Weekend w Piekle

Trafić do Piekła wcale nie jest trudno.
Należy w tym celu skorzystać z jednej z niżej wymienionych metod:
1.Mniej skomplikowanej
2. Bardziej skomplikowanej.
Do tej drugiej należą głównie różne grzechy i grzeszki dnia codziennego, absolutnie nam wszystkim znane, więc nie będę wnikał w szczegóły. Dokładny wykaz - moi drodzy parafianie - znajdziecie w dziale „ Siedem grzechów głównych”.
Ja skorzystałem z metody pierwszej wymagającej jedynie ominięcia grzechu lenistwa: pewnego sobotniego poranka, miast słodkiego nieróbstwa i wylegiwania się w ciepełku domowego ogniska wypuściłem swego stalowego rumaka z garażowej stajni i wczepiwszy się kurczowo w grzywę kierownicy skierowałem ją na południowy wschód od miejscowości Sierakowice.
W ten sposób, płosząc sen współplemieńców oraz wywołując popłoch i panikę na drogach podświetlną prędkością swej diabelskiej machiny przejechałem przez zaspaną Kościerzynę, Starą Kiszewę i Zblewo. Minąwszy skrzyżowanie z drogą E22 zatrzymałem się na pierwsze stajanie w miejscowości Wirty. Silnik powoli stygł w cieniu, a ja, po wykupieniu bardzo gustownego biletu wstąpiłem do … raju.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/skan1.jpg

Znalazłem się bowiem w najstarszym na polskich ziemiach arboretum, czyli jakby leśnym parku o powierzchni 34 ha, na których rośnie ponad 450 gatunków drzew i krzewów. Nadleśniczy Adam Putrich tworzył go w latach 1890- 1897 sprowadzając egzotyczne rośliny w celu zbadania ich przydatności gospodarczej w Polsce. W Wirtach panują bardzo specyficzne warunki klimatyczne: ścierają się tu wpływy dwóch klimatów: ”pojeziernego” od północy i „Wielkich Dolin” od południa. Powstały w ten sposób klimat przejściowy charakteryzuje się sporymi kontrastami pogodowymi nie tylko w poszczególnych latach, ale nawet miesiącach. Obok tak typowych dla Polski drzew jak sosna, jodła, dąb, buk oraz lipa (niektóre okazy liczą sobie 100- 120 lat) znajdziemy rośliny ze strefy umiarkowanej całej półkuli północnej, a więc z Europy, Syberii, Chin, Japonii, Korei i Ameryki Północnej. Najbardziej imponującym jest drzewo mamutowe o wysokości 130m i obwodzie pnia 9m, ale nie mniej wyjątkowe są takie okazy jak tulipanowiec amerykański, orzech średni, cyprysik groszkowy czy żywotnikowiec japoński.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/1.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/2.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/3.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/4.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/5.jpg


Z „ roślin mniejszych” szczególnie pięknie prezentują się różne odmiany różaneczników i anazalii. Zwiedzający poruszają się po wyznaczonych trasach i ścieżce edukacyjnej (2 km!!), albo mogą spacerować niczym po wielkim, zadbanym i pełnym ptaków parku, chłonąc wszystkimi zmysłami otaczające piękno. Sporą ciekawostką jest pobliskie Jezioro Borzechowskie, które nie zamarza nawet przy ostrych mrozach. Niektórzy (mniej romantyczni) twierdzą, że z powodu podwójnego dna, ci bardziej serco-lubni widzą tu wpływ żaru namiętności snując opowieści o „miłosnej wyspie”, jeszcze inni wspominają coś o zapadniętym zamku krzyżackim… Nieważne, czyja wersja jest prawdziwa. Miejsce jest tak urokliwe, że z pewnością zawitacie doń nie raz, szczególnie jesienią. Niemały wpływ na waszą decyzję będzie miał osobisty wdzięk Oswalda Putricha, który swą bladą ręką wskaże najpiękniejsze miejsca arboretum. Może będzie małomówny i - rzekłbym nawet - eteryczny, ale czegóż wymagać od ducha zmarłego w wieku 13 lat i pochowanego tutaj (w szklanej trumnie) syna założyciela ogrodu. Do dzisiaj na jego grobie palą się znicze i leżą świeże kwiaty…
Wracając na ziemię powiem, że w Wirtach prowadzi się działalność gospodarczą: są tu szklarnie, wyłuszczarnia szyszek i komory chłodnicze do przechowywania nasion. Ma tu miejsce również „produkcja materiału do zadrzewień”, czyli mówiąc ”ludzkim” językiem miejsce, w którym można nabyć wymarzone drzewko lub krzew.
Jako, że w wózku bocznym mego motocykla nie zmieściłby się żaden mamutowiec ruszyłem bez towarzystwa w dalszą drogę.
Po kilkunastu kilometrach zacząłem wierzyć w nieziemskie prędkości osiągane przez mój - dość posunięty w latach - motocykl, gdyż znalazłem się w… Zielonej Górze.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/7.jpg

Nie było to jednak miasto mych przyjaciół Karola i Sławka, więc nie mogłem liczyć na łyk zimnego piwa w ich zacnym towarzystwie. A szkoda…
W pobliskim Skórczu skręciłem w drogę nr 234, by przez Morzeszczyn (poproście kogoś z waszych zagranicznych znajomych o powtórzenie tej nazwy!!) pojechać do Gniewu.
Tuż przed Gniewem, w miejscowości Brody Pomorskie znalazłem leśniczówkę, w której obok mini-zoo umieszczono szpital dla leśnych zwierząt, muzeum łowiectwa (tfu!) i leśnictwa, muzeum sprzętu domowego i wystawę maszyn rolno-leśnych. Dla miłośników imprez integracyjno-biesiadnych też coś się znajdzie, choćby miejsce na ognisko, czy grill.
Nie zaliczam się do przedstawicieli gatunku homo-integratus, ew. homo-grillus, więc pomknąłem do Gniewu.
Ech, Gniew!!
Dla większości turystów kojarzy się on z krzyżackim zamkiem - jednym ze stu dwudziestu, które powstały w imperium braci zakonnych. Był on siedzibą komtura i jego konwentu aż do wojny trzynastoletniej (1454- 1466) oraz pełnił ważną strategiczną rolę kontroli ujścia rzeki Wierzycy, szlaku lądowego północ-południe i - co najważniejsze - szlaku wodnego na Wiśle, płynącej aż do XIX wieku bliżej zamku, praktycznie pod jego południowo-wschodnią skarpą.
Dzieje Gniewu są bardzo ciekawe i burzliwe, ale postaram się maksymalnie skrócić ich opis, aby was nie zanudzić na śmierć:
Rok 1283- powstał pierwszy, drewniany gród krzyżacki,
Rok 1290- początek budowy zamku murowanego (zakończonej w pierwszej połowie wieku XIV),
Rok 1410- zdobycie zamku przez wojska króla Jagiełły - po kilku miesiącach Krzyżacy wracają na zamek
Rok 1454- Związek Pruski przejmuje zamek w trakcie wojny trzynastoletniej
Rok 1466- powrót Pomorza do Polski. Gniew staje się siedzibą starostów
Lipiec 1626- zdobycie twierdzy przez Szwedów.
Rok 1627- hetman Stanisław Koniecpolski zdobywa zamek.
Rok 1655- potop szwedzki zalewa Gniew
Rok 1667- starostą gniewskim zostaje przyszły król Polski Jan Sobieski
Rok 1772- Gniew po pierwszym rozbiorze zostaje częścią Prus
Rok 1920- Traktat Wersalski przyznaje ziemię gniewską Polsce.
Można śmiało powiedzieć, że na przestrzeni wieków zamek przechodził z rąk do rąk, co nigdy nie jest czymś dobrym dla jakiejkolwiek budowli. I tak też było: potomkowie Wikingów niszczyli wszystko, czego nie zdołali ukraść, Prusacy wymyślili sobie, że w zamku umieszczą koszary, a później magazyny zbożowe. Zburzyli sklepienia i krużganki, otynkowali elewacje, zlikwidowali tzw. „gdanisko”, czyli wieżę służącą do mniej uduchowionych celów itd. Następnym pomysłem było ciężkie więzienie. Polskie wojsko również nie okazało się gorsze i trzeba im przyznać, że jak już mieli coś zrobić, to sobie „nie żałowali”: w 1921 roku wielki pożar strawił praktycznie wszystko: ostały się jeno smętne, osmalone resztki południowego skrzydła.
Prace rekonstrukcyjne rozpoczęto w 1968 roku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/8.jpg

 

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/11.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/12.jpg

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/14.jpg

Obecnie Gniew jest m. in. stolicą Kapituły Rycerstwa Polskiego. Odbywają się tu liczne inscenizacje bitew, a także prowadzony jest unikalny system oświatowy: dzieciaki na lekcjach historii odbywających się „na żywo” mogą na własne oczy ujrzeć „w akcji” wojów Piasta, starożytnych Rzymian, Krzyżaków i husarię. Takie lekcje nie sprowadzają się do wykucia „na blachę” dat, chronologii królów itp. Dodatkową atrakcją są zajęcia praktyczne w zakładzie garncarskim, w kuźni, w mennicy, albo przy prasie drukarskiej pana Gutenberga. Jeśli to jeszcze za mało, to zapraszam do stajni i zamkowego zwierzyńca.
Ze wspomnianych inscenizacji bitewnych najbardziej znana (i to w całej Europie, jeśli nie na świecie) jest „Bitwa dwóch Wazów”: we wrześniu 1626 roku Gustaw II Adolf Waza wyruszył z Gdańska na pomoc Szwedom oblężonym przez króla polskiego Zygmunta II Wazę i właśnie pod Gniewem doszło do starcia wojsk obu kuzynów. Miała tu miejsce pierwsza przegrana walka w historii polskiej husarii. Obecnie widzowie oglądają nie tylko walkę, gdy wśród huku dział i muszkietów ziemia drży od końskich kopyt, a w powietrzu słychać szum skrzydeł husarii oraz łopot sztandarów. W obozach wojskowych serwowane jest jedzenie z kotła, można zobaczyć dawne tańce i stroje, posłuchać muzyki „z tamtych lat", a wieczorne oblężenie miasta oraz twierdzy na długo pozostanie w pamięci widzów.
W ostatnią sobotę lipca szeroko otwierają się wrota machiny czasu: rozpoczyna się „Turniej rycerski króla Jana III”. Wszystko odbywa się według oryginalnych reguł czasów średniowiecza: heroldowie obwieszczają starcia konne i piesze, podczas których łamią się kopie, rycerze wylatują z siodeł i słychać świst powietrza rozcinanego przez miecze i maczugi. Trwa to wszystko dwa dni i - wierzcie mi - nie są to dni stracone.
Uczestniczyłem w tych starciach (jako widz) już kiedyś, więc teraz ograniczyłem się do zwiedzenia zamku. Pora była dużo „posezonowa” i pani przewodnik nie musiała nadwyrężać strun głosowych, aby przekazać swą wiedzę… trzem osobom. Czyż nie jest to lepsza „opcja”, niż zwiedzanie w grupie dwudziestoosobowej przepędzanej wraz z innymi po salach i korytarzach?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/15.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/16.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/17.jpg


Motorek wypoczywał na parkingu strzeżonym w cieniu zamczyska, więc podreptałem do miasta. Zjadłem pyszny obiadek, pokręciłem się trochę po rynku i bocznych uliczkach, poczem - już na motocyklu - skierowałem się ku Wiśle. Bardzo malowniczym promem przedostałem się na drugi brzeg i pojechałem wzdłuż niego na północ w kierunku Piekła.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/18.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/19.jpg

Może w końcu wyjaśnię o co chodzi z tym Piekłem.
Taką nazwę nosi nieduża wieś koło Sztumu, pięknie położona praktycznie na wyspie: od zachodu płynie Wisła, od wschodu i południa Nogat, a od północy wody wybudowanego w 1854 roku kanału łączącego obie te rzeki. Istnieje kilka teorii tłumaczących tę - dość specyficzną - nazwę. Wszystkie związane są z… wodą (a tej raczej brakuje w królestwie Lucyfera): niektórzy twierdzą, że w tym miejscu występują w Wiśle zdradliwe i silne prądy, które były właśnie piekłem dla Flisaków, inni zaś mówią, że częste powodzie występujące w miejscu połączenia się Nogatu z królową polskich rzek były dla okolicznych mieszkańców piekłem na ziemi.
Dla mnie oba wyjaśnienia mają sens…
Do Piekła jedzie się wzdłuż wysokiego wału nad Wisłą. Droga jest wąska, rzekłbym nawet baaardzo wąska i momentami kręta. Bardzo rzadko spotyka się na niej innych użytkowników, przez co jazda sprawiała mi olbrzymią przyjemność. Co pewien czas droga wspinała się na wysokość korony wału i wtedy odruchowo zmniejszałem - i tak niedużą - prędkość, aby rozkoszować się pięknymi widokami. To znowu szlak opadał do poziomu rzeki i wówczas również zwalniałem. Czyż można pędzić na złamanie karku, gdy jedzie się w zielonym tunelu? Z jednej strony soczysta zieleń traw porastających nadwiślański wał, a z drugiej zieleń przydrożnych drzew i krzewów. A niebo niebieskie nade mną…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/20.jpg


Nic zatem dziwnego, że przy takim stylu jazdy wyprzedziła mnie bez trudu starsza pani na bicyklu.
A teraz trochę historii.
Czy dacie wiarę, że Piekło należało do Wolnego Miasta Gdańska, którego centrum, czyli miasto Gdańsk leży w odległości 50 km w linii prostej? Mniejszość polska była najsłabiej reprezentowana na terenie Żuław Wiślanych (ok. 2% ludności), ale właśnie Piekło było wyjątkowym miejscem. Swą polskość deklarowało aż 80% z 800 mieszkańców, co Niemców doprowadzało do szału i wszelkimi metodami (głównie napadami, biciem i zastraszaniem) usiłowali zniemczyć „Polaków z Piekła rodem”. Najbardziej aktywny był w tej działalności miejscowy proboszcz katolicki Klemens Piechowski, sługa boży.
W latach 1936-1937 nasi dzielni rodacy wybudowali z własnych pieniędzy (!!) Dom Polski, w którym mieściła się szkoła, przedszkole, mieszkania dla nauczycieli i kaplica. Można śmiało powiedzieć, że II wojna światowa zaczęła się w Piekle, gdyż już 22 sierpnia 1939 roku odział SS-Heimwehr Danzig siłą zajął Dom Polski. Większość działaczy polonijnych została jeszcze w wrześniu tego roku bestialsko zamordowana, w tym inicjator budowy i pierwszy kierownik szkoły Jan Hinz z Tczewa.
Tym strasznym czasom poświęcona jest lokalna Izba Pamięci.
W leżącej w pewnym oddaleniu od wsi, praktycznie wśród pól szkole nadal uczą się dzieci (jest to najmniejsza pod względem liczby uczniów placówka oświatowa na terenie powiatu sztumskiego), a latem można tu przenocować za bardzo małą opłatą.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/21.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/22.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/23.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/24.jpg


Moim marzeniem było móc kiedyś powiedzieć, że spałem w piekle i dlatego aż zamarłem, gdy zastałem budynek zamknięty na cztery spusty (jest to jedyna tzw. baza noclegowa pomijając rozbicie namiotu). Znalazłem jednak mieszkańca wsi, który po telefonicznej konsultacji z panią dyrektor otworzył przede mną drzwi. Miałem do swej wyłącznej dyspozycji cały dwupiętrowy dom, a mój przyjemny pokoik z przyległą łazienką (WC, prysznic, umywalka) oraz w pełni wyposażoną kuchnią znajdował się na poddaszu.
Nie był to pierwszy raz w mym tułaczym życiu, gdy noc spędzałem samotnie w tak dużym budynku słysząc w głuchej ciszy skrzypienia drzwi, albo odgłosy lekkich stóp spacerujących po schodach czy korytarzu…
Nie będąc fałszywie skromnym wyznam, iż nie jest to rozrywka dla ludzi o słabych nerwach.
Widocznie lista mych grzeszków nie jest zbyt obfita, gdyż rano nie zostałem obudzony przez rogatego osobnika uzbrojonego w widły, a miast odoru gotującej się siarki płynęły przez uchylone okno upojne zapachy sierpniowego świtu. Oto co można było ujrzeć o tej porze dnia z „mojego” okienka:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/25.jpg

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/27.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/28.jpg

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/30.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/32.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/33.jpg

Gdy godzina zrobiła się bardziej „ ludzka” (był niedzielny poranek!) oddałem klucze i ruszyłem na obchód Piekła. Miałem cichą nadzieję, że na miejscowym kościele znajdę tabliczkę z następującą inskrypcją: „Kościół katolicki w Piekle”, ew. „Parafia rzymsko-katolicka w Piekle”, czy coś w tym stylu, ale nic takiego nie było. Mogę wam pokazać jedynie zdjęcia kościoła z Piekła:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/36.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/36a.jpg

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/38.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Znalazłem miejsce dawnej przeprawy promowej:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/39.jpg

Wdrapałem się na wał, skąd roztaczały się takie oto „ landszafty”:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/40.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/41.jpg

Na koniec wspomnę o dwóch ciekawostkach związanych z tą wsią:
Piekło zaprzyjaźniło się z „ konkurencją”, czyli z mieszkańcami oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Aniołowa. Na corocznych imprezach odbywają się liczne zabawy, gry i występy, a dzieciaki biegają przebrane adekwatnie do miejsca zamieszkania.
Następna ciekawostka jest związana z tak przyjemnym grzeszkiem, jakim jest łakomstwo. Otóż pani Barbara Wirchowska ze wsi Piekło zgłosiła na Listę Produktów Tradycyjnych ciasteczka marcepanowe w formie serduszek wypiekanych tutaj z okazji świąt. Wpis nosi datę 09. 02. 2007. Mniam, mniam…
Jeśli udało się wam wytrzymać aż do tego fragmentu mej pisaniny, to teraz zróbcie sobie krótką przerwę, gdyż na temat następnej miejscowości, czyli Białej Góry mocno się rozpiszę.
Ta spora wieś nosi w sobie taki ładunek historii, jaki wystarczyłby na spore miasto.
Zacznę od tej najstarszej, sięgającej początków XII wieku. Wtedy to, a konkretnie w roku 1215 papież konsekrował na biskupa Prus cysterskiego mnicha o jakże pasującym imieniu Christian.
I w tym momencie pojawia się po raz pierwszy leżący w okolicach Białej Góry gród o nazwie Zantyr, gdzie nowo mianowany biskup ustanowił swą siedzibę. Misja poniosła klęskę i wówczas mój imiennik Konrad Mazowiecki poprosił o pomoc Krzyżaków. Jak pamiętamy z historii miłosierni bracia wyrżnęli w pień Prusów i zgodnie z germańską naturą nabrali ochoty na więcej. Ciąg dalszy jest nam wszystkim znany, więc go pominę.
W pewnym momencie ponownie pojawia się postać brata Christiana, który wiedziony z lekka nadwyrężoną ambicją udał się samopas między Prusów (pewnie naoglądał się filmów z Rambo…).Ci go pojmali, ale - w odróżnieniu od zakonników głoszących miłosierdzie boże - miast go zabić puścili wolno.
W XIII wieku nad Zantyrem powiewała biała flaga z czarnym krzyżem.
W 1280 roku tutejszy komtur przeniósł swą siedzibą do Malborka i Zantyr zniknął z kart historii na blisko 200 lat.
Pojawia się w roku 1466, kiedy Krzyżacy opanowali gród ze względu na jego strategiczne położenie nad Wisłą. Już po kilku miesiącach zostali przepędzeni przez polskiego króla dzielnie wspieranego przez wojska Gdańska i Elbląga oraz chłopów żuławskich. Były to ostatnie wzmianki o Zantyrze. Zapadł się pod ziemię niczym legendarna Atlantyda.
Według najnowszych informacji wszystko wskazuje na to, że po przeszło stu latach intensywnych poszukiwań, właśnie w Białej Górze, a ściśle mówiąc na wzgórzu górującym nad tą miejscowością, czyli NA Białej Górze Zantyr został odnaleziony przez historyka - amatora, pasjonata z Malborka, pana Wojciecha Kunickiego. Zawsze podziwiam wytrwałość, dociekliwość i zdolność do poświęceń tego typu ludzi. Niestety, nie są to osoby poszukiwane przez tzw. media, gdyż „sprzedają się” gorzej niż gwiazdki „Idola”.
Następna opowieść będzie mówiła o długowiecznym sporze między Gdańskiem a Elblągiem i Malborkiem o… wodę.
Chodziło oczywiście o Wisłę.
Wszystko zaczęło się tysiąc lat temu, gdy płynęła ona równolegle do Nogatu nie mając z nim połączenia. Dwukilometrowa odległość dzieliła obie rzeki między miejscowościami Pogorzała Wieś i Barcice, a na wysokości „naszej” Białej Góry dystans ten wynosił jedynie 500 metrów. Właśnie w tym miejscu Wisła rozdzielała się na dwa koryta, co przy okresowym niskim stanie wody powodowało utratę żeglowności dla barek płynących do grodu nad Motławą. Rajcy Gdańscy uchwalili więc, że wykonany zostanie przekop kierujący górny odcinek Nogatu, czyli Liwę do Wisły. I tak też uczyniono na początku XVI wieku. To posunięcie doprowadziło do - używając dzisiejszego języka - klęski ekologicznej, która uderzyła w Elblążan. Po prostu Nogat uległ takiemu spłyceniu, że zostali pozbawieni dostępu do Wisły, a trzeba pamiętać, że w czasach swej świetności było to miasto wielce znaczące na wiślanym szlaku handlowym. Wtedy też Nogat zyskał mało chwalebną nazwę Martwa Łacha.
Idylla Gdańszczan nie trwała długo: narazili się samemu królowi Zygmuntowi Augustowi, który „za karę” zezwolił władzom Elbląga i Malborka na wykopanie kanału łączącego ponownie Nogat z Wisłą, co wykonano hyżo i z wielką radością, aby „utrzeć nosa” przeciwnikowi. Z reguły złośliwość „odbija się czkawką” samemu złośnikowi. Nie inaczej było w tym przypadku: przekop spowodował gwałtowny wzrost szybkości przepływającej wody. Dochodziło nawet do wciągania w nurt Nogatu barek płynących do Gdańska! Na starych mapach oznaczano to miejsce jako „Meideloch”, czyli dosłownie „babska dziura”. Określenie to oznacza w języku niemieckim niebezpieczne miejsce, którego należy absolutnie unikać. Jeszcze gorzej przedstawiała się sprawa licznych powodzi będących efektem przerwania wałów przez silny prąd i wysoki stan wody. Najbardziej katastrofalna miała miejsce w 1611 roku, gdy zniszczeniu uległy mury malborskiego zamku. Król Zygmunt III wydał dekret, w którym dokonano podziału wód między zwaśnionymi stronami: Branę i 2/3 z prawego ramienia Wisły skierowano do Leniwki, a pozostałą część do Nogatu. Cypel Mątowski został wzmocniony trzema rzędami drewnianych pali tworzących trójkąt równoramienny z potężnym „Palem Królewskim” pośrodku. W roku 1627 potop szwedzki zmiótł te umocnienia z powierzchni Ziemi.
Pierwszego lutego 1840 roku w okolicy wsi Pleniewo utworzył się na Wiśle olbrzymi zator lodowy, który spowodował powstanie nowego ujścia Wisły, nazwanego Wisłą Śmiałą. Dolny bieg Wisły skrócił się aż o 14 km, co doprowadziło do zwiększenia spadku i pogłębienia koryta rzeki. Coroczne powodzie obejmowały coraz większy zasięg, a ich skutki były katastrofalne. Nie będę wnikał w szczegóły tej fascynującej walki człowieka z żywiołami natury, więc szybko przejdę do końca XIX wieku. W roku 1888 powódź zalała CAŁY obszar Żuław Elbląskich aż po Zalew Wiślany. Wtedy dopiero zdecydowano się na wykorzystanie projektu majora wojsk polskich Woytena (jeszcze z 1768 roku) odcięcia Nogatu od Wisły śluzą komorową. Jej budowę rozpoczęto 27 lipca 1914 roku, kolejne etapy, w tym pogłębienie koryta Starego Nogatu ukończono 1 stycznia 1916 roku, a trzy stopnie piętrzące w Szonowie, Rakowcu i Michałowie oddano do użytku we wrześniu 1917 roku. Tym samym umożliwiono żeglugę Nogatem jednostkom o nośności 400 ton, długości 55m, szerokości 8m i zanurzeniu 1,6m. Podobne śluzy wybudowano w tym samym okresie na Odrze i Kanale Bydgoskim.
Data ukończenia prac inżynieryjnych w okolicach Białej Góry jest datą faktycznego końca wojny o Wisłę i dniem, gdy mieszkańcy Żuław mogli spać spokojniej, podobnie jak władze trzech zwaśnionych miast. Jak to mówią mądrzy ludzie: „Zgoda buduje, wojna rujnuje”.
Dodam jeszcze, że właśnie na śluzach przebiegała później granica między Wolnym Miastem Gdańsk, a państwem polskim. Zachowały się one w świetnym stanie do dnia dzisiejszego. Pomijając ich czysto praktyczne znaczenie nie można pominąć aspektu estetycznego. Powiedzcie sami, czyż nie są piękne?

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/42.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/43.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/44.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/45.jpg

Z najnowszej historii Białej Góry chciałbym wspomnieć o Westpreussenkreuz, czyli o Krzyżu Prus Zachodnich. Co mają wspólnego Prusy Zachodnie ze Wschodnimi, na których terenie leżał Weissenberg, czyli Biała Góra? Geograficznie niewiele, ale ideowo - politycznie wprost przeciwnie.
Wzgórze 54 pod Białą Górą, na którym ustawiono pomnik zostało wybrane z typowo pruskim wyrachowaniem:
1.Jest to najwyższe wniesienie w okolicy, przez co monument był widoczny z daleka.
2.W tym miejscu zbiegały się granice trzech państw: Polski, Wolnego Miasta Gdańska i Niemiec.
Data odsłonięcia krzyża – 13 lipca 1030 roku też była wybrana nieprzypadkowo: histeria nacjonalistycznych nastrojów w Niemczech dochodziła w tym okresie do swego apogeum. Krzyż Prus Zachodnich miał wymowę symboliczną - teutońska bestia powoli unosiła swój łeb i ryczała coraz głośniej o męczeństwie i tragedii, jakie spotkały „niewinny” naród niemiecki po Traktacie Wersalskim. Czy coś wam to przypomina? A może kogoś? Siłą wypędzonego ze starego, niemieckiego miasta Gdynia wybudowanego w trudzie i znoju pracowitych Helmutów i Helg?
Fundament pomnika - widoczny we fragmentach do dzisiaj - wybudowano ze zbrojonego betonu i pokryto marmurowymi płytami. Na ściętym wierzchołku wzniesienia ustawiono ławki, wybudowano alejki i schody. Byłoby bardzo „gemutlich”, gdyby nie polityka. Miast zakochanych par ściskających się za rączki i patrzących sobie w oczy spotykali się tu goście ubrani w brunatne koszule z trudem opinające ich mięśnie piwne i wywrzaskujący swoje uwielbienie dla swego ziomala ze śmiesznym wąsikiem. W połowie czerwca 1931 roku to „święte miejsce” odwiedził Hindenburg przebywający z wizytą w Sztumie.
W 1945 roku na wysadzenie tego cuda w powietrze zużyto sporo kilogramów trotylu. Niestety nie pomyślano o walorach widokowych tego miejsca i w latach 70 XX w. obsadzono wzgórze drzewami. Może warto byłoby je ściąć, gdyż widok stąd się rozciągający jest tego wart.
Tylko żadnych krzyży, proszę!!
Oto skan oryginalnej kartki z tamtych lat.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/skan2.jpg

Pozwolę sobie na częściowe przetłumaczenie tekstu umieszczonego pod zdjęciem:
„(…) Jest zbudowany z granitu i ma wysokość 8 m. Ten Krzyż jest znakiem niezłomnej wiary mieszkańców/ ludu Prus Wschodnich na całkowite, ponowne połączenie z Macierzą”.
Już na zakończenie - obiecuję! - coś bardzo miłego i dalekiego od historii, a przy tym przyjemnego dla… ucha. Przeczytajcie, proszę poniższą listę na głos:
wężymord stepowy, ciemiężnik białokwiatowy, bodziszek czerwony, strzęplica sina, smagliczka górska, jastrzębiec żmijowcowaty, pajęcznica gałęzista, traganek piaskowy, driakiew żółtawa.
Pięknie brzmi, prawda?
Są to nazwy roślin ciepłolubnych rosnących w utworzonym w roku 1968 Rezerwacie Przyrody Biała Góra.
Pojechałem dalej na południe, a następnie na wschód, by przez Benowo dojechać do leśniczówki Wygoda. Bardzo miły leśniczy wskazał mi drogę do szańców z czasów wojen szwedzkich (1626-1629). Do dzisiejszych czasów zachowało się dziewięć szańców, z czego trzy wpisano w rejestr zabytków. Największy z nich ma imponujące wymiary 38x28m, a najmniejszy 5x6m. Las skutecznie uchronił te nietrwałe przecież budowle przed zniszczeniem przez deszcze i wiatry. Wyraźnie widać wały i fosę, a nawet wejścia - przekopy w tychże wałach. Pogoda troszkę się zepsuła, więc nie mogłem zrobić dobrych zdjęć ukazujących panoramę doliny Wisły (widać było nawet zarysy zamku w Gniewie!) Z pewnością przy słonecznej pogodzie, szczególnie zimą, gdy liście na drzewach nie ograniczają pola widzenia widoki muszą być fantastyczne.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/48.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/49.jpg

Z szańców przez las tak gęsty, jakiego się absolutnie na Żuławach nie spodziewałem wróciłem do Białej Góry, dalej przez Piekło i Cypel Mątowski pojechałem w kierunku Kłosowa. Cypel jest czymś w rodzaju Arki Noego dla niedobitków lasu łęgowego nad Nogatem, porastającego niegdyś gęstą szatą nadrzeczne tereny. Aż strach się tam zapuszczać, chyba, że jest się uczestnikiem kursu survivalowego, ew. chciałoby się przeżyć namiastkę dorzecza Amazonki. Nie żyją tu oczywiście przesympatyczne sępy wypatrujące głodnym okiem postaci samotnego wędrowca, a w wodach nie uświadczysz słodkich pyszczków piranii, lecz dzikie chaszcze i splątane narośla zwisające z drzew też robią wrażenie. Ornitolodzy aż zacierają ręce z uciechy wybierając się w te okolice licząc na spotkanie z takimi ptasimi rarytasami jak orzeł bielik, czy kania ruda, ew. czarna. Mnie najbardziej ujął bluszczyk kurdybanek, ale on nie lata…
Z dendrologicznych okazów dogorywa tu grupa dwunastu apostołów: tą nazwą obdarzono sześć topól białych liczących sobie - bagatela - ok. 180 lat. W starych kronikach mówi się o jedenastu drzewach, więc liczba Uczniów „prawie” zgadzała się od samego początku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/50.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/53.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/54.jpg

Z Kłosowa drogą tak straszną, że aż nieprawdziwą dobrnąłem do Miłoradza. Było mi doprawdy miło i byłem zaiste wielce rad, że dojechałem w całości nie gubiąc żadnych części swoich, albo motocykla. Jestem przekonany, że gdzieś w przydrożnych krzakach czaił się duch wielkiego komtura Wernera von Orseln, który w roku 1321 lokował tu miasto i teraz złośliwie chichocze widząc pojazdy telepiące się po drodze wybudowanej - sądząc po stanie technicznym - jeszcze w jego czasach.
Nie zwiedzam z reguły kościołów katolickich, ale zrobiłem wyjątek dla kościółka p.w. Św. Michała Archanioła w Miłoradzu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/56.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/57.jpg

Świątynia była otwarta, więc wszedłem do środka nerwowo ściskając w ręce kask pomny powiedzenia, że grzesznikowi, to i w drewnianym kościele cegła na łeb spadnie. Zrobiłem kilka zdjęć:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/59.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/60.jpg

Na temat ołtarzy bocznych przetrwała do obecnych czasów następująca uwaga: „Sculptura bona sed pictura mala” (rzeźba dobra, lecz malarstwo słabe). Jak widać krytycy sztuki nie są wynalazkiem czasów nam współczesnych. Na ścianie południowej umieszczono XIV- wieczny krucyfiks.
W roku 1858 spłonęła drewniana dzwonnica i od tego czasu dzwony wiszą nieco niżej. Ciekawy jest największy dzwon wykonany przez ludwisarza Petera vom Steyne, który w latach 1398-1415, jako brat zakonny zarządzał malborskim konwentem. W górnej części na obwodzie widoczna jest odlana wraz z dzwonem inskrypcja: AVE MARIA GRACIA PLENA HYLF GOT MARIA BERAT AMEN MASTER PETER. Powyżej tekstu widnieje tarcza z lwem, a poniżej tarcza z pieczęcią wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/62.jpg

 

Z Miłoradza miałem już blisko do wsi Mątowy Wielkie i Małe. W jednej z nich miał się znajdować cmentarz mennonicki, ale nikt nie umiał go wskazać. W Mątowach Wielkich znalazłem taki piękny kościół:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/64.jpg

Nieopodal starą chałupę u stóp wału wiślanego:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/65.jpg

Na wale zaś dom jego strażnika i piękne widoki, w tym widok na Most Knybawski o długości blisko 1000 metrów.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/63.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/68.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/70.jpg


Kilka słów o moście: Niemcy postawili go we wrześniu 1939 roku. Oba przyczółki są mocno ufortyfikowane, a we wschodnim znajduje się schron z płytami pancernymi o grubości 20 cm i wadze po 18 ton każda!! Obecnie jest to eldorado dla złomiarzy, którzy już rozgrabili unikatową instalację hydrauliczną i wodociągową oraz zbiorniki na wodę. Może w końcu odpowiednie służby obudzą się z letargu i zakończą ten skandal?
Historia Mostu Knybawskiego jest tak interesująca, że z pewnością o nim napiszę po powrocie z wiosennej eskapady do jego wnętrza. (O ile nie zatrzasną się za mną grube wrota, albo nie natknę się w ciemnościach na niedobitki Werwolfu- wtedy żegnaj, nadziejo!!)
Przez Miłoradz i Starą Kościelną dotarłem do drogi nr 22, czyli tzw. „berlinki”, a w języku jej twórców Reichsautobahn No Eins biegnącej z dalekiego Aachen, przez Berlin, Chojnice i Starogard Gdański do Królewca. Od Chojnic do brzegów Wisły wiódł tędy słynny „ korytarz”, czyli trasa łącząca Niemcy z Prusami Wschodnimi. Eksterytorialności tego właśnie odcinka żądał Adolf w swoich wrzaskliwych przemówieniach.
Następnym etapem był Nowy Staw leżący nad rzeką Świętą. Jak widać po nocy spędzonej w Piekle poczułem nieodpartą potrzebę przebywania w świętych (choćby z nazwy) miejscach. Miasteczko różni się od innych w tym regionie… ołówkiem. Tak nazwano ośmioboczną, smukłą wieżę dawnego kościoła ewangelickiego stojącego na równie smukłym rynku o wymiarach 42x250m. Świątynię wybudowano w pierwszych latach XIX wieku na miejscu spalonego w 1802 roku ratusza. Dokładnie 12 maja tego pamiętnego roku niewyspany, a kto wie, czy też trzeźwy parobek zaprószył ogień w jednym z gospodarstw, co skończyło się ognistą hekatombą.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/71.jpg

Przed wojną miasto nosiło nazwę Neuteich, po 1945 roku Nytych, a obecną nazwę nadano mu w 1948 roku.
Lada dzień Nowy Staw stanie się polską stolicą wiatraków: podpisano porozumienie w sprawie wybudowania w najbliższej okolicy 75 elektrowni wiatrowych. Nie wiem, czy zyska na tym krajobraz Żuław, ale kasa miasta z pewnością.
Zaczął się powrót na Kaszuby.
Przez Trępnowy dojechałem do Szymankowa. Tragiczne wydarzenia, które rozegrały się w Szymankowie o świcie 1 września 1939 roku miały swój początek w chwili, gdy powstał tu znaczący węzeł kolejowy Berlin- Prusy Wschodnie. Nocą 31 sierpnia 1939 roku wyruszył z Malborka pociąg wiozący bydło. W pewnym sensie była to prawda, gdyż w wagonach ukryty był oddział szturmowy SS, którego zadaniem było zdobyć mosty na Wiśle koło Tczewa. Miało to olbrzymie znaczenie dla Wermachtu, gdyż przy zachowaniu nieuszkodzonych mostów transport ludzi i sprzętu odbywałby się płynnie. Podstęp się nie powiódł dzięki czujności polskiego inspektora kolejowego Alfonsa Runowskiego pracującego w Kałdowie, a więc na granicy z Wolnym Miastem Gdańsk. Natychmiast powiadomił żołnierzy w Tczewie i kolejarzy w Szymankowie o tym „ koniu trojańskim”. Ci ostatni skierowali pociąg na ślepy tor opóźniając atak na Tczew.
Zemsta hitlerowców była okrutna: zamordowali wszystkich kolejarzy, celników i ich rodziny.
Oto lista pierwszych ofiar drugiej wojny światowej:
Zawiadowca stacji - Paweł Szczeciński
Jego siostra - Helena Szczecińska,
Asystent - Alfons Runowski,
Dyżurny ruchu - Albert Wigorski,
Zawiadowca Odcinka Drogowego - Mieczysław Olszewski,
Kasjer Biletowy - Marian Chmielecki,
Nadzorca przewozów - Alfons Łukowski,
Torowy - Jan Izydor Żelewski,
Nastawniczy - Maksymilian Gołębiewski,
Nastawniczy - Roman Grubba,
Zwrotniczy - Paweł Kraiński,
Zwrotniczy - Paweł Ploc,
Kasjer biletowy z Kałdowa - Artur Okroy,
Restaurator dworcowy - Anatol Aureli Strzempkowski,
- Elżbieta Lesnau,
- Eugeniusz Jaroszyński,
- Ignacy Waliszewski,
- Mieczysław Strąpkowski,
- Władysław Łukowski,
- Władysław Kamieński,
- Stanisław Szarek,
- Jan Michalak,
- Brunon Ślusarczyk,
oraz nieznany z nazwiska oficer WP o pseudonimie - "Kordian"
Wściekłość Niemców była tak wielka, że mszcząc się na zwłokach swych ofiar wrzucili je do przydrożnego rowu stawiając nad nim tablicę z napisem: „Tu spoczywa Polska Mniejszość Narodowa”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/72.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/73.jpg

 

 

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/75.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/74.jpg

Nie wiem dlaczego nikt nie zadbał o to, by przy ruchliwym szlaku E 22 umieścić większy znak wskazujący drogę do tak blisko położonego miejsca martyrologii narodu polskiego, jak tylko ledwo czytelną tabliczkę.
Jadąc przez przepiękne mosty tczewskie znalazłem się na zachodnim brzegu Wisły.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/76.jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/77.jpg

Po 23 kilometrach dojechałem do Skarszew. Przejeżdżałem przez to miasteczko „ tysiące razy” i postanowiłem, że w końcu się w nim zatrzymam.
Ślady pierwszego osadnictwa odkryto na pobliskiej Paninej Górze, na której ok. roku 150 n. e. miało swój gród plemię Wierzyczan. Pierwsze pisemne wzmianki o Skarszewach pochodzą z roku 1198, kiedy to pomorski książę Grzymisław przekazał miasto i tereny je otaczające joanitom, czyli rycerzom Zakonu św. Jana Jerozolimskiego. W roku 1320 Skarszewy uzyskały prawa miejskie stając się tym samym jedynym na Pomorzu Gdańskim miastem joanickim z komandorią i baliwatem (okręgiem administracyjno- wojskowym) tego zakonu. Zakonnicy urzeczeni pięknem okolic nadali miastu nazwę Schoeneck, czyli Piękny Zakątek. Pół wieku później Krzyżacy odkupili Skarszewy i Czarnocin za przeszło 10 000 grzywien pruskich. Od roku 1613 wzrosła ranga miasta po połączeniu funkcji starosty skarszewskiego i wojewody pomorskiego. Rozpoczął swą pracę sąd, który m.in. prowadził w XVII wieku procesy czarownic. Czynił to tak ochoczo, że tylko w czasie pierwszych siedmiu miesięcy roku pańskiego 1700 „osądzono” i spalono na stosach aż cztery kobiety.
W roku 1818 to nieduże dzisiaj miasteczko liczyło więcej mieszkańców niż ustanowiona wówczas siedzibą władz powiatowych Kościerzyna.
Do dzisiaj zachowały się fragmenty średniowiecznych murów obronnych (będących najokazalszą kamienną budowlą obronną z tamtych czasów na Pomorzu Gdańskim) wraz z basztami: Wysoką, Szkolną i najlepiej zachowaną - Basztą Skazańców (niegdyś przytulnym mieszkankiem kata i jego rodziny). Obecny „ Zamek Joanitów”, w którym prężnie działa lokalny Dom Kultury oraz mieszcząca się w pięknych piwnicach - jakżeby mogło być inaczej - „Karczma Joanitów” jest dawnym budynkiem podzamcza.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/galeria9/78.jpg

Stąd już miałem dosłownie jeden krok do domu, gdzie zawitałem późnym wieczorem.
Jak więc widzicie nie zawsze wizyta w Piekle kończy się dla delikwenta wieczną sromotą i potępieniem.
Czego i wam, i sobie życzę.
Amen.