Rzut beretem w Oko Uły

Zapraszam całe szanowne towarzystwo motomaniackie na krótki "zagraniczny" wypad.
Ale co to, Panie za zagranica! Koleżanki i koledzy na tzw. ścigantach nawet nie zdążą za bardzo rozpędzić, a już będą… u celu naszej dzisiejszej podróży. Przejazd przez Polskę pominę milczeniem. Pisaniem horrorów zajmę się na stare lata, gdy otulony pledem w kratę i obuty w ciepłe bambosze będę wygrzewać swe stare kości przed kominkiem. Oczywiście w kominku nie będzie szczapek, albowiem skleroza, Panie Dziejaszku, skleroza. Pod powałą będzie unosił się zapach lekarstw zmieszany ze skrzekliwym rechotem złośliwego staruszka.

Do rzeczy.
W Sejnach nabyłem jak zwykle zapas arcypysznego chleba litewskiego z piekarni w Puńsku i tak to zaopatrzony w przysłowiowe drewno wkroczyłem do równie przysłowiowego lasu.
Przez przejście graniczne w Ogrodnikach wjechałem na litewską ziemię.
Jako, że czasu nie miałem za dużo, zmuszony byłem zrezygnować z planów podboju krainy Księcia Witolda, że nie wspomnę o sercach litewskich białogłów.
Pierwszą z brzegu miejscowość o nazwie Lazdijai opuściłem na pierwszym z brzegu skrzyżowaniu w kierunku Druskiennik (Druskininkai) udając się na południowy wschód drogą P 82.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/1.jpg

Otoczyły mnie przepiękne sosnowe lasy, wśród których tu  i ówdzie przebłyskiwały tafle jezior.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/2.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/3.jpg

Po 45 km takiej pysznej jazdy koła mego zaprzęgu (dla niewtajemniczonych: MW 750, rocznik 1968) poczęły miażdżyć asfalt pokrywający ulice uzdrowiska Druskienniki.
Tu właśnie chciałbym spędzić swe stare lata wspomniane w przydługim nieco wstępie na sytej emeryturze wypłacanej z pełnego trzosu ZUS-u. (Coś mi się wydaje, że powinienem zająć się pisaniem bajek).
O Druskiennikach, królu Stanisławie Auguście, Moniuszce, Kraszewskim i Marszałku Piłsudzkim nie będę pisał, gdyż tego typu informacje znajdziecie w pierwszym lepszym przewodniku.

Pomysł ze spędzeniem tutaj swych ostatnich dni nie jest pozbawiony sensu.
Leczy się tu choroby reumatyczne, choroby skóry, układu oddechowego, choroby serca i układu krążenia, zaburzenia przemiany materii, układu trawiennego oraz choroby kobiece.
Te ostatnie mam chociaż z głowy.
Dla młodszych i zdrowszych na ciele i duszy też się coś znajdzie. Ot, choćby maraton taneczny organizowany corocznie pod koniec sierpnia. Od razu informuję naszych rodzimych, młodych danserów, że nie jest to turniej break-dance, hip-hop i tym podobnych modernych wygibasów.
(Z całym szacunkiem dla tych wysportowanych nadzwyczaj ludzi!)
Gdy ktoś z motonitów pragnie rozruszać swe kości w inny sposób niż tańcząc do zatracenia może wypożyczyć rower, by z wysokości siodełka tegoż wehikułu podziwiać okoliczne tereny.
Kto wie, może wieczorem, gdy uda mu się opuścić królestwo dwóch pedałów i kilku zębatek będzie zmuszony zregenerować nadwątlone siły w saunie czy basenie, względnie skorzystać z masażu albo nawet kąpieli borowinowej. Ilość zabiegów jest wprost proporcjonalna do liczby kilometrów spędzonych na rowerowym siodełku.
Proszę się jednak nie obawiać! Ceny są przyjazne, a do granicy z Polską blisko, więc jeśli nawet kasy nie starczy, to rodzina nie będzie miała daleko, aby przyjechać i wydostać delikwenta.
Jako, że był to początek maja, a nie koniec lata, nie mogłem bronić barw Polski w maratonie tanecznym.
Lekko tym faktem zdegustowany opuściłem Druskienniki, a przy okazji czar czarnego asfaltu. Znalazłem się w obrębie Dzukijskiego Parku Narodowego - największego na Litwie (55 900 ha). Przeważają w nim lasy sosnowe pełne wzgórz i pagórków, głazów megalitycznych, bagien oraz 30 rzek i rzeczek. Znajduje się w nim również 48 większych (27 i 18,5 ha) i mniejszych jezior.
A także drogi szutrowe i gruntowe.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/4.jpg

Rozpoczęły się ciężkie chwile dla filtra powietrza, który z trudem dawał sobie radę z wszędobylskim pyłem.
Już raz w kraju księcia Gedymina walczyliśmy dzielnie z tym paskudztwem (historia, historia).
Bój był straszny, ale zwycięski.
I tym razem silnik nie poniósł strat, zwiększyła się jedynie częstotliwość postojów w celu wymiany oleju w mokrym filtrze powietrza.
Tak, tak, panowie młodziankowie na szlifierkach!! Istniało kiedyś coś takiego!!


My tu gadu, gadu, a po drodze przemknęły takie metropolie jak Latezeris, Skleriai, Margionys czy Kapiniskiai.
Lekko oszołomiony potęgą tych molochów (6-8 chat "na krzyż") ochłonąłem dopiero w Marcikonys. Znajduje się tu dyrekcja Parku Narodowego Dzukijos.
Następną miejscowością była wieś Manciagire. Skręciłem w niej na południowy wschód, aby dotrzeć do Zervynos - jednej z najpiękniejszych wsi Dzukiji.
Jest to objęty ochroną skansen architektury wiejskiej (XVII i XVIII w.)
Drewniane budynki zostały wzniesione tylko za pomocą siekiery. Na początku wsi, na pagórku porośniętym sosnami znajduje się stary cmentarz. Niektóre krzyże - kapliczki liczą sobie ponad 200 lat i są ozdobione motywami "pogańskimi" - wężami, stylizowanymi słońcami itp. Dalej, wzdłuż piaszczystej drogi rozciągnięta jest wieś, która coraz bardziej się wyludnia. Kilka lat temu liczyła 48 mieszkańców, głównie starszych ludzi.
Mijam trzy czarne ze starości duże krzyże ozdobione charakterystycznymi dla tych terenów "fartuszkami". Słychać tylko szum rzeczki płynącej przez wieś, bzyczenie owadów, czasami gdzieś zaryczy krowa, zaszczeka pies. Ludzie "z miasta" powinni przed pobytem tutaj odbyć gdzieś po drodze krótką kwarantannę, gdyż przyjazd bez takiego przygotowania może skończyć się tzw. szokiem. Cisza aż dzwoni w uszach, zdaje się, że można jej dotknąć.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/5.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/6.jpg

Warto przyjechać do Zervynos jesienią. Mieszkańcy wybierając się na grzyby zabierają ze sobą kosze wielkości małej wanny (dobra, dobra - trochę mniejsze). Co krok rosną dęby - święte drzewa Polan, niektóre nawet 800-letnie. Siedząc pod takim drzewem, słuchając szumu wiatru w jego potężnej koronie przymknąłem oczy i śnił mi się sen pełen świętych gajów, leśnych bożków i nimf, orszak wielkiej Madeine. Namiot rozbiłem na pustym o tej porze roku polu namiotowym.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/7.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/8.jpg

W nocy było bardzo zimno i po raz kolejny w swoim "traperskim" życiu spałem w czapce, rękawiczkach itp. Jest to prześmieszne uczucie, gdy składając o świcie swój mały domek masz wrażenie, że jego ściany zbudowane są z blachy.


W Marcinkonys zjawiłem się wczesnym rankiem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/10.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/11.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/12.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/13.jpg


Motocykl rozpoczął sjestę w cieniu budynku, a ja zaopatrzony w mapy ruszyłem w las. Całą trasę zaznaczoną na załączonej mapce pokonałem per pedes w kilka godzin, zatrzymując się tu i ówdzie na dłuższy popas. Tym razem postoje nie były spowodowane brakami kondycyjnymi, jeno chęcią kontemplowania piękna przyrody, napawania się ciszą i spokojem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/14.jpg


Połaziłem nawet po. wydmach (!!!) Nie są one oczywiście tak wielkie jak te w Łebie, ale zobaczyć w środku puszczy góry piachu kojarzące się z morzem jest uczuciem lekko niesamowitym.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/15.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/16.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/17.jpg


Przez bagna idzie się po ścieżkach ułożonych z mniej lub bardziej starych (i zbutwiałych) żerdzi. Czasami wśród mokradeł znajdują się wyspy suchego lądu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/18.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/19.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/20.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/21.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/22.jpg
            
Na takiej właśnie wyspie przeszło godzinę obserwowałem polującego myszołowa.
Siedziałem schowany pod gęstym krzakiem, więc nie zauważył mnie. Dane mi było nawet obserwować z bliska biesiadę drapieżnika, gdy w końcu konsumował swoje "małe conieco" kilka metrów od mojej kryjówki.
Nie mogłem się nawet poruszyć, aby wyciągnąć z plecaka aparat fotograficzny.
Gdy dotarłem do motorka zmierzchało.  Namiot "roztopił się" w słońcu, więc jego rozbicie nie było tak chrzęszczące jak poranne zwijanie.
Noc była cieplejsza, albo ja już nawykłem do chłodu, gdyż tym razem spałem  - o zgrozo!- do 8. rano.
Ostatnie kęsy chleba litewskiego z Puńska zginęły w mej paszczy dość szybko, gorąca herbata również, pozostało jedynie sprawdzenie poziomu oleju i w drogę.
Dzisiaj miałem w planach spotkanie oko w oko z Okiem Uły. Taka nazwę nosi źródło wybijające kilkadziesiąt metrów w bok i kilka metrów wzwyż od głównego nurtu rzeki Uły.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/24.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/25.jpg

Nie widziałem jeszcze takiego zjawiska i muszę przyznać, że jest zaskakujące.
Pomrugaliśmy tak do siebie przez chwilę i z lekkim oczopląsem udałem się na położony niedaleko kolejny punkt widokowy, gdzie wspomniany oczopląs przeszedł w wytrzeszcz gałek ocznych - tak było piknie!
I tak to powoli zbliżałem się do położonej nad brzegiem Niemna miejscowości Liskiava. Tuż przed wjazdem do niej znajduje się miejsce z przepysznym view na płynącą majestatycznie rzekę.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Rzut_beretem_w_Oko_Uly/27.jpg


27 28

Na jej brzegu w pewnym miejscu spoczywa spory głaz ze śladem kopyta diabła.
Czyżby "tam na dole "też zabawiano się piłką kopaną?


29 31

Sama miejscowość - nic specjalnego. Szukałem głównie czegoś oznaczonego na mapie jako "kamień mitologiczny".
Dowiedziałem się, że leży on gdzieś koło kościoła. Zatrzymałem Emulę na parkingu koło plebanii i rozpocząłem poszukiwania.
Znalazłem przy okazji kilka świadectw polskiej historii tych terenów:


32 33

Gdy po raz kolejny przechodziłem koło motocykla zobaczyłem gościa zafascynowanego moim zaprzęgiem.
Wypstrykał chyba dwie rolki filmów zanim mnie zauważył.
Rozmowa potoczyła się - co nie jest niczym dziwnym na tych terenach - w języku polskim.
Nastąpiła seria klasycznych pytań typu: co to, z którego roku, sowieckie? Niemożliwe! Itp., itd.
Zostałem w ramach rewanżu zaproszony do zwiedzenia zamkniętego o tej porze kościoła.
Nie przepadam za oglądaniem cegieł i innych tego typu materiałów ułożonych mniej lub bardziej wprawną ręką człowieka, ale nie chciałem być niegrzeczny. I tym razem "grzeczność i kultura osobysta" zostały wynagrodzone. 
Otwarto przede mną wrota do podziemi . Oto co tam zastałem:


34 35 36 37

Na zakończenie zapytałem o cel mojej w tym miejscu wizyty.
Okazało się, że owym mitologicznym kamieniem jest tzw. "głowa czarownicy". Ksiądz, gdyż taką profesję wykonywał cichy wielbiciel mojej Emuli nie potrafił powiedzieć niczego więcej na ten temat. Wskazał jedynie miejsce, gdzie tenże kamień się znajduje.
Otóż został on umocowany  (kamień, nie ksiądz) na szczycie muru pobliskiego cmentarza.
Czyżby w ten sposób chciano uniknąć klątwy nieszczęsnej kobiety spalonej na stosie przez tzw. "świętą inkwizycję" (sic!!)?


38
39

I w tenże sposób z różnymi myślami kołaczącymi się pod moim kaskiem opuściłem gościnne, jak zwykle litewskie progi.
Po raz kolejny przekonałem się, że aby podziwiać piękno przyrody, a w dodatku prawie dosłownie przenieść się w czasie nie muszę pokonywać setek czy tysięcy kilometrów.
Tuż za naszą wschodnią granicą rozciąga się Kraina Mgieł...

Wiadomości praktyczne
Małe rozmówki polsko- litewskie:
piwo - alus
cztery - keturi
pięć - penki
proszę - prasom