, że jest minus 24ºC.
Zaczęło zmierzchać.
Nie będziemy wracać po śladach, a więc dalej na Korne i do Sulęczyna.
Droga
do Kornego taka jakaś czarna, maszynek na 4, 6, 8-kołach też sporo,
niektórzy kierowcy pukają się w czoło ( chyba sprawdzają, czy dudni jak
przystało na puste puszki, czy co?), inni trąbią i kciuk do góry, a
najważniejsze, że nikt nie strzela ( p. Easy Rider).
Do Sulęczyna pięknie się jechało. Czarne zniknęło, a więc zęby się
uspokoiły ( to przez te grube kostki na asfalcie), znowu pełno śniegu,
trochę lodu i przede wszystkim - mniej puszkarzy.
Potem było baaaardzo źle.
Konkretnie między Sulęczynem a Tuchlinem.
Wykonywałem jakieś
dziwne manewry, aby uniknąć dziur w lodzie, raz nastraszyłem faceta,
który jechał z przeciwka i usiłował zahamować, aby się ze mną nie
stuknąć, gdy motór nagle postanowił zmienić pas ruchu. Dzięki manewrowi
odbicia się nogą od bandy, opanowanemu- przyznam bez zbędnej skromności-
do perfekcji udało mi się uciec sprzed maski lanosa w ostatniej chwili.
Efekty specjalne w postaci kłębów pary i dymnej zasłony ze śniegu
gratis.
Z Tuchlina do Sierakowic- nudy.
Czarny asfalt, czasem tylko nawiane zaspy, ale takie mini- ok.50- 60 cm wysokości, a więc nawet nie do zauważenia.
Musiałem sunąć już w świetle reflektora ( instalacja 6V, z tyłu lampki
typu żółwiki), więc czasami na drodze obserwowałem objawy lekkiej
paniki. ( Coś mi się rymuje, to przez ten mróz, co płyny w mózgu
lasuje).
Teraz żałuję, że na lampę nie opuściłem osłony, p/lot o pięknym, niebiesko– zielonym kolorze.
Byłoby czadowo!!
Po powrocie do domu ( godz. 17.30) zobaczyłem w świetle lampy garażowej,
że cała maszyna jest pokryta warstewką pięknego lodu. Suuuper!
P.S. W związku z tym, że jeżdżę w otwartym kasku używam gogli.
Niestety nie sprawdzają się w niskich temperaturach.
Mają wprawdzie wywietrzniki, ale para wodna zamarza na wewnętrznej ich
powierzchni, więc po ok. 10 minutach wyglądały tak, jak maluch zimą z
wychuchanym okienkiem przed nosem kierowcy.
Po kilku próbach odmrażania odpuściłem sobie i gogle szpanersko tkwiły na kasku.
Wbrew obawom nie doznałem odmrożenia gałek ocznych.
Uwagi końcowe:
Takie wypady polecam wszystkim, bo są super, o ile:
1. Masz mocne nerwy.
2. W momencie narodzin na Twojej głowie znajdował się tzw.” czepek”.
3. Zabezpieczyłeś swoją rodzinę dobrym ubezpieczeniem na życie, ( ale
uwaga: większość ubezpieczeń nie uwzględnia prób samobójczych!)
4. Jesteś 100 % „ macho„ „ Playboy” jest twoim punktem widzenia, a walczące feministki nienawidzą cię okrutnie i bez wdzięku.
5. Masz jaja.
6. Chcesz przeżyć naprawdę fajną rzecz.
Poza tym- niestety - na odcinkach czarnego asfaltu jest mnogo soli, więc albo motór umyjesz, albo coś tam zardzewieje.
Ale i tak warto!!
Do zobaczenia na trasie!!