Spacer brzegiem Bałtyku, czyli głosujcie na mnie...

Znając bardzo dobrze polskie Wybrzeże od Świnoujścia po miejscowość Piaski na Mierzei Wiślanej postanowiłem sprawdzić, czy woda Bałtyku jest tak samo słona w okolicach Rygi jak i u nas.
Po przebrnięciu przez różne przewodniki oraz uzbierawszy trochę kasy uruchomiłem swoją maszynę - MW 750 z roku 1968 i żegnany przez przerażoną żonę ruszyłem na wschód.
Przerażenie mojej lepszej połowy było spowodowane głównie tym, co usłyszeliśmy w biurze ”Warty” o dziwnych obyczajach panujących na drogach dawnego Sojuza.
Otóż głównym zajęciem tamtejszych tubylców miało być według miłych pań napadanie na polskich kierowców, ograbianie ich ze wszystkiego co posiadali i pozostawianie nieszczęśników przywiązanych do drzew ”tylko w skarpetkach”– jak się wyraziły z wypiekami na twarzach.
Może te niezdrowe wypieki były wywołane wizją biednych kierowców odzianych jedynie w skarpetki ?
Tego ważnego fragmentu męskiej garderoby wziąłem więc o jedną parę więcej (tak na wszelki wypadek) i po kilku dniach spędzonych na Suwalszczyźnie, przejściem w Budzisku wjechałem na Litwę.
Mafia chyba spała, bo Kałasze milczały, a drzewa rosły tak jak zwykle bez extradodatków w postaci uwiązanych doń gołych mężczyzn. Słowem – nudy.
Kaunas (Kowno) ominąłem korzystając z obwodnicy. Nazwę tego miasta kojarzę zawsze z filmem ”Zezowate szczęście”, gdzie obywatel Piszczyk wykrzykiwał m.in. takie hasła jak: ”Na Kowno !”,”Wodzu prowadź!” itp.
Jeśli jest ktoś, kto tej wspaniałej kreacji nieodżałowanego Bogumiła Kobieli nie oglądał (w co wątpię) , to niech żałuje.
I tu małe wyjaśnienie.

Z reguły omijam duże miasta z kilku powodów. Otóż gdy samotnie jadę motocyklem, to w przypadku chęci zwiedzania zabytków, ruin itp. muszę zostawić go przez pewien czas bez dozoru. Gdy jedzie się grupą, problem jest rozwiązany. Ponadto nie interesują mnie zarówno ”gruzy”, jak i tzw. zabytki, w odróżnieniu od różnych okoliczności przyrody. Po trzecie: wjazd do większości miast nie jest problemem, ale ich opuszczenie to co innego. Bez względu na to, czy sprawa dotyczy Moskwy czy Paryża, Suwałk czy Neapolu wszystkie miasta na świecie są zmorą podróżników. Pomijam oczywiście chęć zwiedzania Berlina lub innego Wąchocka.

Ale wróćmy na Litwę.
Jadąc od Kowna na północny – zachód dotarłem do Palangi.
W przewodniku Pascala ostrzegano przed cenami noclegów w tym „litewskim Sopocie” (od 100 $ za noc !). Lokalną sensacją miały być zachody słońca oglądane z tamtejszego molo.
I to była rzeczywiście prawda.
Kiedy czerwona kula zrobiła wielkie ”chlup” trzeba było poszukać spanka. Gdy więc przy szosie za Palangą ujrzałem swojski napis Camping i strzałkę w las, skręciłem między drzewa. Domki pamiętały ”stare, dobre czasy” (chyba jeszcze Chruszczowa, towarzystwo było liczne i bardzo nietrzeźwe, ale spokojne.
Pomny napomnień autorów przewodnika, którzy twierdzili, że Litwini na dźwięk mowy Wielkiego Brata sięgają po noże podjąłem dialog z kierownikiem campingu w języku niemieckim.
Kierownik był też nawalony jak Messerschmitt, ale był to jego jedyny związek z bratnim narodem niemieckim.
Udało się jednak znaleźć człowieka władającego językiem germańskim i tym sposobem dowiedziałem się, że nocleg będę miał za darmo.
Bo jestem ich gościem.
Domek był typu bliźniak, w pokoju umieszczono cztery kanapy (każda ”z innej parafii”), stół, chyboczące się krzesło (sztuk 1) i szafę, która się nie domykała.
Umywalki z zimną wodą znajdowały się pod drzewami, podobnie jak WC typu sławojka z klasycznym serduszkiem wyciętym w drzwiach.
Prąd był.
Nie było pluskiew, pcheł i innych współlokatorów.
Natomiast za ścianą z dykty miałem typową rodzinkę: tata, mama, dwójka dzieci.
Trzeźwe były dzieci.
Już się bałem, że ze spania nici, bo wiadomo jak to jest na polskich campingach, a tu, jak to mawiał ś.p. Jan Ciszewski – szoking !!
Dokładnie o 22.03 ustały wszelkie śpiewy, wrzaski bachorów, nawet psy nie szczekały. Ludzie !! Cuda !!
Pamiętam noce w Chałupach, gdzie z jednej strony namiotu mieliśmy sąsiadów ze Śląska, a z drugiej – towarzycho z Bydgoszczy.
Ślązacy przywieźli ze sobą tylko dwie kasety: jedną z szantami (to rozumiem), drugą: ”Czerwone koraaaale, czerwone niczym wiiinooo !!!” (tego nie rozumiem, bo mieli tylko wódkę )
Puszczali je non – stop przez 20 godzin na dobę. Można było oszaleć !
Ludzie z Bydgoszczy mieli podobne zainteresowania kulinarne (wódka), natomiast preferowali bardziej music typu bum, bum, bum + raperka made in Poland.
Oraz stuningowane Maluchy.
Mieli za to gorszą od Ślązaków kondycję, bo ok. godz. 2 nad ranem byli już ”gotowi”.
W noce parzyste urzędował Śląsk, w nieparzyste – Bydgoszcz.
I tak przez blisko tydzień. Obsługa campingu zajęta była tylko kasą, a noc należała do pseudoturystów.

Na „dzikiej” Litwie zaś …
Planowałem wyjazd wczesnym rankiem, ale nic z tego nie wyszło, bo wszyscy spali, a ja nie chciałem wyjść na barbarzyńcę z Polski. Cisza nocna jest ciszą nocną.
W końcu, ok. 6.15 mogłem odpalić swoje 750 cm 3. Przyszedł kierownik (już trzeźwy), który prawie się obraził, gdy spytałem go o płacenie. –”Przecież już wczoraj powiedziałem, że jako nasz gość nic nie płacisz !”Ucieszył się natomiast niezmiernie z faktu, że umiem gadać po rosyjsku.
Trochę się dziwił, dlaczego poprzedniego dnia nie rozmawiałem z nim w ludzkim języku, a mnie głupio było się tłumaczyć. Zrobiliśmy „niedźwiadka” i opuściłem ten sympatyczny zakątek.

Po ok. 15 km byłem na granicy łotewskiej.
Tam okazało się, że panie z ”Warty” źle mnie poinformowały, iż zielona karta jest niepotrzebna, przez co musiałem wykupić „ichne” ubezpieczenie.
A przelicznik łata do dolara jest morderczy. I tak to, lżejszy o parę dolców dojechałem do Liepaji.
Według Pascala znajdowała się tam niegdyś radziecka baza okrętów podwodnych - Kara Osta.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/1.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/2.jpg

Niestety, jak mnie poinformował samotny wędkarz – wszystko zezłomowano. Ostał się ino betonowy pirs, na pirsie wędkarz. a z wędkarzem jego … oswojona norka (!) Jej pan łowił ryby na haczyk, a norka - na ząbek. Gdy zagwizdał, przybiegła cała mokra i szczęśliwa.
Facet chciał mi ją sprzedać (miał w domu jeszcze cztery sztuki), ale oprócz zbiornika paliwa nie miałem przy sobie innego akwarium.
Pojechałem dalej samotny, bez małych czterech łapek i mokrego, śmiesznego pyszczka.
Ot, los podróżnika …

Od Pavilosty troszku się pyliło, bo asfaltu nie dowieźli i była tylko sucha gruntówka posypana kamiennym grysem. W pewnym momencie usłyszałem dziwny łomot w silniku ….. Jak byście się poczuli, gdyby zdarzyło się to Wam z dala od domu, z dala od ludzi, na drodze którą tylko czasami, w kłębach pyłu przemknie pojedynczy gruzawik ?
Pewnie tak samo jak ja. Stan przedzawałowy murowany.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/3.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/4.jpg

Okazało się, że pękła obejma lewego tłumika i ten, korzystając z okazji chciał umknąć. Załatwiłem dziada z kopa, poprawiłem drutem i ze szczęściem na twarzy pomknąłem dalej z kosmiczna prędkością 40 km.
I tak aż do Półwyspu Kolka (proszę nie mylić z Półwyspem Kolskim).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/9.jpg

 Gdy zatrzymałem się na parkingu i zlazłem z maszyny poczułem się doprawdy super trendy. Boczne powierzchnie kół wyglądały niczym z klasycznego Harleya: białe, równe paski pięknie odcinały się od ciemniejszych bieżników. Moja broda też jakby posiwiała.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/5.jpgpliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/6.jpg

Podreptałem nad wodę, a tam – swojskie klimaty: deskarze ćwiczyli „rufy” i "sztagi", do tego całkiem ładnie wiało, więc odpoczynek na prawie pustej plaży był jakby częścią domu... Woda zaś słona tak jak w Sopocie.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/8.jpg

 
Gdy wyjeżdżałem z parkingu, to dziadek stróż ”puścił mnie wolno”, gdyż jak sam powiedział – w wojsku też jeździł na motocyklach i od swego nie weźmie.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Daleko_od_domu/Spacer_brzegiem_Baltyku/7.jpg

Nocleg znalazłem na campingu ”Abragiems” koło Engures, około 45 km przed Rygą.
Było pusto, nocą trochę chłodno, ale spokojnie. Następny dzień spędziłem na doprowadzaniu motorka i siebie do stanu używalności oraz na krótkich spacerach po okolicy.

Wieczorem postanowiłem, że wracam.
Wyjazd nastąpił o 6.30 rano. Wpadłem na Via Baltica, gdzie szosa była wspaniała, a stacje benzynowe klimatyzowane (czułem się jak w Grecji – tak było gorąco).
Pod wieczór byłem niedaleko przejścia w Budzisku.
Tuż przed granicą musiałem schować się gdzieś pod dachem, gdyż nagle znalazłem się w oku cyklonu (OK – trochę przesadzam): zrobiło się ciemno, zerwał się wicher, który nieźle targał nawet TIR–ami i do tego lunęło. I to jak !! (chyba pękła spora rura w niebie)
Odczekałem małą godzinkę i po mokrym asfalcie doczłapałem się do biało – czerwonego szlabanu z orzełkiem.
Trafiło mi się dwóch facetów: jeden normalny, lekko znudzony, drugi służbista, z tych, co to muszą się do czegoś przyczepić, bo inaczej ich ego czuje się stłamszone.
Papiery miałem niestety OK, broni, haszyszu, ani innych niezbędników podróżnika nie przewoziłem, więc jakby posmutniał. Nagle oko mu błysnęło i ujrzałem dziury w jego górnych ”jedynkach”, gdy słodko się uśmiechnął mówiąc: ” - Przewożenie niebezpiecznych przedmiotów jest karalne”.
Stwierdziłem (zgodnie z prawdą), że jedynym niebezpiecznym „przedmiotem” jestem ja sam, a on na to, iż ma na myśli szpadel przytroczony do burty wózka.
Jego koleś uniósł tylko oczęta do nieba i widać było w nich mord. Natychmiast odesłałem „ważniaka” na druga stronę kosza, gdzie mam zamocowaną sporą siekierę.”– A po co to panu ?”– wystękał.
„- Widzi pan, gdy na drodze staje mi ktoś upierdliwy, to daję mu w łeb siekierą, a szpadel służy do zakopania zwłok”– odparłem.
Ten „normalny” prawie, że udusił się ze śmiechu, a mój nowy przyjaciel odszedł, by dopaść następnej ofiary. I tak oto znalazłem się z powrotem na ojczystej ziemi.

Na campingu w Chałupach byłem ok. 4. 30 rano, po 22 godzinach jazdy i pokonaniu blisko 1 tysiąca kilometrów za ”jednym strzałem” (czy ktoś przyzna mi tytuł ”stalowego tyłka”?)

Była to absolutna frajda móc jechać samotnie po prawie pustych drogach mając ”kultowy” wiatr we włosach i żadnych problemów pod nimi. Licznik się kręcił, koła też, słowem - cóż trzeba więcej ?
Gdyby nie te głupie paragrafy, według których trzeba zakładać kask na swój czerep rubaszny …
Będąc posłem natychmiast starałbym się o zmianę tego idiotycznego przepisu, aby było tak jak w niektórych stanach USA.
Możesz jeździć bez kasku na własną odpowiedzialność i sam ponosisz wszelkie tego konsekwencje w razie ewentualnego wypadku. Czy to nie jest logiczne?

A więc Panie i Panowie!

Głosujcie na mnie!!!

Poświęcę się dla Was oraz dla idei wolnego motocyklizmu i będę cierpiał katusze na sali sejmowej słuchając różnych mniej lub bardziej porąbanych facetów (o damach typu Pani Poseł Renata Berger nie wspomnę)

A więc jak, pomożecie??