Szwedzki interior.
Poprzednia relacja z naszego letniego wyjazdu do Szwecji zakończyła się w Strönstad.
Stamtąd przepiękną, widokową drogą nr 164 ruszyliśmy na wschód.
Przed Billogsfors skręciliśmy w lokalną drogę do Dals Langed, by za tą miejscowością skręcić w drogę na Haverud.
Nie mogliśmy uwierzyć naszym oczom, gdy zobaczyliśmy znak drogowy informujący o jej pochyłości liczącej- bagatela- 21%!
Niczym tor kolejki górskiej w lunaparku bardzo wąska droga kręciła się jak szalona:
zakręt w prawo, gwałtowny spadek, następny ciasny zakręt - tym razem w
lewo, za chwilę jeszcze bardziej ostry w prawo i tak w kółko.
Raj dla motocyklisty, ale duży stres dla automobilisty.
Wokół piękny, pagórkowaty krajobraz, który w „normalnych” warunkach jazdy wywoływałby okrzyki zachwytu.
Ta zabawa trwała do granic Haverud, gdzie zafundowaliśmy naszemu nissanowi dłuższy postój.
Nie tylko dla uspokojenia nerwów, ale dla głównej atrakcji miasteczka - akweduktu - jednego z elementów tzw. Dalscankanal.
W tym miejscu budowniczowie kanału stanęli przed problemem, który postawił ich plany pod wielkim znakiem zapytania:
dwa sąsiadujące ze sobą jeziora nie można było połączyć za pomocą śluz
ze względu na bardzo silny spływ wody oraz nieodpowiednią budowę
geologiczną zarówno dna, jak i ścian naturalnego wąwozu.
Na genialne w swej prostocie rozwiązanie wpadł Nils Ericsson:
połączył oba zbiorniki wodne zawieszoną NAD wodospadem rynną wykonaną ze stali.
Budowa trwała cztery lata od roku 1864.
Zużyto 33 tysiące nitów, z których do dnia dzisiejszego nie trzeba było wymienić żadnego z nich.
Wot, technika!!
Obecnie powyżej rynny, w której płyną statki poprowadzono dodatkowo most drogowy.
Jadąc po nim od strony Dals Langed należy zwiększyć uwagę- miejsce
postojowe znajduje się po jego lewej stronie i wiele osób biegnie na
przeciwną stronę mostu chcąc obejrzeć niecodzienny spektakl rozgrywający
się poniżej na wodnym szlaku.
Warto przespacerować się do pierwszej śluzy, gdzie ulokowano centrum informacji turystycznej.
Po jednej stronie wodnego szlaku znajduje się małe muzeum budowy kanału,
po drugiej wędzarnia ryb z restauracją oferującą również wspaniały
widok z przyległego tarasu.
Na miejscu można wykupić wycieczkę stateczkiem po kanale ze sforsowaniem akweduktu włącznie.
Podróż trwa minimum kilka godzin, ale warto zrobić przerwę w podróży,
aby otaczający nas krajobraz poznać z innego, niż szosowy punktu
widzenia.
Z Haverud pojechaliśmy do Mellerud, a tam wskoczyliśmy na drogę nr 45 w kierunku południowym.
Od wschodu towarzyszyło nam zasilane przez trzysta rzek największe
jezioro Szwecji Vänern (trzecie co do wielkości w Europie) o powierzchni
5546 km². W ten sposób dotarliśmy do Vänersborg i dalej do Trollhättan.
Następny dzień rozpoczął się o świcie.
Słońce przecierało ze zdziwienia swe zaspane oczęta, gdy ujrzało
naszą parkę maszerującą dzielnie aleją ciągnącą się u podnóża wzgórza
Halleberg. Powodem tego romantycznego spaceru ( romantycznego? o tej
porze??) były… łosie.
Na wschód od Vänersborg leżą dwa wzgórza: wspomniany Halleberg i
siostrzany Hunneberg. U ich stóp już 7 tysięcy lat temu mieszkali
ludzie, a wśród współczesnych nam Skandynawów nadal żyje mit Valhalli z
bogiem Odynem spoglądającym właśnie z tego miejsca (przebywający tu w
XVIII w Karl Linneusz nazwał to miejsce ziemskim rajem). Bardzo ciekawe
jest miejscowe muzeum, ( któremu od czasów Gustawa Wazy patronuje
szwedzka rodzina królewska) poświęcone historii tych terenów. Pracownicy
muzeum są przewodnikami po parku utworzonym na obu wzgórzach, z których
roztacza się wspaniały widok na „ Morze Śródziemne Szwecji”.
Obok sklepu z pamiątkami wykonanymi głównie z resztek łosia( ze
skóry, z kopyt, kości poroży itd.) mieści się restauracja serwująca
różne lokalne specjały, w tym świeżo pieczony fikabröd, czyli chleb…
kawowy. Inną potrawą jest chleb domowego wypieku z kiełbasą z łosia.
Można też uczestniczyć w pokazie przygotowywania posiłków w dole
wypełnionym gorącymi kamieniami ( niczym na obozach harcerskich w
czasach mego dzieciństwa).
A co do tego wszystkiego ma spacer o świcie?
Otóż o tej porze, jak i o zmierzchu można spotkać łosie, które nie
tylko, że nie uciekną na Wasz widok ( ew. Was zaatakują), ale ufnie
podejdą licząc na smakołyki.
Opłaciła się pobudka o barbarzyńskiej porze: wielki stwór wyszedł zza
krzaków i nieprzyzwoicie mlaszcząc pożerał jabłka delikatnie zabierane z
naszych dłoni.
Było pięknie!!
Pełni wrażeń wróciliśmy pod wieczór do Trollhattan, pokręciliśmy się po miasteczku pełnym śluz i małych wodospadów, aby dość wcześnie uderzyć głowami o poduszki.
Kolejny dzień powitaliśmy wraz ze wschodzącym słońcem i pojechaliśmy drogą nr 45 na północny wschód.
Szosa prowadziła wzdłuż wielkiego jeziora, a widoki, jakie przed nami
się rozpościerały zmuszały nas do notorycznych postojów.
W Remmene skręciliśmy w lokalną drogę, którą dojechaliśmy do
Hällristingar ulokowanego na samym „ czubku” półwyspu Värmlandsnäs. Przy
pięknej pogodzie jaka nam towarzyszyła mogliśmy przeżyć nieziemskie
widowisko zatytułowane „ Morze Vänern w pełnej krasie”. Za Karlstad
pojechaliśmy autostradą E 18 ( skąd się nagle wzięło tyle samochodów??),
z której w Karlskoga uciekliśmy w drogę nr 205. Dalej przez Laxa i
Askersund dojechaliśmy do Motala, skąd było już blisko do Vadstena,
gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg na campingu. Takim to sposobem
znaleźliśmy się nad drugim co do wielkości jeziorem Szwecji- Vättern o
powierzchni 1893 km², z maksymalną głębokością 128 m ( tworzącą 40-
metrową kryptodepresję), wypełnione niezwykle przejrzystą, zimną wodą, w
której żyje endemiczny pstrąg arktyczny.
Największą atrakcją miasta jest renesansowy zamek wyrastający jakby wprost z wód jeziora.
Budowę rozpoczął Gustaw Waza, a zakończył jego drugi syn- nieszczęsny
Johan III, który ożenił się z polską księżniczką Katarzyną Jagiellonką (
nieszczęsnym nie był z powodu ożenku, ale to inna historia…) Budowla
przypomina zamki w Kalmar i w Mariefred głównie z powodu niskich,
okrągłych baszt narożnych. Obok mieści się klasztor służący obecnie
również jako hotel.
Między tymi dwiema „ sztandarowymi” budowlami ciągnie się długa
nadmorska promenada rzadko spotykana w północnej Europie. Miasteczko
jest- jak wiele podobnych w Szwecji - urokliwe dzięki ślicznym,
kolorowym domkom przycupniętym jakby u stóp wspomnianych wyżej siedzib
dwóch królów: niebiańskiego i ziemskiego. Z chęcią pospacerowałbym po
uliczkach Vadstena w zimowy wieczór, gdy wszystko otulone jest śniegiem
skrzącym się w świetle ulicznych lamp…
Niezwykłą postacią związaną z tym miastem jest Marten Skinnare- jeden z najbogatszych ludzi XVI- wiecznej Szwecji, fundator szpitala miejskiego.
W bezpośredniej okolicy Vadstena ( zaliczanej do historycznego
centrum Szwecji) znajduje się wiele miejsc dużo starszych od samego
miasta: ślady wielu drewnianych kościołów z XI w, w Aska by odnaleziono
jedne z najciekawszych miejsc pochówków z czasów Wikingów, w tym bogato
wyposażony grobowiec kobiety z X w. W Nässja odkryto ślady gwałtownego
rozwoju budowy statków w epoce żelaza, w Örberga stoi budynek Herrestad-
jeden z najstarszych w Szwecji, a Rogslösa jest słynne z powodu
unikatowych wrót kościelnych z XIII w. Miłośnikom natury polecam Omberg-
naturalny próg między wodami jeziora Vätern a Täkern – zbiornikiem o
metrowej głębokości, długim na kilka kilometrów- rajem dla wielu
gatunków ptaków.
Niezapomnianym przeżyciem było wynajęcie kajaka w celu przepłynięcia
Rödgavel Grotte - miejsca połączenia obu jezior ( atrakcja raczej nie
dla osób cierpiących na klaustrofobię!!!). Siedząc na zboczach wzgórz w
Omberg w czasie letniej pełni księżyca i obserwując królestwo ptaków
można być dodatkowo świadkiem naturalnego teatru cieni i mgły, której
opary zdają się tańczyć niczym Elfy na powierzchni wody. Stąd pewnikiem
wzięła się nazwa Omberg: słowo Om oznacza mgłę, parę wodną.
Tuż przed świtem budzą się skrzydlaci mieszkańcy jeziora - to trzeba usłyszeć!!!
Niedaleko, nad samym brzegiem jeziora leży Borghamn, skąd od
wieków pozyskiwano materiał z tutejszych skał wapiennych do budowy wielu
obiektów, m. in. Klasztoru w Alvastra z XII w. ( obecnie jest to
imponująca ruina).
Kogo nie interesują wymienione atrakcje może skorzystać z plaży na „naszym” campingu.
Po kąpieli w Bajkale żadna woda w morzu, czy w jeziorze nie jest dla
mnie za zimna. Kto jednak nie zaznał tej ( niewątpliwej) przyjemności
może narzekać, że woda w Vättern zamieniła go w sopel lodu.
Z Vädstena ruszyliśmy na objazd jeziora. Pierwszy przystanek mieliśmy już po ok. 10 km w Motala.
Miasto liczące obecnie ok. 30 tys. mieszkańców pojawiło się na mojej
Indywidualnej Mapie Świata w roku 2008 w trakcie pisania relacji z
wycieczki nad Kanał Elbląski ( „ Gdzie łodzie płyną po zielonych
wzgórzach ”).
Wtedy bowiem po raz pierwszy spotkałem się „ oko w oko” z hrabią Baltazarem von Platten- budowniczym Kanału Gotajskiego.
Może trochę danych:
czas trwania budowy: 1810r- 1832r,
koszt: 9 milionów talarów( wg dzisiejszego przelicznika- ok. 1, 25 miliarda euro),
liczba zatrudnionych pracowników ( głównie żołnierzy)- 58 000.
Kanał łączy Mem nad Bałtykiem z Sjötorp nad Jeziorem Vänern.
Długość: 190 km, ilość śluz: 58, ilość mostów: 50, najwyższy punkt: 92 m n. p. m.
I trochę historii:
w tym roku uroczyście obchodzono dwusetną rocznicę pierwszego wbicia szpadla na budowie Göta Kanal.
Ze względu na kontrolę cieśnin duńskich przez Kopenhagę Szwedzi
odczuwali potrzebę uniezależnienia się od swego sąsiada w tak ważnej dla
ich gospodarki kwestii, jaką w ówczesnych czasach stanowił transport
wodny.
Hrabia, admirał i minister ówczesnego rządu w jednej osobie -
wspomniany Baltazar von Platen otrzymał zadanie wybudowania drogi wodnej
łączącej Bałtyk z Morzem Północnym przy wykorzystaniu dwóch
największych jezior Szwecji, co ograniczyło konieczność wykonania prac
ziemnych ( przekopów wykonywanych ręcznie!)) do 87 km.
Do dzisiaj jest to najbardziej znana i najczęściej odwiedzana atrakcja turystyczna kraju mądrze rządzonego przez dynastię Wazów. Dla wielu turystów ( głównie żeglarzy) jest nie tylko najkrótszym szlakiem łączącym oba morza, ale stanowi niezapomnianą przygodę wśród przepięknych krajobrazów Szwecji. Można ją przeżyć zarówno na pokładzie jachtu, czy wycieczkowego statku ( wiele z nich jest pływającymi zabytkami), kajaku, czy konno, na rowerze albo pieszo, gdyż wzdłuż kanału poprowadzono odpowiednie ścieżki. Lokalne drogi o wspaniałej nawierzchni pozwalają również zmotoryzowanym turystom uczestniczyć w dzisiejszym życiu kanału.
Motala jest uznawana za stolicę kanału i tu znajduje się poświęcone mu muzeum ( drugie ulokowano w Sjötorp).
W miasteczku działają dwie śluzy, z których najbardziej imponująca
jest Borenshult ( druga, co do wielkości), a właściwie ciąg pięciu śluz
umożliwiających pokonanie przeszło 15 - metrowej różnicy poziomu wód
jezior Boren i Vättern.
Tu zostawiłem na chwilę moją Żonę - żeglarkę i pomknąłem do miejsca,
które MUSIAŁEM zobaczyć: otwarte w 1995 roku Motala Motormuseum o
powierzchni 2000 m². Wbrew pozorom jest tu za mało miejsca dla
wszystkich eksponatów, co jest niestety sporym minusem. Wybudowano w nim
oryginalny i kompletnie wyposażony warsztat samochodowy z lat
trzydziestych XX wieku, takąż stację benzynową ESSO, zgromadzono
wszelkiego rodzaju motocykle klasyczne, jak i wyścigowe z całego świata,
amerykańskie krążowniki szos oraz czterokołowe maszyny sportowe z
Lamborghini Countach i Jaguarem na czele. Jest nawet pojazd najszybszego
kierowcy Europy (urodzonego w Motala) - Arnolda Sundqist’a, który w
1972 roku osiągnął w swej „ rakiecie” prędkość 570 km/ godz.
Dla preferujących wolniejszy sposób pokonywania odległości w bardziej
familijnej atmosferze odtworzono z niesamowitym pietyzmem i dbałością o
każdy, najmniejszy nawet szczegół „ Rullebo”- prekursora współczesnych
kamperów z lat 60- tych ubiegłego wieku.
Sądzę, że po zatankowaniu można byłoby ruszyć nim w drogę. Nie
zabrakło pojazdów znanych osób, w tym moped króla Szwecji Karola XVI
Gustawa - Puch Florida z roku 1961.
Imponujący jest zbiór odbiorników radiowych i telewizorów,
komputerów, telefonów i maszyn do szycia z dawnych lat oraz modeli
samochodów i samolotów.
Nawet toaleta dla zwiedzających ( jak najbardziej czynna) jest jakby żywcem przeniesiona z dawnych lat.
Na chętnych czeka kafejka w stylu „ z epoki” z takąż muzyką wydobywającą się z szafy grającej oraz sklepik z pamiątkami.
Wielu zwiedzającym ( w tym piszącemu te słowa) najbardziej
podobała się zaaranżowana scenka uliczna przedstawiająca rozmowę
policjanta z pewną damą, której samochód został potrącony przez znak
drogowy.
Sądząc po kolorze włosów owej pani również w Szwecji popularne są kawały o blondynkach.
Osobom unikającym muzeów wszelkiej maści Motala ma do zaoferowania wypoczynek w Varamobad - na największej w Europie piaszczystej plaży położonej nad jeziorem ( o długości 5 km).
Jadąc na północ drogą nr 50 wjechaliśmy do najstarszego kurortu
Skandynawii - Medevi Brunn z przepięknie zachowaną architekturą XVIII
wieku i równie wspaniałym parkiem, w którym można raczyć się wodą z
leczniczych źródeł słuchając orkiestry grającej „ na żywo”.
Za miastem skręciliśmy na wschód w leśną drogę na Tjällmo, by w V.
Rödja odbić na północ do Godegard, gdzie wstąpiliśmy do jednego z
największych w Szwecji muzeów porcelany ze zbiorami sięgającymi 250 lat
wstecz.
Dobrze, że nie wpuszcza się tam wycieczek słoni!!
W Zinkgruvan skręciliśmy do Sänna, by w końcu dotrzeć do Askersund leżącego na północnym brzegu jeziora Vättern.
Stąd zabytkowy parostatek odpływa w rejs po północnych wodach jeziora, pełnych wysp i wysepek.
Nam udało się wypłynąć wieczorem i do pięknych widoków oświetlanych
promieniami zachodzącego słońca dołączyły się dźwięki… kapeli jazzowej
grającej na pokładzie.
Po zejściu na ląd zaobserwowaliśmy wzmożony ruch motocyklowy: jeźdźcy
kierowali się ku portowej promenadzie. Udaliśmy się za nimi, by
oniemieć na widok ilości przeróżnych maszyn - w tym miejscu widocznie
spotykali się motonici z bliższych i dalszych okolic. Niestety brakowało
kuzynów mego zaprzęgu.
Tu gdzieś zapodziałem kartę ze zdjęciami wykonanymi na powyższej trasie.
Kolejny świt zastał nas na drodze tym razem nr 49 biegnącej na południe wzdłuż zachodniego brzegu jeziora.
Po dotarciu do rogatek miasta Karlsborg skręciliśmy na zachód w drogę
nr 202. Pierwszy postój ( nie licząc tych po drodze, gdy MUSIELIŚMY się
zatrzymywać, by podziwiać piękne widoki), a więc pierwszy postój tego
dnia zaplanowaliśmy w Forsvik.
Po raz kolejny obejrzeliśmy niecodzienny spektakl w wykonaniu jachtów
unoszonych przez wodę wpływającą z impetem do najstarszej i najgłębszej
śluzy Göta Kanal ( zbudowanej w 1813 roku).
Dodatkowym „ smaczkiem” jest most zwodzony wybudowany na jej górnym poziomie.
Tuż za nim zjedliśmy skromne śniadanie w przeuroczej kawiarence/
restauracji: stoliki ustawiono w ogrodzie kończącym się w wodach kanału.
Jedząc świeże, chrupiące bułeczki słyszy się taklowanie żagli
wymieszane ze śpiewem ptaków.
Lokal ( czynny od maja do września) ma blisko stuletnią tradycję i jest to doprawdy zaczarowane miejsce.
Podejrzewam, że niebezpieczne wiosną, gdy można się zakrztusić łącząc posiłek z widokiem kwitnących jabłoni i wiśni…
Teraz mogliśmy pojechać do Karlsborga nazywanego miastem na wodzie z
powodu jego ulokowania na pięciu półwyspach, z czego jeden przecięty
jest kolejnym odcinkiem Göta Kanal.
Przyjechaliśmy tutaj głównie dla twierdzy o obwodzie murów wynoszącym
blisko 5 km- kolejnym dziele naszego znajomego hrabiego Baltazara von
Platen. W swojej mowie wygłoszonej w szwedzkim parlamencie w dniu 9
lutego 1818 roku zaproponował Karlsborg jako miejsce budowy głównej
twierdzy Szwecji.
Król Karol XIV Johan wydał odpowiednie rozporządzenie z datą 11
sierpnia 1819 roku i 8 lipca następnego roku rozpoczęto prace ziemne:
pod bacznym okiem wojskowych pracowało przeszło trzy tysiące robotników.
W roku 1832 na cześć króla zmieniono dotychczasową nazwę miejscowości z Vanäs na Karlsborg.
Planowany 10- letni czas trwania budowy twierdzy przekroczono blisko… dziewięciokrotnie.
Jej koszt wyliczony pierwotnie na dwa miliony koron wyniósł ostatecznie blisko sześć razy tyle.
W międzyczasie zmianie uległa technika wojenna, przez co wartość obronna twierdzy wyniosła równo zero.
Do historii przeszło zdanie króla Karola IV Johana, który w dniu
oddania twierdzy do użytku miał z przekąsem zapytać, czy zbudowano ją
naprawdę z kamienia, gdyż koszt wskazuje raczej na złoto.
W czasie pokoju miał znajdował się tu główny arsenał Szwecji, a
podczas wojny twierdza miała stać się siedzibą króla, rządu i dowództwa
armii. Także tutaj planowano przechowywanie rezerw Banku Centralnego
wraz z klejnotami królewskimi, co miało rzeczywiście miejsce w latach
1939- 1942.
Jest to właściwie małe, samodzielne miasto z kościołem garnizonowym, (
który w czasie wojny miał służyć jako sala narad rządowych), domami
mieszkalnymi, sklepami, czy siedzibą banku z tajnym przejściem.
To wszystko można dzisiaj obejrzeć tylko w miesiącach letnich, gdyż nadal stacjonuje tam wojsko.
Najlepiej zafundować sobie trwającą dokładnie 1 godzinę i 45 minut
wycieczkę z przygodami, w czasie której przeżywa się ( lub nie, jeśli ma
się pecha) specjalne efekty typu wybuchy dział, salwy z broni palnej i
atak wrażych wojsk na twierdzę.
Początek jest nawet spokojny: wyświetlany jest film pokazujący życie codzienne Karlsborgs Fästning w XIX wieku.
Później prowadzi się chętnych przez ciemne i kręte korytarze w głębokie trzewia starej twierdzy.
Tam można obejrzeć m. in. mieszkanie zarządcy, karczmę, biuro komendanta i fragment zbrojowni/ arsenału.
Dla tych, którym będzie jeszcze mało wrażeń przygotowano
Fästningsmuseum ukazujące historię budowy twierdzy ze wspaniałą wystawą
na temat szwedzkiej kawalerii, wojsk lotniczych i uzbrojenia.
W roku 2006 cały teren twierdzy Karlsborg został uznany jako pomnik narodowej kultury.
Po kilku godzinach spędzonych w ciemnych salach i korytarzach
odpoczęliśmy sobie nad pięknym jeziorem obmywającym prawie dosłownie
mury i obwałowania twierdzy.
Następnie ruszyliśmy dalej w kierunku południowego brzegu jeziora.
Okolice stawały się coraz bardziej płaskie i bezleśne, przez co ma
się wspaniały widok na przeciwległy, wysoki brzeg oraz na wyspę
Visingsö. Zatrzymaliśmy się na krótko w Hjo. Na krótko!! Dobre sobie!
Jak to mawiają Francuzi: To sem ne da w Szwecji!!
Nic dziwnego- w kraju Wazów znajdziecie tylko trzy takie
miasteczka: Hjo, Eksjö i Nora z zabytkowymi, bogato zdobionymi
drewnianymi domkami stojącymi przy wąskich uliczkach.
Na nasze „ nieszczęście” doszliśmy do maleńkiego, arcymiłego portu, z którego wypływa się w rejs starym parostatkiem.
To wszystko spowodowało, że nie wiadomo kiedy zrobiła się wieczorna godzina.
Na tej szerokości geograficznej pojęcie nocy letniej jest pojęciem
nad wyraz względnym mogliśmy zatem bez obawy o zapadający mrok wyruszyć
w dalszą drogę do miasta leżącego dokładnie na południowym biegunie
Vättern.
Jönköping jest słynne głównie z trzech powodów:
1. Tu urodziła się Agnetha Fältskog- jedna z dwóch wokalistek zespołu „ Abba”. ( Ech te młodzieńcze lata!!)
2. Zabytkowa fabryka zapałek. Jej właściciel- Ivar Kreuger był kiedyś światowym monopolistą w tej branży.
3. Stadspark z niesamowity widokiem na jezioro.
4. Na północno- wschodnim końcu miasta leży Huskwarna- dla wielu Szwedów miejsce kultowe.
Tu od roku 1903 produkowano słynne motocykle Husqvarna, by w 1986
roku sprzedać markę włoskiej Cagivie. Był już późny wieczór, więc nie
mogłem zajrzeć do muzeum, w którym zgromadzono WSZYSTKIE modele tego
motocykla, jak również produkowane tu od przeszło 300 lat (!!) piece,
maszyny do szycia i broń.
Minęliśmy Gränna - miasto znane wszystkim bez wyjątku Szwedom
chyba lepiej niż Sztokholm z powodu Polkagrisar - kolorowych, słodkich
pałeczek produkowanych tu od pokoleń.
Na miejscu można oglądać cykl produkcyjny oparty na starych recepturach z degustacją włącznie.
Może kiedyś tu przyjedziemy nie dla tych słodkości, ale ze względu na
mało znaną w Polsce postać pana Salomona Augusta Andree ( 1854- 1897) –
wizjonera i pioniera podróży balonem.
Jego próba zdobycia w ten sposób Bieguna Północnego zakończyła się
tragicznie i dopiero w 1930 roku odnaleziono szczątki uczestników
ekspedycji. Resztki sprzętu, zapisków i dokumentacji zebrano w tutejszym
muzeum.
Drugim powodem, dla którego chcielibyśmy wrócić do Gränna jest prom kursujący stąd na wyspę Visingsö.
Ceny biletów dla samochodów i motocykli są celowo bardzo wysokie, aby maksymalnie ograniczyć ich ilość.
Dlatego warto zostawić pojazd na parkingu i wybrać się na rowerową wycieczkę po wyspie.
W ostatniej, trzeciej części relacji ze środkowej Szwecji zabiorę Was na pewne schody, do USA i w drogę powrotną do Karlskrony.
Zatem- do zobaczenia!!
Na koniec pokaz slajdów z królestwa Szwecji: