Tam łodzie płynące po zielonych wzgórzach

 

Zabieram was dzisiaj w takie miejsce na mapie Polski, które uznałem za swoje osobiste Odkrycie Roku 2009. Trochę to dziwne, gdyż przez 98% swego półwiecznego życia mieszkałem tuż obok nic o nim nie wiedząc. Po raz kolejny przekonałem się jak niesamowity i pełen niezwykłych miejsc jest nasz kraj. Prawdę mówiąc nie czuję się za bardzo na siłach pisać o tym w formie suchej relacji, gdyż jak można prostym językiem przekazać piękno wiosennego poranka, albo nastrój jesiennej mgły?
Spróbuję…
Czerwcowe słońce jeszcze mocno ziewało, gdy wjechałem na piękne, dziewiętnastowieczne mosty w Tczewie. Obecny most kolejowy wybudowano w latach 1851- 1857 i był wtedy najdłuższym mostem tego typu w Europie o długości 785 m. W 1891 roku wybudowano obok drugi most, a na początku XX wieku przesunięto wschodnie przyczółki zwiększając długość konstrukcji do 1000 m. Charakterystyczne gotyckie wieże nadają całości niezwykłego kolorytu. Wjeżdżałem w kratownicową czeluść widząc hen, daleko mały otwór rozświetlony blaskiem wschodzącego słońca i – jak dziecko – nie mogłem powstrzymać się od kilkakrotnego przejazdu w obie strony wykorzystując minimalny o tej porze ruch kołowy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/001.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/003.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/004.JPG

Dzielny staruszek już dawno utracił swoja pozycję najdłuższego mostu, ale nadal plasuje się w ścisłej czołówce: aby go upiększyć zużywa się 20 ton farby.
Po tych dziecięcych igraszkach ruszyłem na spotkanie z… krową i niedźwiedziem.
Poczciwa Krasula stoi sobie już blisko pół wieku w Starym Polu obok budynku Regionalnego Centrum Rozwoju Rolnictwa. Starość jej niestraszna, krzepko trzyma się na czterech nogach, a w oczach igrają jej filuterne kurwiki, używając określenia pewnej wieśniaczki i bezkarnej oszustki. „Miastowe” dzieci mogą - często po raz pierwszy w życiu - podejść bez strachu do rogatej bestii, która spokojnie znosi ich poklepywania i okrzyki.
Jest bowiem wykonana z metalu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/005.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/007.JPG

O ile wiem, to ruszając w Polskę w poszukiwaniu koleżanki srodze by się zawiodła w swych oczekiwaniach - jest bowiem jedynym pomnikiem krowy w kraju nad Wisłą. No cóż, w różny sposób dokumentowano nowoczesność naszej wsi i jej dynamiczny rozwój w epoce towarzysza Wiesława/ Władysława G.
Tuż obok znajdziemy pomnik innego dzikiego zwierza, a mianowicie niedźwiedzia. Stoi pięknie pomalowany w kącie parkingu, gdzie zatrzymałem swoją maszynę, która stała się mimowolnie ogniwem pośrednim między współczesnością, a jego epoką.
pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/008.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/009.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/010.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/011.JPG

Łacińska nazwa niedźwiedzia brzmi Ursus.
Czytając instrukcję obsługi umieszczoną w kabinie kierowcy ucieszyłem się z faktu, że mój wehikuł nie wymaga aż tak skomplikowanej gry wstępnej:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/012.JPG

Serce dzielnego ursusa często nie gasło przez cały czas trwania prac polowych - może właśnie z powodu problematycznego rozruchu? Jest to w pewnym sensie marzeniem moim i mojego motocykla, aby jego silnik pracował praktycznie non - stop. Byłoby to możliwe jedynie wtedy, gdybym mógł odbyć podróż życia. Niestety tzw. szara rzeczywistość nie pozwala mi na utrzymywanie się ze sprzedaży produktów mej weny twórczej, dzięki czemu nie byłbym przywiązany - niczym chłop pańszczyźniany - do stałego miejsca pobytu.
Po tym zoologicznym postoju ruszyłem na południowy wschód.
Nie mogłem powstrzymać się od postoju w ulubionej wsi Szaleniec. Chcąc zrobić fotkę motocykla przy tablicy z nazwą miejscowości trochę się najeździłem: z kilku dróg dojazdowych tylko przy jednej ostał się szyld. Widocznie wioska ma więcej wielbicieli.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/014.JPG

Specyficzna nazwa miejscowości nie była jedynym powodem, dla którego po raz kolejny tu przyjechałem.
W centrum wsi znajduje się cmentarz mennonicki.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/016.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/017.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/018.JPG

Nie byłbym sobą, gdybym w tym momencie nie opowiedział wam o tym, co oznacza to określenie.
Cała historia zaczyna się w 1496 roku, kiedy to na świat przyszedł Menno Simmons - dziecko bardzo zdolne i religijne. Ta ostatnia cecha doprowadziła go do posady proboszcza katolickiego, którą piastował przez 17 lat (1524- 1541). W tym czasie posiadanie, a tym bardziej czytanie Biblii było zakazane (!!!) pod sankcją kar inkwizycyjnych na podstawie bulli papieża Grzegorza IX z roku 1229 (w 1897 roku papież Leon XIII włączył Biblię do indeksu ksiąg zakazanych...) Nasz ksiądz dobrodziej należał do tych bardziej niepokornych owieczek i pomimo wiszącego nad nim katowskiego topora pogrążył się w lekturze pisma świętego, acz zabronionego. To, oraz jasny umysł doprowadziły do odrzucenia wiary katolickiej (12 stycznia 1536r) i przejścia w szeregi „innowierców”. Po dalszym zgłębianiu świętej księgi, Simmons doszedł do wniosku, że chcąc kroczyć bożą ścieżką musi wrócić do korzeni wiary. Nawiązując do starotestamentowej tradycji nazwał swój Kościół „społecznością świętych”, co było przejawem antyklerykalizmu i antyinstytucjonalizmu kościelnego. Jego wyznawców określano mianem „Chrzcicieli”, albo od nazwiska naszego bohatera - Mennonitami.
Podstawowymi regułami ogłoszonymi przez Simmonsa w roku 1539 w dziele „Fondamentboek” były:
1. Chrzest wiernych od lat 14 (jako świadomych decyzji i wiary w Chrystusa).
2.Wybór pastorów przez wiernych.
3. Absolutny zakaz noszenia i używania broni.
4. Odrzucenie zemsty i kary śmierci.
5. Możliwość wykluczenia grzeszników z gminy.
6. Zakaz przysięgania na cokolwiek.
7. Zakaz sprawowania wysokich urzędów.
Wiara mennonitów oparta jest na Biblii, jako na objawionym Słowie Bożym, a zbawienie człowieka jest zależne jedynie od łaski Boga, a nie od dobrych uczynków, religijnych obrzędów, czy też od takich absurdów jak np. odpust. Uznają oni tylko dwa sakramenty: chrzest i eucharystię.
Niestety, Niderlandy były w tym czasie częścią Królestwa Hiszpanii, w którym szalał wraz ze świętą (sic!) inkwizycją król Filip II opętany wizją jedynie słusznej wiary. Nie zważając na treść V Przykazania oraz nakaz miłości bliźniego wespół z kumplami w białych habitach z lubością nurzał i innowierców we krwi preferując bardziej stosy, na których spalono nieprzeliczoną liczbę ludzi. Mennonici początkowo uciekli przed prześladowaniami do sąsiednich księstw niemieckich, ale prawdziwy azyl znaleźli dopiero w granicach Rzeczpospolitej będącej na tle ówczesnej Europy krajem w miarę tolerancyjnym.
W połowie XVI wieku radcy Gdańska postanowili zaludnić otrzymane w 1454 roku od Kazimierza Jagiellończyka tereny Żuław Gdańskich. Miejscowi chłopi ulegli jednak potędze żywiołów, więc postanowiono oddać Holendrom „na próbę” wieś Lichnowy. Eksperyment się powiódł i szybko powstały kolejne osady mennonickie: Nowy Dwór, Orłowo, Markusy, Żelichowo i Jurandowo. Następnym etapem kolonizacji było starostwo puckie (Karwieńskie Błoto i Reda), sztumskie (Szkaradowo, Benowo, Nowa Wieś) i gniewskie. Olędrowie gęsto zasiedlają tereny wokół Świecia i Grudziądza oraz docierają do Wielkopolski, czego dowodem jest wieś Olędry Ujskie koło Ujścia. Kolonizacja postępuje w górę Wisły i w 1624 roku dociera do Warszawy (Saska Kępa), wcześniej, w drugiej połowie XVI wieku w okolicach Sławatycz nad Bugiem powstało 18 osad mennonickich. Kolonizatorzy dotarli nawet do Wołynia.
Osadnictwo mennonickie opierało się na tzw. Prawie Olęderskim, które charakteryzowało się np. wolnością osobistą, wieloletnią, bądź wieczystą dzierżawą gruntów, możliwością przekazania tychże spadkobiercom oraz zbiorową odpowiedzialnością całej gminy wobec pana. Właśnie kwestie prawne, a nie etniczne, czy religijne są wyróżnikiem tego typu osadnictwa, zaś słowo „olęder” nie oznacza osadnika pochodzącego z Holandii. W późniejszych czasach określano tak Polaków, Niemców, Szkotów (!), Czechów i Węgrów pracujących wg prawa olęderskiego. Omawiane osadnictwo w dwojaki sposób wpłynęło pozytywnie na polską gospodarkę rolną: wielowiekowe doświadczenie przybyszów w ujarzmianiu trudnych terenów zalewowych spowodowało gwałtowny rozwój polskiego rolnictwa i hodowli, a fakt wykonywania tej ciężkiej pracy przez ludzi wolnych powodował ich wydajniejszą pracę, co - oczywiście – miało niebagatelny wpływ na dochody właścicieli ziemskich.
Charakterystycznymi elementami wsi olęderskiej były rowy i stawy melioracyjne, wały przeciwpowodziowe i sztucznie usypane pagórki, na których stawiano całą zagrodę (tzw. "terpy"). Początkowo system przeciwpowodziowy był stosunkowo słaby, co powodowało ich częściowe niszczenie przez wiosenne wylewy. Aby ograniczyć szkody wyrządzane przez krę i wartki prąd sadzono w pobliżu zagród i na miedzach wierzby i topole łącząc je opłotkami z gałęzi wierzbowych. Ich elastyczne, ażurowe konstrukcje przepuszczały wodę hamując jej pęd, zatrzymując jednocześnie niesione przez rzekę namuły wykorzystywane później do użyźniania gleby. Równie sprytnie stawiano dwukondygnacyjne zagrody mieszczące pod jednym dachem zarówno dom mieszkalny i spichlerz usadowione na wyższej kondygnacji, jak i oborę ze stajnią i kurnikiem oraz stodołę. Działki były najczęściej prostokątne, z dłuższym bokiem równoległym do rzeki, z częścią mieszkalną zwróconą w stronę jej górnego biegu. W przypadku powodzi zwierzęta oraz zapasy przenoszono na wyższą kondygnację, a woda wpływając w niższe partie gospodarstwa, czyli do części gospodarczej wymywała zeń bydlęcy nawóz i inne nieczystości.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/019.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/020.JPG

Zagrody olęderskie” były od siebie oddalone, przez co ich cmentarze nie znajdowały się w centrum wsi, co charakteryzowało wsie niemieckie, dzięki czemu były mniej narażone na zniszczenia i akty wandalizmu. Spora ich liczba w całkiem niezłym stanie zachowała się do dzisiaj. Podróżując po Żuławach zawsze staram się odwiedzić świątynie mennonickie i miejsca spoczynku tych bogobojnych ludzi, którzy pracą chwalili Pana.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/021.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/022.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/025.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/026.JPG

Bardzo silnym ośrodkiem mennonickim był przez wiele lat mój rodzinny Gdańsk, gdzie w roku 1530 dotarli pierwsi uciekinierzy. Przybrało to na sile po roku 1567 wskutek bestialskich posunięć masowego mordercy - kardynała Alba we Flandrii, Holandii i Fryzji. Dwa lata później powstała w grodzie nad Motławą pierwsza wspólnota mennonicka. Wśród uchodźców było wielu znaczących kupców, co spowodowało niechęć ze strony miejscowej Rady Miasta obawiającej się o swoje interesy. Dlatego zezwolono przybyszom osiedlać się jedynie na obrzeżach miasta oraz nałożono na nich wysoki „podatek ochronny” będący niczym innym, jak tylko haraczem za prawo pobytu. Dodatkowo wyznaczano bardzo wysokie opłaty za zwolnienia od służby wojskowej, które w epoce późniejszych wojen napoleońskich dochodziły do niebotycznych wysokości. Część osadników wykorzystując swoje dawne kontakty gospodarcze i handlowe z takimi miastami flamandzkimi jak Amsterdam, Rotterdam i Brugia dorobiła się olbrzymich majątków, jak na przykład ród Dirksen będący znaczącym pośrednikiem w międzynarodowych transakcjach bankowych, czy też ród Bortenwirkerei posiadający liczne zakłady włókiennicze. Większość jednak prowadziła małe warsztaty rzemieślnicze na przedmieściach, albo była właścicielami niewielkich kawiarni, herbaciarni i winiarni. Gdy w wyniku rozbiorów północne tereny Polski przeszły we władanie Prus zaczęły się ciężkie czasy dla wyznawców Menno Simmonsa, którzy odmawiali służby wojskowej w tym zmilitaryzowanym do granic absurdu państwie. Nastąpił okres masowej emigracji, głównie do Rosji, Paragwaju i USA. Tam, a konkretnie w Pensylwanii narodził się ruch Amiszów, będący najbardziej radykalnym odłamem mennonickim. Ich codzienne życie jest regulowane według zbioru zasad określającego wszelkie aspekty życia: od koloru materiałów, z jakich szyją ubrania, przez kobiece fryzury po zdobycze współczesnej techniki, jakie mogą wykorzystywać. Tych ostatnich jest bardzo mało, gdyż nie używają samochodów (ani motocykli - och, nie wiedzą, co tracą!!!), telewizji, fotografii i elektryczności. Mężczyźni przed ślubem golą zarost twarzy, czego nie czynią już żonaci za wyjątkiem usuwania wąsów, będących dla nich synonimem wojskowości. Ich problemem jest zakaz zawierania małżeństw z osobami nienależącymi do wspólnoty, co może skończyć się niekorzystnymi zmianami genetycznymi (vide casus rodu Habsburgów).
Przed ich głęboką wiarą i siłą poglądów religijnych musiał ustąpić nawet Kongres USA: nie są karani za odmowę służby wojskowej, a kiedy Amisze uznali, że ich wspólnoty są wystarczającym zabezpieczeniem w przypadku choroby, czy starości zwolniono ich z obowiązkowego płacenia składek ubezpieczeniowych. W 1972 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych uznał ich prawo do ograniczonej edukacji dzieci. Otóż w USA kształcenie jest obowiązkowe do 16 roku życia, Amisze zaś nie wysyłają swoich dzieci do szkół publicznych i twierdzą, że wystarcza im wykształcenie podstawowe do ukończenia 14 lat. W swoim oddzieleniu się od s praw państwowych są jednak konsekwentni: nie pobierają zasiłku dla bezrobotnych ani innej formy opieki społecznej, a w celu pokrycia kosztów leczenia dla wymagających tego członków wspólnoty organizują specjalne fundusze.
Jedyna w naszym kraju rodzina Amiszów mieszka we wsi Cięciwa leżącej w woj. mazowieckim.
Wracajmy jednak do Gdańska: do dzisiaj zachował się w bardzo dobrym stanie budynek ich kościoła wybudowanego w 1819 roku (jedyny w Gdańsku kościół w stylu klasycystycznym), obecnie siedziba Kościoła Zielonoświątkowców.
W roku 1945 potomkowie uciekinierów sprzed czterech wieków ponownie musieli porzucić swe domostwa: nadchodziła Armia Czerwona. Tych, którzy zostali i cudem przeżyli wysiedlono do Niemiec po włączeniu Żuław do Polski. Współcześnie w naszym kraju działa mennonicka Fundacja Dziedzictwo z siedzibą w Mińsku Mazowieckim prowadząca kursy nauki języka angielskiego i organizująca spotkania poświęcone wychowaniu w duchu chrześcijańskim oraz etyki. Tam też działa ich wspólnota.
Na zakończenie informacje z pogranicza ciekawostek:
Mennonitką z pochodzenia była matka Anny German - Irma.
W zbiorze opowiadań Pawła Huelle „Opowieści chłodnego morza” znajduje się opowiadanie „Mimesis” o tej wspólnocie.
Teraz będą dwie wiadomości: jedna dobra, druga - zła.
Oto ta dobra: prawie skończyłem pisać o historii Żuław.
Teraz ta zła (?): prawie.
I tak to, jadąc od wsi do wsi zatrzymałem się w końcu za Jelonkami.

Was też tu zatrzymam na dłużej za przyczyną nieprawdopodobnego dzieła p. inż. Steenke, potomka wspomnianych mennonitów.
Tu mała dygresja: do dzisiaj trwa spór o narodowość tego - jakbyśmy go dzisiaj nazwali - wizjonera. Oczywiście Niemcy twierdzą, że należy do ich nacji, podobnie jak Kopernik (który był również kobietą). Holendrzy zaś - uważający cały czas mennonitów za odszczepieńców - nie chcą się do niego przyznać. Dziwi mnie to niepomiernie, gdyż zawsze uważałem ich naród za nad wyraz tolerancyjny, a tu taka zawziętość…
Georg Jacob Steenke urodził się 30 czerwca 1801r. w ówczesnym Królewcu w rodzinie osiadłej w tych okolicach od kilku pokoleń. Jego dziadek, Gottfried był pilotem morskim w tym mieście, a ojciec - Johann Friedrich - kapitanem portu w Pilawie, twórcą pierwszej morskiej służby ratowniczej oraz autorem dzieła wydanego w roku 1819 p.t. „Podręcznik pilota, albo wskazówki, jak wejść bez pilota do portu w Pilawie w czasie sztormu”. Czy można tym samym mówić o ich niemieckim pochodzeniu? Tym samym Niemcy Nadwołżańscy byliby (przez „ zasiedzenie”??) Rosjanami i nie powinni być przyjmowani z – coraz mniej – szeroko otwartymi ramionami przez obecne władze w Berlinie.
Wróćmy do imć pana Steenke. Początkowo studiował prawo, jednak po śmierci ojca, (który zatonął w 1818r. podczas próby ratowania angielskiego żaglowca) rozpoczął terminowanie u mistrza ciesielskiego. W 1828 roku otrzymał indeks studenta Akademii Budownictwa w Berlinie, następnie pracował jako mistrz budowlany w Królewcu, a jego pierwszym poważnym przedsięwzięciem była budowa tzw. Kanału Sekenburskiego w dolnym biegu rzeki Niemen, z czego wywiązał się celująco. Od 1833 roku pracował w Elblągu jako inspektor grobli i wałów na terenie Żuław Wiślanych. W tym czasie Prusy starały się skrócić drogę dla swych towarów sprowadzanych z terenów obecnego Pojezierza Iławskiego i z Ostródy do Elbląga. Już w 1825 roku elbląscy deputowani do Landtagu Prowincji Pruskiej zgłosili na jego posiedzeniu konieczność połączenia jeziora Jeziorak z jeziorem Druzno. W drodze prostej jest to niewielka odległość, w tych czasach jednak, przy braku możliwości poprowadzenia przez tamtejsze tereny dróg bitych i kolejowych korzystano z dróg wodnych, co powodowało wydłużanie się czasu transportu nawet do kilku tygodni. Wszystkie plany wykorzystania krótszej drogi rozbijały się o konieczność pokonania na odcinku 11 km między jeziorami Pniewo i Druzno różnicy poziomów wynoszących - bagatela! - 104 metry. Dla zobrazowania podanej wielkości posłużę się zdjęciem wieży katedry w Elblągu o zbliżonej wysokości ( 97m): (ze strony: źródło

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/027.JPG

 

Stosowany w takich przypadkach system śluz byłby nieopłacalny.
Mała ciekawostka: w Szwecji na tzw. Göta Kanal znajduje się system 7 śluz (potocznie określanych jako schody Carla-Johana),
przy pomocy których pokonuje się różnicę ok. 18m (zdjęcie ze strony: źródło):

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/028.jpg

I tu pojawia się na kartach historii nasz pan Jacob. Według legendy przybył na dwór Cesarza Fryderyka Wilhelma, aby przekonać go do swego projektu stwierdzeniem, że jeszcze nikt, nigdzie na świecie czegoś takiego nie wybudował. Prawda - jak zwykle - nie była aż tak malownicza: rząd pruski kilka lat wcześniej zatwierdził plany budowy. Ponadto taki cud techniki funkcjonował już w odległych Stanach Zjednoczonych, gdzie 4 listopada 1831 roku oddano do użytku tzw. Kanał Morrisa o długości 109 mil łączący za pomocą pochylni i śluz Pensylwanię z portami w Nowym Jorku. Był to najwyżej położony kanał na świecie: 292 m n.p.m. (ryciny znalazłem na stronie: źródło)

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/Ryc1.jpg

Cesarz wysłał pana Steenke w daleką podróż, aby bliżej zapoznał się z budową i eksploatacją amerykańskiego dzieła. Po powrocie pan inżynier zmodyfikował pierwotną koncepcję rezygnując ze śluz i wykorzystując jedynie pochylnie. Mały wtręt: pierwsze systemy takiego typu wybudowali ok. roku 1000 n. e. – jakżeby inaczej – nieśmiertelni Chińczycy.
Już chyba wszyscy się domyślili, dokąd was przywiodłem: do tzw. Kanału Elbląskiego będącego obecnie jedyną tego typu działającą budowlą hydrotechniczną na całym świecie!! Podana nazwa jest najlepsza ze wszystkich będących w użyciu w odróżnieniu od takich dziwolągów jak: Kanał Elbląg-Wyżyna, Kanał Elbląsko-Mazurski, Kanał Warmiński, Kanał Staropruski, Kanał Ostródzko-Elbląski, Kanał Elbląsko-Ostródzki, czy Kanał Pasłęcki. Wspomniany kanał Elbląsko-Ostródzki i na odwrót jest jedynym przykładem „ruchomej” nazwy geograficznej zależnej od zwycięzcy corocznego turnieju przeciągania liny w wykonaniu burmistrzów Elbląga i Ostródy. Każdy sposób przyciągnięcia masowego turysty jest ponoć dobry, ale może nie mieszajmy w to nazw geograficznych?
Najbardziej trafna wydaje się być nazwa Kanał Oberlandzki bezpośrednio nawiązująca do swej pierwotnego brzmienia. Niejako „przy okazji” wspomina o niezwykłej krainie, jaką był Oberland, z ogromną ilością pałaców, dworów i zamków należących do słynnych rodów pruskich będących elitą intelektualną Niemiec, o nieprzerwanej od XII w. genealogii: Doenhoff, Dohn, Finkenstein, Reibnitz, Scharnhorst, czy (mój ulubiony) Wallendrodt.
Pierwsze prace przeprowadzono w latach 1844-1850 łącząc Iławę z Zalewem i Ostródą i jez. Jeziorak przez Miłomłyn z jez. Drwęckim, a za datę oddania kanału do użytku przyjmuje się wiosnę roku 1862, chociaż już 28 października 1861 popłynęły nim pierwsze jednostki towarowe. W czasie budowy wyrównywano poziomy wód w jeziorach na trasie kanału do poziomu największego Jeziora Jeziorak (99,5 m n.p.m.), przez co poziom wody kilku jezior obniżył się nawet o ponad pięć metrów! (Cysorz to miał zaiste klawe życie: jego planów nie torpedowali aktywiści Green Peace).
Na Jeziorze Karnickim, leżącym 1,5m poniżej poziomu wody w kanale usypano groblę (długości 485 m i szerokości 40m!), w której poprowadzono szlak wodny. Wybudowano także cztery śluzy komorowe, jazy, kanały ulgowe i wrota bezpieczeństwa oraz mosty łączące tereny rozcięte przez kanał - nie tylko na głównych szlakach komunikacyjnych, ale także tzw. Feldwegbrücken, czyli mosty dla dróg polnych, którymi poruszali się „ bauerzy” chcący dotrzeć do swych pól i łąk. Np. w pobliżu miejscowości Rybaki zachował się najstarszy kamienny most z 1851 r., a w Starych Jabłonkach można przejść pod mostem po oryginalnej, drewnianej kładce dla pieszych.
W podzięce za skrócenie drogi handlowej do Elbląga wdzięczni ziemianie i przedsiębiorcy postawili w roku 1872 pomnik żyjącemu jeszcze Georgowi Jacobowi Steenke, który po przejściu na emeryturę mieszkał we wsi Czulpa koło Małdyt. Zmarł w Elblągu, gdzie go pochowano na nieistniejącym już cmentarzu. Tu kolejna dygresja: napis wykonano w języku niemieckim (zawierał błędy świadczące o jego holenderskim pochodzeniu, które później usunięto), a w latach 80 XX wieku dodano tłumaczenia w języku polskim i holenderskim. Pomnik od roku 1945 leżał ukryty w magazynie przy pochylni Buczyniec, przez co uniknął zniszczenia przez wandali. Pierwszym statkiem pasażerskim była jednostka o wdzięcznej nazwie „Seerose”, czyli „Wodna Róża” pływająca po wodach kanału od roku 1912. Kolejnym był „mój" statek „Konrad” pływający od 1927 r.
Co najciekawsze Kanał Elbląski nie zaczyna się w Elblągu, tylko na południowym brzegu zarastającego jeziora Druzno. Takoż nie dochodzi do Ostródy, a punkt 00, 00 znajduje się przy górnej głowie śluzy Miłomłyn. Kanał jest jakby osią łączącą jeziora Pojezierza Iławskiego z Elblągiem, Zalewem Wiślanym, a przez szlak Rzek Delty Wisły, (czyli Nogat, Szkarpawę, Wisłę Królewiecką), czyli tzw. Pętlę Żuław - z Wisłą, Gdańskiem i Zatoką Gdańską. Na strukturę kanału składają się pomniejsze kanały, takie jak:
- Kanał Iławski łączący Miłomłyn z jez. Jeziorak
- Kanał Ostródzki łączący jez. Drwęckie z jez. Szeląg Wielki
- Kanał Bartnicki/Ducki (o rodowodzie sięgającym roku 1324!) łączący jez. Ruda Woda/Duckie z jez. Bartężek
- Kanał Miłomłyński będący skanalizowanym odcinkiem rzeki Liwy, łączący Śluzę Miłomłyn z jez. Drwęckim. W tym przypadku jest to nazwa historyczna tego odcinka, będącego obecnie początkiem Kanału Elbląskiego od strony Elbląga.
Kanał Elbląski jest najdłuższym kanałem żeglugowym w naszym kraju o całkowitej długości (z odgałęzieniami) wynoszącej 144, 3km.
Planowano jego połączenie z systemem Wielkich Jezior Mazurskich, ale tak dziwnie się stało, że ten genialny plan umarł gdzieś w czeluściach urzędniczej szuflady.
A teraz o najciekawszej części kanału: systemu pięciu pochylni.
Proszę wyobrazić sobie taki widok: statek dopływa do przybrzeżnej kładki. Obsługa mocuje go cumami do tejże i wyłącza silnik. W pewnym momencie statek rusza! Powoli wynurza się z wody i okazuje się, że został umieszczony na sporym wózku, który jest ciągnięty za pomocą liny pod górę. I stąd tytułowe łodzie płynące po zielonych wzgórzach.
Wszystko odbywa się właściwie w ciszy: cała maszyneria korzysta z siły przepływającej wody uruchamiającej znajdujące się w budynku maszynowni olbrzymie bębny łopatkowe o średnicy 8m i szerokości 5m z 60 łopatkami na obwodzie (na jedną łopatkę działa siła jednej tony!). Ruch bębnów powoduje obracanie się ogromnych kół ciągnących wspomniane liny. Zużycie wody służącej do napędu bębnów jest pięciokrotnie mniejsze od zakładanej przy użyciu śluz!

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/030.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/031.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/032.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/033.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/034.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/036.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/037.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/039.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/040.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/041.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/045.JPG

Pochylni jest pięć:
- Buczyniec, o długości 490,3m (różnica wysokości 20,62m),
- Kąty, o długości 404m (różnica wysokości 18,88m),
- Oleśnica, o długości 479m (różnica wysokości 24,20m),
- Jelenie, o długości 433m (różnica wysokości 21,99m),
- Całuny, o długości 352m (różnica wysokości 13, 83 m), „młodsza” od pozostałych o 33 lata. Ze względu na trudności terenowe wykorzystano tu tzw. turbinę Francisa z wałem pionowym.
W sumie, statki pokonują „po trawie” odcinek dwóch kilometrów i 310 metrów w czasie od 105 d0 120 minut.
Operacja śluzowania trwa od 16 do 30 minut, a statek „płynie” po suchym lądzie ze średnią prędkością 1,4 - 2,5km/godz.
Większość mechanizmów wykonano w zakładach w Tczewie i w Elblągu. Zwycięska Armia Czerwona i tutaj dokonała spustoszeń, ale już w 1948 roku Żegluga Gdańska wznowiła rejsy turystyczne.
Oto kilka schematów (pobranych z Internetu):

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/Ryc4.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/Ryc5.jpg

Dzięki temu, że jeden z pracowników pochylni był motocyklistą mogłem popłynąć statkiem po trawie w obie strony. Rozpocząłem tę niecodzienną podróż stojąc na kładce umieszczonej kilka cm powyżej poziomu wody, następnie uniosłem się na wysokość kilku metrów, aby na szczycie góry znaleźć się ponownie blisko wody. Jest to jedyna pochylnia, gdzie „normalna” droga lądowa krzyżuje się z torowiskiem, po którym wędrują statki. Musiałem zatrzymać motocykl, aby udzielić pierwszeństwa przejazdu rzadko spotykanemu pojazdowi:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/047.jpg

 

Obecnie korzysta z niego ok. 40 tysięcy zachwyconych turystów, w tym blisko 90% z Niemiec. Mam nadzieję, że choćby w małym stopniu przyczynię się do zmiany tych proporcji! Aby wam to ułatwić podaję link do strony, gdzie znajdziecie rozkład rejsów i cennik biletów: Żegluga Gdańska Można zabukować sobie rejs „łączony", tzn. z Elbląga do Buczyńca, czyli najciekawszy odcinek kanału z pochylniami pokonać statkiem, a z Buczyńca podstawionym autobusem wrócić do Elbląga. Największa frajdę mają oczywiście właściciele kajaków, żaglówek i jachtów.
Towarzyszyłem statkom płynącym tym przepięknym kanałem przez wszystkie pochylnie: droga biegła raz bliżej, raz dalej od toru wodnego, często się z nim krzyżując i wtedy mogłem podziwiać go „z lotu ptaka”:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/048.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/050.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/051.JPG

A tak wygląda z prawdziwego „lotu ptaka” (zdjęcie znalezione w Internecie):

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/052.jpg

Domyślam się, jakie to musi być niesamowite wrażenie, gdy płynie się przez tunele wyrzeźbione w zielonych ścianach, aby co chwilę wyjeżdżać na ląd. Dlatego chcę późną wiosną pokonać tę trasę kajakiem.
Ostatnią pochylnią był Buczyniec. O ile jednak wszystkie poprzednie były piękne i spokojne, to z tej szybko uciekłem z powodu lokalnego Muzeum Kanału, a właściwie autokarów przywożących do niego tłumy turystów z wiadomym skutkiem. Znalazłszy z trudem wolne miejsce na parkingu zostawiłem na nim swoją maszynę i zszedłem nad wodę:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/053.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/054.JPG

Wskoczyłem na siodełko i szybko opuściłem świątynię komercji.
Dalsza droga prowadziła nieszczęsną trasą E7 (Boże, Boże!!!) do Nowego Dworu Gdańskiego. Byłem tu umówiony z obsługą sklepu
"MILITARIA"
ul. Warszawska 2E, 82-100 Nowy Dwór Gdański
(obok trasy nr 7 Warszawa - Gdańsk: ·”Galeria Żuławska" przy TESCO)
czynne w godzinach:
·poniedziałek - piątek: 10:00 - 18:00
·sobota: 9:00 - 16:00
tel. (55) 247 59 62
strona internetowa sklepu
e-mail: xmagnus@koszary.pl
Z czystym sumieniem wszystkim polecam to miejsce! Wybór jest spory, w bardzo dobrej jakości, sprzedawcy kompetentni i mili, a ceny „ludzkie”.

Po zaopatrzeniu się w kilka rzeczy ruszyłem na podbój Żuław. Podboju dokonywałem jadąc bardzo wolno, gdyż szybsze tempo pozbawiłoby mnie nie dających się opisać wrażeń. Może kilka zdjęć?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/058.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/061.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/062.JPG

Jechałem pustymi drogami ciągnącymi się wzdłuż kanałów i pól niknących czasami w wysokich trzcinach, to znowu wyskakujących na wzniesienia, na których dokonywałem mniej, lub bardziej udanych prób auto-reanimacji z powodu rozpościerających się z nich obrazów nieziemskiej urody. Mam to szczęście, że pomimo wieku tzw. życiowe organy nadal są sprawne, przez co nie spadałem z wrażenia z siodełka motocykla na asfalt za każdym zakrętem. Prawdę mówiąc, to jeśli jesteście osobami o nadzwyczajnej wrażliwości, to lepiej wybierzcie się w podróż po tych terenach w towarzystwie zaprzyjaźnionego ratownika medycznego z odpowiednim wyposażeniem.
W końcu dotarłem do promu w Kępinach Wielkich. Prom był wielkości odwrotnie proporcjonalnej do nazwy miejscowości: z trudem mieszczą się na nim dwa samochody osobowe. (Czy istnieje w języku polskim słowo „promik”?)pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/065.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/066.JPG

Następnie pojechałem przez Rubno Wielkie, Suchacz i Tolkmicko, czyli wzdłuż wschodniego krańca Wysoczyzny Elbląskiej urywającej się tu ostrym brzegiem Zalewu Wiślanego. Z pewnością domyślacie się, jakie czekały na mnie widoki.
Gdy dotarłem do Fromborka musiałem ochłonąć. „Z marszu” zaatakowałem wieżę widokową:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/067.JPG

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/069.JPG

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/071.JPG

Po spożyciu pysznej herbaty miętowej zaparzonej ze świeżych liści przez życzliwą panią pracującą w znajdującej się u podnóża wieży kawiarni oraz po spożyciu równie pysznego domowego wypieku podążyłem przez Braniewo do Nowej Pasłęki. Pogoda się skiepściła i wśród grzmotów oraz błyskawic znalazłem się w najbardziej na północny wschód położonej w Polsce marinie. Woda lała się ze mnie i z motorka barwnymi kaskadami, było dość chłodno, w brzuchu pusto, więc miałem nadzieję, że będę mógł wysuszyć się i najeść przed zasłużonym snem. Niestety, budynek mariny został wcześniej opanowany przez wielbicieli pląsania w takt dźwięków będących słabymi popłuczynami po muzyce przez duże, średnie bądź nawet przez małe M i nadrabiających te braki mocą decybeli rażącą śmiertelnie wszystko w promieniu kilku mil morskich. Nie chcąc rano (przy wysoce optymistycznym założeniu przeżycia) uchodzić za troglodytę, w dodatku głuchego i z nerwowymi tikami oddaliłem się z tego apokaliptycznego miejsca.
Gwoli wyjaśnienia: wbrew pozorom nie jestem wielbicielem li tylko i wyłącznie muzyki klasycznej. Ku zgrozie mej ukochanej Żony z lubością zanurzam się również w mroczne tonie Death Metal, a szczególnie Deathgrind’u („Brutal Truth”, „Dying Fetus”, „Cephalic Carnage” itd.), czy Death doom, ew. Brutal death metal…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/073.JPG

Wróciłem do Fromborka, a konkretnie do tablicy z nazwą tej miejscowości, na wysokości której znalazłem przytulny (i cichy!) camping z przyjaznymi cenami.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/074.JPG

Rano dosuszyłem się do końca i wróciłem na wczorajszy szlak. Słońce świeciło bez ograniczeń i bez problemu dotarłem do Braniewa. Przy wjeździe do tego miasteczka znalazłem spory cmentarz żołnierzy radzieckich.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/075.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/076.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/077.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/079.JPG

Chciałem strzelić sobie i motorkowi pamiątkową fotkę przed bramą wjazdową do jednostki wojskowej 3737, gdzie dane mi było przed wiekami oddawać się rozkoszom życia koszarowego, ale czujni obrońcy naszych granic - tu w postaci dzielnej drużyny wartowniczej stanowczo mi tego postępku odradzili. Odjeżdżając spod bramy uśmiechałem się pod wąsem na wspomnienie, jak to mój serdeczny przyjaciel Krzysio U. miotał we mnie łóżkiem żołnierskim, co było bezpośrednim skutkiem doprowadzenia go moim małpim postępowaniem do tzw. szewskiej pasji. Z kolei z kolegą Kosą… Ale zostawmy to na czas pisania wspomnień z czasów młodości.
Dotarłem do Nowej Pasłęki tym razem bez oznak gniewu Zeusa Gromowładnego, dzięki czemu miałem wyborny widok na Zalew Wiślany wraz z Zatoką Kaliningradzką. Moi koledzy żeglarze opowiadali z wypiekami na twarzach o tym, że wypływając z przystani mijali granicę z Rosją prawie „na wyciągnięcie ręki” czując na sobie zimne spojrzenia żołnierzy obserwujących ich przy pomocy muszki i szczerbinki.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/084.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/085.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/086.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/087.JPG

Budynek mariny nadal był opanowany przez istoty człekopodobne, których pojedynczy przedstawiciele, unikając promieni słonecznych, tudzież gwałtownych ruchów głową spoczywali chrapiąc tu i ówdzie w cieniu. Miłosiernie odjechałem zatem cicho, o ile jest to wykonalne w przypadku silnika sowieckiego zaprzęgu i jego wydechów.
Pojechałem w kierunku lądowej granicy z Okręgiem Kaliningradzkim, dzięki czemu mogłem po raz kolejny rozkoszować się totalnym odosobnieniem.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/090.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/092.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/093.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/094.JPG

 

 

Nadszedł moment, gdy trzeba było odwrócić się plecami do Wielkiego Brata i czując niedosyt rozpocząć podróż w kierunku zachodnim. Ale nie tak od razu: teraz przemieszczałem się po mapie Polski w kierunku południowo-wschodnim: przez Pakosze, Sopoty i Wilczęta dojechałem do wsi Słobity.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/096.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/097.JPG 

W Słobitach odnalazłem ruiny manierystycznego pałacu rodu Dohna-Schlobitten wybudowanego w latach 1622-1624, rozbudowanego później w latach 1696-1723. W latach swej świetności była to rezydencja o dwukondygnacyjnej sali balowej z apartamentami królewskimi. Tu bowiem zatrzymywali się w swych podróżach monarchowie, przez co Słobity miały przywilej pałacu królewskiego! Jeden z członków tego rodu (o korzeniach sięgających XIII wieku), Heinrich Graf zu Dohna-Schlobitten (1882- 1944) został skazany za śmierć za udział w konspiracji przeciw Hitlerowi. Obecny, tragiczny stan jest skutkiem pobytu w pałacowych salach radzieckiego żołdactwa, które po rozgrabieniu wyposażenia podpaliło budynek w marcu 1945 roku. Poniższe zdjęcia mogę tylko tak podpisać:
Zostały ruiny, nieme w swoim krzyku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/098.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/099.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/101.JPG

Dalszą drogę mogę określić jako szwędanie się po Żuławach. Uwielbiam taką jazdę właściwie bez określonego celu. Wszędzie napotykałem przepiękne widoki, mennonickie cmentarze i kościoły, kanały i bezkresne zielenie. Czasami zatrzymywałem się po to, by posłuchać szumu wiatru w polach trzciny. Silnik motocykla stygł w cieniu, a ja - leżąc na niewysokim wzniesieniu aż przymykałem oczy chcąc zatrzymać na dłużej to, co dane mi było oglądać. Nie miałem nawet ochoty na pstrykanie zdjęć.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/102.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/104.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/106.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/107.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/108.JPG

Gwoli reporterskiej ścisłości podaję przybliżoną trasę: Słobity - Wikrowo - Pasłęk - Markusy - Władysławowo - Kępki - Nowinki - Marzęcino - Osłonka - Chełmek - Grochowo - Rybina - Tujsk - Cyganek - Orłowo - Lubiszewo - Nowy Staw - Stawiec - Stogi.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/109.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/110.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/112.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/113.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/114.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/115.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/116.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/117.JPG

 

No właśnie, Stogi.
Wieś została zasiedlona przez mennonitów w 1635 roku i szybko stała się jedną z najbogatszych na Żuławach.
Początkowo zmarłych członków gminy chowano na wspólnych cmentarzach katolicko-ewangelickich.
W 1768 r. pozwolono im na założenie własnej nekropolii o pow. 2,6ha, podzielonej na dwie części: cmentarz, gdzie chowano zmarłych (groby są zawsze zwrócone wezgłowiem ku wschodowi), podzielony trzema alejami na sześć kwater oraz część, gdzie jeszcze w połowie lat 50 XX w. stał Dom Modlitwy rozebrany i przewieziony w okolice Ostrołęki, gdzie przejęli go katolicy.
Jest to największy i najlepiej zachowany cmentarz mennonicki w delcie Wisły, na którym mieści się około 100 oryginalnych nagrobków kamiennych z XIX i z początków XX wieku będącymi arcydziełami sztuki sepulkralnej (w tym 8 nagrobków ze zniszczonego cmentarza w Lasowicach Wielkich).
Najstarszy grób nosi datę 1802r., najmłodszy - 1937r.
Charakterystycznym elementem są stele, czyli pionowe, kamienne płyty zakończone często trójkątnym tympanonem, pełne ornamentów o bogatej, często bardzo rozbudowanej i skomplikowanej symbolice.
Na przykład motyl/ćma oznacza ulotność ludzkiego życia oraz duszę zmarłego ulatującą do nieba, zgaszone i skierowane głowniami w dół pochodnie – gasnące życie, klepsydra (często ze skrzydłami) jest symbolem czasu i wieczności, makówka - wiecznego snu itd.
Ponadto umieszczano na nagrobku informacje nie tylko o ilości przeżytych lat, miesięcy i dni, ale również o liczbie dzieci wraz z imieniem ich matki. Po drugiej stronie widnieje werset z Biblii, który najlepiej pasował do zmarłego.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/118.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/119.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/121.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/122.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/123.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/124.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/125.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/126.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/127.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/129.JPG

Wyjątkową formę ma nagrobek starszego gminy z 1851r: jest to tzw. cippus, czyli prostopadłościenny cokół z wyrytym na przeciwległych ś cianach tekstem epitafijnym i modlitwą oraz z ustawioną na szczycie kamienną wazą z reliefowym ornamentem.
pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/130.JPG


Cmentarz został odrestaurowany przez grupę mennonitów z Aalsmeer w Holandii pod przewodnictwem Martena Harta oraz członków prężnie działającego Klubu Nowodworskiego.
Klub ten wespół z Żuławskim Oddziałem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Niderlandzkiej zorganizował już dwa Międzynarodowe Zjazdy Mennonickie. link

Dopisek z marca 2013 r.:

znalazłem w Necie świetny artykuł o Mennonitach. Zapraszam do lektury: http://piotrbein.wordpress.com/2013/03/04/ruscy-mennonici/


Stąd miałem już blisko do domu. Tuż przed Sierakowicami chciałem zatrzymać się na ostatnią kawkę, ale - niestety - za wysokie progi…
pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/131.JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria17/132.JPG


Mam nadzieję, że nie zanudziłem was na śmierć, chociaż ta „Słodka Pani”, jak to pisał pewien poeta, towarzyszyła nam dzielnie przez cały czas.
Wierzcie mi - na temat Mennonitów i Kanału Elbląskiego, o Żuławach nie wspominając można prawić godzinami, a to, co przedstawiłem powyżej jest tylko muśnięciem olbrzymiego zagadnienia. Muszę przyznać, że ŻADNA z moich dotychczasowych podróży, nawet ta do Irkucka nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak odkrycie Żuław. Sądzę, że będziecie zgodni ze mną w swoich odczuciach, gdy tylko tu przyjedziecie.