Gdzie ziemie Xiężnej Anny y starego Smętka na mapach

widnieją,

czyli niedługa rozprawka mądrym ku rozwadze, ciekawym dla wiedzy,

a płochym na czasu zatratę, przez imć pana Konrada w srogi Februarius

Anno Domini 2012 poczyniona.

 

Zadziwiająco długi tytuł dzisiejszej rozprawki wynika głównie z tego, że chciałem, aby był proporcjonalny do objętości relacji. Bez obaw! Będąc wiernym swej obietnicy, że będę pisał głównie o podróżach, a nie męczył Was „elaboratami naukowymi” podzieliłem dzisiejszą opowieść na trzy części. Dzięki temu zabiegowi możecie podążać za mną opisywaną trasą, zaś dla chętnych zanurzenia się w arcyciekawych dziejach tych terenów przygotowałem dwie „ boczne ścieżki”. Przestrzeń, po której się poruszałem jest wprawdzie nieduża, lecz zawiera w sobie olbrzymią ilość przeróżnych bogactw- stąd tyle „ pisania”. Przepraszam za pominięcie wielu szczegółów, ale ich opisanie zaowocowałoby powstaniem przerażająco grubej książki Smile

Ruszajmy zatem…

Długo dumałem nad tym, czy opisywać miejsca dzisiejszej opowieści. Nie jestem jednak aż tak samolubny, chociaż przyznam się, że chciałem zachować je dla siebie.. Poza tym i tak niedługo znikną ostatnie miejsca w naszym pięknym kraju, które uniknęły do tej pory tzw. masowego ruchu turystycznego. Pojawią się nieśmiertelne budki z hot- dogami, czy też z mniej, bądź bardziej regionalnymi pamiątkami, a w powietrzu czuć będzie odór nieopróżnianych toy- toyek. Ciszę rozedrą na strzępy wysypujące się z autobusów tabuny znudzonych śmiertelnie dzieci pozbawionych gier komputerowych, a także tłumy osób dojrzalszych wiekowo, zaliczających kolejny etap wycieczki krajoznawczej. Ci z kolei będą cierpieć katusze „ syndromu dnia następnego”, zmęczeni trudami wczorajszego wieczorka zapoznawczego, ew. imieninami pani Krysi z turnusu trzeciego.

Jeśli mogę coś radzić szanownym Czytelnikom, to pośpieszcie, proszę moim śladem dopóki nie spełni się powyższa, apokaliptyczna wizja…

Byłem tu już kilka razy, więc niech Was nie zdziwią zdjęcia, na których mój motocykl jest coraz to w innej szacie( podobnie, jak widniejąca na nich przyroda.)

Do miasta, które jest niekwestionowaną stolicą tej z lekka zapomnianej krainy lubię wjeżdżać z północnego zachodu drogą nr 543 z Jabłonowa Pomorskiego. Staję wtedy na poboczu( często obok kolegów z suszarkami), by wypatrywać siedmiu charakterystycznych punktów górujących nad Starówką i wyrastających latem z nieprzebranego wydawałoby się morza zieleni. Za każdym razem( zakładając, że pogoda dopisuje) jest mi coraz łatwiej wypatrzyć je wszystkie. Nawet niewprawne oko ujrzy z oddali ośmiokątną wieżę dawnego zamku krzyżackiego i nic dziwnego: mierzy sobie 56 m wysokości i jest najwyższym punktem widokowym na wschód od Wisły! Pełniła funkcje tzw. donżonu, czyli ostatniego miejsca obrony, w którym załoga broniła się nawet po zajęciu reszty warowni przez nieprzyjaciela, co było możliwe m. in. dzięki zgromadzonym w nim zapasom żywności oraz własnej studni. Dobrze widoczny jest też strzelisty hełm wieży potężnej fary z równie potężnymi płaszczyznami dachu. Trudniej zauważyć smukłą wieżę zegarową będącą jedynym zachowanym fragmentem średniowiecznego ratusza oraz dwa elementy dawnych murów miejskich, czyli Wieżę Mazurską i Bramę Chełmińską. Tylko raz, przy wspaniałej pogodzie dojrzałem eteryczną w swej konstrukcji wieżyczkę kościoła franciszkanów, a także wieżę kościoła protestanckiego z XIX w.  Miasto otoczone jest lasami dochodzącymi prawie do jego wrót.

Sądzę, że wielu z Was już się domyśla, gdzie jesteśmy: w leżącej nad Drwęcą Brodnicy. Nazwa pochodzi od pobliskiego brodu na ważnym w średniowieczu szlaku handlowym między Prusami Wschodnimi, Ziemią Chełmińską i Mazowszem; przez stulecia miasto było ważnym ośrodkiem handlowym, pośredniczącym w handlu między krajami Europy Zachodniej i Wschodniej. Taka lokalizacja była zarazem jego przekleństwem: przetaczały się tędy wszelkie możliwe wojska: polskie, krzyżackie, pruskie, szwedzkie, francuskie, rosyjskie, niemieckie- do wyboru, do koloru. Najczęściej ich wizyty kończyły się tragicznie zarówno dla samego miasta, jak i jego mieszkańców nie tylko mordowanych, ale masowo umierających wskutek przywleczonej zarazy.

Do początków XV wieku Brodnica stanowiła jeden z ważniejszych ośrodków gospodarczo-militarnych państwa krzyżackiego. W pierwszej połowie XV wieku, w burzliwym okresie wojen polsko-krzyżackich Brodnica i Ziemia Michałowska kilkakrotnie przechodziła pod panowanie polskie. W 1440 miasto przystąpiło do Związku Pruskiego, a jeden z głównych jego twórców - rycerz Jan z Wichulca został pierwszym polskim kasztelanem Brodnicy( w latach 1454-1456). Do Królestwa Polskiego Brodnica przyłączona została definitywnie w 1466 roku, ( po II pokoju toruńskim) i jako miasto królewskie była siedzibą starostów.

W wyniku rozbiorów dostała się pod panowanie pruskie, które trwało 148 lat (okres niewoli przerwała na krótko przynależność w latach 1806-1815 do Księstwa Warszawskiego). Była wówczas miastem leżącym na granicy z zaborem rosyjskim. Tutaj odbył się ostatni akt Powstania Listopadowego: 5 listopada 1831 roku główne siły wojsk polskich w liczbie 20 tysięcy żołnierzy pod dowództwem ostatniego wodza- gen. dyw. Macieja Rybińskiego zostały internowane w okolicach Brodnicy. Wśród nich był prezes Rządu Narodowego Bonawentura Niemojewski z członkami Sejmu. O ile ludność polska dzieliła się ze swoim wojskiem wszystkim, co miała, to mieszczanie niemieccy kazali sobie za wszystko słono płacić. Po pięciu dniach pobytu w błotnistej okolicy kolana Drwęcy powstańców przetransportowano w okolice Gdańska, Tczewa, Malborka i Elbląga. Wiek XIX przyniósł miastu ożywienie gospodarcze: powstały zalążki przemysłu, rozwijało się rzemiosło. Linie kolejowe połączyły Brodnicę z innymi miastami, a na początku XX wieku wybudowano kanalizację, wodociągi i elektrownię miejską.

Brodnica wróciła do Polski 18 stycznia 1920 r. wraz z wkraczającymi do niej oddziałami gen. Józefa Hallera. Niestety- radość nie trwała długo: siedem miesięcy później władzę przejęli na straszne trzy dni bolszewicy tworząc Tymczasowy Wojenny Komitet Rewolucyjny. 18 sierpnia ok. godziny 19.00 miasto zostało wyzwolone w ramach kontrofensywy wojsk polskich pod dowództwem pułkownika Witolda Aleksandrowicza,. Na miejscu bitwy armia bolszewicka straciła 400 ludzi( w tym 3 oficerów niemieckich), 3 sztandary, 18 ckm- ów, 600 karabinów, 1 samochód z amunicją i tabory. Po stronie polskiej zginęło 35 żołnierzy, a 308 zostało rannych. Tzw. Bitwa Brodnicka sprawiła, że wróg został wyparty z Pomorza, a oddziały zwycięskiego pułkownika Aleksandrowicza połączyły się z armią gen. Władysława Sikorskiego. Dzięki staraniom burmistrza miasta- Mieczysława Jerzykowicza wybudowano na cmentarzu wojskowym kaplicę- pomnik odsłoniętą podczas uroczystości 7 rocznicy bitwy. W jej wnętrzu umieszczono dwie tablice z pamiątkowym napisem i nazwiskami poległych. Między nimi pułk. Aleksandrowicz zawiesił zdjęty z piersi swój Krzyż Virtuti Militari czcząc w ten sposób ich pamięć.

Okres II wojny światowej przyniósł Polakom mieszkającym w Brodnicy śmierć i cierpienie. I tutaj, jak w całej Polsce Niemcy prowadzili politykę krwawej eksterminacji- głównie inteligencji. W pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej wykonywano egzekucje w Lasku Miejskim, na terenie strzelnicy wojskowej i przy ul. Lidzbarskiej; w pobliskim Jabłonowie do 1945 r. funkcjonował podobóz KL Stutthoff, w lesie k. Brzezinek Niemcy zamordowali kilkuset Polaków, a ich zwłoki spalili dla zatarcia śladów. 11 września 1939 r. rozstrzelano 40 mieszkańców Nowej Wsi i okolic, w 1944 r. w Górznie podobny los spotkał 50 mieszkańców gminy.

Jedną z największych zbrodni popełnili Niemcy w okolicach Nowego Miasta Lubawskiego, zajętego przez nich już 3 września 1939 r. Podobnie, jak w wielu innych miejscach w Polsce natychmiast wyszli z ukrycia członkowie Selbstschutzu- paramilitarnej formacji złożonej z Niemców mieszkających na tych terenach. Doskonale znali lokalne społeczności i przygotowali listy Polaków mogących stanowić zagrożenie dla okupanta( często Niemcy denuncjowali swoich sąsiadów, do których żywili osobiste urazy, bądź pretensje). Na czele miejscowego oddziału tej zbrodniczej organizacji stał Reinhold Hartwig, który podlegał z kolei SS- Hauptsturmführerowi Wilhelmowi Wardemannowi - szefowi I. Inspektoratu Selbstschutzu z siedzibą w Brodnicy. 

Aresztowani Polacy byli przetrzymywani przede wszystkim w piwnicach siedziby Selbstschutzu w Nowym Mieście, znajdującej się przy obecnej ul. Działyńskich lub w domu przy ul. Grunwaldzkiej 4 (obecnie siedziba PZU). Po torturach i nieludzkich przesłuchaniach wywożono ofiary do  niemieckich obozów koncentracyjnych lub w odludne okolice, w których byli rozstrzeliwani. W Nowym Mieście Lubawskim krwawą rozprawę z Polakami zainicjowało zamordowanie małżeństwa Kuligowskich. Edward Kuligowski- naczelnik Urzędu Pocztowego i jego żona Genowefa- nauczycielka, zostali aresztowani przez Niemców 8 września 1939 r. i po całonocnych torturach rozstrzelani nad Drwęcą. 9 października z lubawskiego więzienia wywieziono sześciu Polaków, których zamordowano w miejscowości Bagno. Ponadto od połowy października do połowy listopada trwały egzekucje w Nawrze, których ofiarą padła nieznana bliżej liczba osób oraz w Gryźlinach (przy drodze do Jamielnika) gdzie członkowie Selbstschutzu zamordowali 23 mieszkańców pobliskich wsi. Do największej niemieckiej zbrodni na mieszkańcach Ziemi Lubawskiej doszło jednak w Bratianie.

Niemcy na miejsce egzekucji wybrali las położony kilometr na północny wschód od wsi, przy szosie wiodącej w kierunku Ostródy. 15 października 1939 r. przywieziono w to miejsce około 150 Polaków, więzionych wcześniej w Nowym Mieście Lubawskim, których rozstrzelano i pochowano w czterech zbiorowych mogiłach. Również w następnych tygodniach w tym miejscu chowano ofiary dokonywanych przez Niemców egzekucji. W końcu października 1939 r. zamordowano tam między innymi Leokadię i Konstantego Antkiewiczów z Bratiana, których wcześniej niemieccy bojówkarze aresztowali i torturowali w odwecie za ostentacyjne manifestowanie polskości. W listopadzie zginął tam Mieczysław Borek - dyrektor Banku Ludowego w Nowym Mieście.

Publiczną egzekucję przeprowadzono ponadto na terenie miasta. W odwecie za pożar budynków gospodarczych w Gryźlinach oddział Selbstschutzu rozstrzelał 7 grudnia 1939 r. piętnastu Polaków. Zamordowano wówczas m.in. kilku rzemieślników z Nowego Miasta Lubawskiego, rolników z Mikołajek i Gryźlin oraz księdza aresztowanego na terenie powiatu rypińskiego i przywiezionego na miejsce egzekucji z klasztoru Karmelitów w Oborach. W drugiej połowie 1944 r., w związku ze zbliżaniem się Armii Czerwonej, Niemcy przystąpili do zacierania śladów zbrodni. 7 lipca 1944 r. sprowadzili na miejsce egzekucji grupę więźniów z Grudziądza, których jeszcze tego samego dnia zmuszono do odkopania i spalenia zwłok ofiar. Dla upamiętnienia ofiar mordu w lesie bratiańskim miejscowa społeczność w 1948 r. ufundowała pomnik, który postawiono na miejscu egzekucji. Na pamiątkowej tablicy umieszczono napis „Pomordowanym 150 męczennikom za Wiarę i Ojczyznę. 1939-1945”. W centrum Bratiana postawiono z kolei granitowy głaz z tablicą z białego marmuru, na której widnieje napis: „Myślą, słowem i czynem czcimy pamięć poległych w walce z faszyzmem w latach 1939–1945. Społeczeństwo Bratiana”.

Na przedmieściach Brodnicy istniały obozy jenieckie: w latach 1942- 1945 więziono tu ok. 200 Brytyjczyków, ok. 12 Francuzów, a od 1943 r. ok. 120 Włochów. Najgorszy los Niemcy zgotowali jeńcom radzieckim: przez dwa lata istnienia obozu w Szczuce( 1941- 1942) wskutek głodu, bicia i pracy ponad siły przy budowie lotniska zginęło ich ok. 2 tysiące. To tylko krótka lista miejsc uświęconych krwią ofiar niemieckich oprawców.

Armia Czerwona wkroczyła do Brodnicy 24 stycznia 1945 r. Nie był to jednak koniec martyrologii jej mieszkańców- wielu z nich wywieziono w bydlęcych wagonach na Syberię, wielu katowano i mordowano w miejscowej siedzibie UB. Więziono tu także przyszłego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1970, zdegradowanego kapitana sowieckiej armii- Aleksandra Sołżenicyna. Po trzech dobach spędzonych w katowni NKWD przy ul. Przykop 3, w lutym 1945 r. wysłano go dalej przez Łubiankę i Butyrki w rejon Kok- Tereku w Kazachstanie.

Wtedy też zrównano z ziemią stary cmentarz ewangelicki, na którym spoczywali dawni mieszkańcy Brodnicy. Zachował się jeden, jedyny nagrobek zbudowany z kamieni polnych w kształcie piramidy. Związanych jest z nim wiele legend i opowieści. Jedna z nich mówi, że pewien radziecki oficer dwukrotnie strzelił do nagrobnej tablicy. Druga kula odbiła się od kamieni i ugodziła go w oko zabijając na miejscu. Inną ofiarą był pewien pijaczek, który po umieszczeniu swego palca w otworze po kuli nie otrzymywał później pięciu piw po rozwarciu dłoni w ramach milczącego zamówienia.

Dr Leopold Fridrich Dittmer, wybitny chirurg z Królewca przybył w 1828 r. do Brodnicy z powodu epidemii cholery szalejącej w jej okolicach, a której zachowanym do dzisiaj śladem jest krzyż choleryczny stojący w obecnej dzielnicy miasta- Michałowie. Metody leczenia pana doktora były zgoła inne od oczekiwanych: wbrew naczelnej zasadzie„ Primum non nocere”, czyli „ Przede wszystkim nie szkodzić” opracowane przez niego mikstury uśmiercały pacjentów szybciej, niż zaraza. Ta specyficzna kuracja trwała trzy lata, zanim zjawiła się spec- komisja przysłana z Kwidzyna dla wyjaśnienia sprawy. Polecono lekarzowi wypicie leku jego produkcji, co zakończyło się śmiercią podejrzanego.

Uznano go za zbrodniarza i pochowano… głową w dół. Na żeliwnej płycie umieszczono łacińską sentencję: „Żyłem jak ty żyjesz. Umrzesz, jak ja umarłem. Tak ubiega życie. Żegnaj przechodniu i spełnij twe zadanie”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.1. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.2. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.3. (Kopiowanie).JPG

Inna legenda głosi, że lekarz zakochał się się- niczym Romeo- w pięknej, pochodzącej z bardzo bogatej rodziny mieszczce o wdzięcznym imieniu Rozalia. Nie było mowy o mezaliansie, więc Brodnicka Julia umarła z rozpaczy zamknięta na zamku, a jej ukochany popełnił samobójstwo zażywszy odpowiednie płyny. Na korzyść tej drugiej wersji przemawia nie tylko okazały nagrobek lekarza( niepasujący jakby do mordercy), ale i duch jego oblubienicy pojawiający się na zamku.

Takim to sposobem dotarliśmy do następnego zabytku- ruin zamku krzyżackiego. Jego wysoka wieża jest ulubionym miejscem ukazywania się trzech postaci z zaświatów: wspomnianej Rozalki, Anny Wazówny oraz komtura Baldwina Stahl poległego pod Grunwaldem. Ten ostatni przybywa na koniu i nie zsiadając zeń dociera na górę budowli hałasując niemiłosiernie kopytami swego konia oraz lekko podrdzewiałymi blachami pancerza( może podrzucić na schody pojemnik z nieśmiertelnym WD 40?). Wspomniane wyżej obie panie, jak na damy przystało czynią to bardziej subtelnie i cicho( nie mówię o okrzykach przerażonych, a co bardziej nerwowych świadków tych wizyt). Nie wiadomo, jak wygląda grafik wizyt tej trójki, ale jest na tyle opracowany, że nie dochodzi do tzw. konfliktu interesów- jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby zaobserwowano duecik, czy tercecik: zjawy zawsze występują solo.

O jednej z pań już pisałem, więc pora na drugą, nieco starszą wiekiem, ale o tym nie wypada mówić- pardon!

Anna Wazówna urodziła się w maju 1568 r. w Eskilstunie mając za ojca króla Jana III Wazę, a matkę Katarzynę Jagiellonkę. Mając 12 lat została luteranką, co po jej śmierci było powodem sporych problemów. Nowa wiara sprawiła, że miast klepać paciorki i szykować się do roli uległej małżonki i matki dzieciom intensywnie się uczyła- szczególnie zielarstwa, ziołolecznictwa oraz języków obcych- biegle władała pięcioma!

Do naszego kraju przyjechała w roku 1587 w ślad za swym bratem Zygmuntem obranym na króla Polski. Skutkiem dworskich intryg wróciła po dwóch latach do Szwecji, aby od roku 1598 zagościć na stałe nad Wisłą; po sześciu latach otrzymała starostwo w Brodnicy, a w 1611 r. w Golubiu, gdzie znacznie rozbudowała tamtejszy zamek. W wieku 57 lat zmarła w grodzie nad Drwęcą, lecz nie mogła zostać pochowana na Wawelu z powodu papieskiego zakazu chowania protestantów wespół z jego owieczkami. Dopiero po 11 latach wygnania została uroczyście pochowana w specjalnie dla niej zbudowanym mauzoleum w Toruniu.

Bardziej materialnym świadectwem pobytu królewny w Brodnicy jest zdobiąca szczyt zamkowej wieży, kuta z żelaza chorągiewka z datą 1616, umieszczona między łapami lwów trzymających tarczę zdobioną herbami Szwecji i królewskiego rodu Wazów. W 2005 r. na skwerze przed pałacem Anny Wazówny odsłonięto jej pomnik.

Jako, że była to osoba nad zwyczaj interesująca, rzekłbym nawet o całe wieki wybiegająca przed otaczająca ją rzeczywistość pozwoliłem sobie napisać więcej o niej i jej czasach tutaj.

Pozostańmy jeszcze przez chwilę w urokliwej, grobowej atmosferze: naprzeciw wspomnianej powyżej piramidy ulokowany jest klasztor franciszkanów wzniesiony na suchym, piaszczystym gruncie. Wybór podłoża miał kapitalne znaczenie ze względu na dość makabryczne upodobania braciszków: ich specjalnością były krypty, gdzie mumifikowali w sposób naturalny zwłoki swoje oraz- za odpowiednią opłatą- bogatych fundatorów. Tak jest m. in. w Palermo, ale i w Brodnicy można ujrzeć tę specyficzną wystawę. Wszystko dopracowane jest do ostatniego szczegółu: po pierwsze odpowiedni wstęp, czyli cisza i przenikliwy chłód. Następnie zgrzyt( niczym ze starego, dobrego horroru) podnoszonej, metalowej płyty. Nastrój potęguje małe, ciasne wejście prowadzące niemal pionowo w dół. A tam gwóźdź programu: w poszczególnych wnękach czekają na nas otwarte trumny z mniejszymi, lub większymi fragmentami osób zeszłych swego czasu z tego łez padołu. Bardziej dociekliwi mogą dopatrzyć się nawet pozostałości uzębienia, włosów, a nawet ubrań( co na to lokalny Sanepid?) Leżą tu m. in. zwłoki starosty brodnickiego Józefa Pląskowskiego wraz z szanowną małżonką Rozalią z Czapskich. Ze starościną związana jest na wieki postać młodej służki podejrzanej o kradzież bezcennych koronek swej pani i wygnanej, by zmarła z nędzy i zgryzoty. Jak to bywa w takich opowieściach dopiero po jej śmierci znaleziono prawdziwego złoczyńcę. W tym przypadku była nim poczciwa Krasula, która zżarła suszące się na słońcu nieszczęsne koronki. Cwani braciszkowie przekonali cierpiących na wyrzuty sumienia Pląskowskich, że jedynym sposobem odkupienia ich grzechu będzie przeznaczenie majątku na budowę kościoła i klasztoru. I jak tu się dziwić Marcinowi Lutrowi, że w końcu wkurzył się na tak jawne kupczenie miłosierdziem bożym?

Jako, że wszyscy jesteśmy grzesznikami to proponuję, abyśmy wszyscy- w ramach swoistej pokuty- „ zrzucili się” na moje następne wyprawy. Aby dać Wam przykład, drogie siostry i bracia, pierwszy dokonałem już wpłaty na swoje konto. Chętnych proszę o kontakt w celu podania jego numeru.

Krypty są jedną z czterech części muzeum w Brodnicy. Następną są podziemia krzyżackiego zamku ze stałą ekspozycją wykopalisk archeologicznych m. in. ze Słoszewa nad Drwęcą przedstawiającą największy w Europie zbiór bełtów do kusz. Kolejną siedzibą muzeum jest renesansowy spichlerz z XVII w. z wystawą przedstawiającą efekty pracy archeologów we wsi Mszano: jest to odtworzone z wielką pieczołowitością obozowisko przedstawione w formie tzw. dioramy. Złudzenie naturalnej przestrzeni uzyskano przez umieszczenie piasku, paleniska, sprzętu i broni. Można wszystkiego dotknąć, a nawet wejść do myśliwskiego namiotu naszych przodków dzięki temu, że obcujemy z kopiami. W ostatnim oddziale muzeum, którym jest XIV- wieczna Brama Chełmińska organizowane są wystawy czasowe. Aby obejrzeć te wszystkie miejsca potrzeba więcej czasu niż jeden, a nawet dwa dni.

W ramach kultywowania starego hasła „ Brodacze wszystkich krajów łączcie się!” skorzystałem z zaproszenia mojego przyjaciela Maćka „ Brody” herbu Cholewa. Maciek pomieszkuje w Brodnicy penetrując jej okolice m. in. na czerwonym zaprzęgu, dzięki czemu mogłem liczyć nie tylko na przemiłą gościnę i wspaniałe jadło( mniam, mniam!), ale i na bezcenne wskazówki- bez porównania z jakimikolwiek drukowanymi przewodnikami. Na jego temat i jego przemiłej rodzinki mógłbym napisać całą pochwalną epistołę, ale podejrzewam, iż tylko bym go zawstydził- jest bowiem nie tylko prawdziwym przyjacielem, ale i człowiekiem nad wyraz skromnym. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko bardzo, bardzo, bardzo gorąco podziękować za wszystko, co dla mnie uczynił. Osobne podziękowania ślę jego przemiłej Małżonce.

Dziękuję!!

Dzięki Maćkowi trafiłem na stronę internetową kolejnego miłośnika Brodnicy, pana Piotra Grążawskiego( gorąco polecam!), z której pozwolę sobie przedrukować murarską legendę o brodnickim rynku: ( może wpierw zamieszczę podręczny słowniczek gwarowy z tej opowieści):
dycht – zupełnie, całkiem,.
rajbletka – packa murarska,
glajcha – warstwa wyrównawcza,
fejn – dobrze, akuratnie,
fest – mocno,
frechowne – złośliwe,
teptuch – ścierka,
waserwaga – poziomica murarska,
klamoty – tu, narzędzia murarskie,
bujać klajster- rozczyniać zaprawę murarską.

A teraz- zapraszam do lektury:

„ Każdy dokładnie wie, że dycht pierwszym murarzem był sam Pan Bóg.
Dawno, dawno temu, gdy rychtował ten świat, wziął w jedną rękę wielką kielnię, w drugą rajbletkę, zaś resztę klamotów wrzucił do kasty i nagnał paru aniołów za hanclagrów, no bo rychtyk by było, żeby Pan Bóg musiał jeszcze kaste dźwigać!
Zeszli wszyscy na ziemię, aby ludzi nauczyć jak domy budować. Wnet się okazało, że nie każdy człowiek potrafi to fejn robić; a bo jednemu z winkla wychodziło, drugiemu glajcha się nie udała, trzeci nie wiedział jak waserwagę przyłożyć, czwarty to, piąty ajfto... Jednym słowem do fachu trzeba było zgrabności jak do heklowania. Niektórzy ją mieli, a że nie było takich zbyt dużo, Pan Bóg postanowił odróżnić ich od pozostałych nadając im nazwę – murarze.
Tak mu się murarze przypadli do serca, że durch eno z nimi chodził i gdzie Panu naszemu okolica się podobała, cechował czubkiem kielni czworokąt rynku, zaś ludzie wokół niego budowali miasto. Któregoś dnia Bóg zawędrował w dolinę, gdzie jasnomodra Drwęca płynie zakolem. Stanął sobie na rzeką, rozejrzał się dookoła i sam do siebie powiedział:
- Proszę, proszę, jaką to wej szykowną okolicę stworzyłem! Muszę ją sobie dokładnie obejrzeć.
Aby lżej mu było, położył swoją wielką kielnię na ziemi, po czym ruszył między nasze lasy jeziora, wzgórza podziwiać swoje dzieło.

Tymczasem nadeszli murarze. Patrzą, a Pana Boga nie ma, tylko jego kielnia leży blisko Drwęcy. „Co to rychtyk ma znaczyć?” – drapali się po głowach zakłopotani – „Czy to aby nie jakiś znak?”. Wreszcie najstarszy z nich, zwany przez wszystkich mejstrem, uznał, że za długo stoją bezczynnie, natomiast zagadkę z Bożą Kielnią wytłumaczył tak:
- Toć wiecie wszyscy, że jak Pan Bóg chce co od człowieka, to rzadko z nim rozmawia wprost, najczęściej dając znaki. Po to dał nam - a nie krowom – rozum, aby je odgadnąć. To wam powiem, że ta kielnia, to sygnał do rozpoczęcia budowy miasta!
Na to odezwał się któryś z młodszych murarzy: ·- No niby jo; kielnia jest, znak jest... Ale jak mamy tu co madrować, kiedy Pan nasz rynku nią nie nacechował?
- Jo, prawda! – przyznali pozostali. – Toć nie nacechował!
Stary murarz zwany mejstrem podrapał się po głowie, wąsiska wielkie jak szondy podkręcił, po czym tak odparł:
- Toć mówiłem wam gulony frechowne, że Pan Bóg mało kiedy mówi do nas wprost, bo woli poćwiczyć naszą mózgownicę. Gadam wam- ta kielnia to nic innego jak na zicher cechunek, dookoła którego mamy budować. No, dali go, do roboty! Nie ma co tu ozorami mielić jak baba teptuchem, tylko dawać cegły, sypać kis, klajster ugnietać w kastach, kielnie w ręce!.... No, rrraz, bo się ściemnia!

Wkrótce pracowite ręce murarzy wzniosły w górę ściany miasta, które do dziś stoi pośród lasów i jezior ukryte.
Wnet wrócił Pan Bóg po swoją kielnię. Patrzy, a wokół niej takie fejn domy stoją, że aż miło popatrzeć.
- To ci wej pracowity ludek! – pochwalił Pan. Chwilę oglądał dzieło, kiwając głową z uznaniem. Jak już się napatrzył, to przywołał do siebie Archanioła Michała, który – jak wszyscy wiedzą – najmądrzejszy ze skrzydlatego bractwa i go zagadnął:
- Michale, jak ludziska to miasto nazwali?
- Brodnica, Panie – skłonił się Archanioł.
- No, ładnie, tak szykownie, po polsku!... Brodnica, proszę, proszę. Skoro tak, to mój drogi Archaniele niech sobie żyją szczęśliwie w tym miasteczku. A fest im przykaż, żeby kształtu rynku nie zmieniali, bo to odcisk mojej kielni, która jest najpożyteczniejsza spośród wszystkich klamotów. Niech ten znak po wszystkie czasy przypomina mieszkańcom Brodnicy, aby nie marnowali czasu, który do mnie należy, a żywot spędzili pracowicie.”

Maciek- pasjonat nie tylko Brodnicy, ale i jej okolic zechciał być moim osobistym Cicero na swoim motocyklu, dzięki czemu mogłem dotrzeć do wielu z poniżej opisanych miejsc.

Jeszcze raz: bardzo Ci, Maćku dziękuję!!

Pierwsze kroki skierowałem na południe, aby po ok. 4 km jazdy drogą nr 560 w kierunku Rypina wjechać do miejscowości Gorczenica, a w niej odbić na północny- zachód do wsi Kominy. Tuż przed wjazdem do niej, w miejscu gdzie kończy się asfalt, widać małe wzgórze zarośnięte lasem i krzakami. Gdy się przez nie przedarłem ujrzałem cel mej tu wizyty, a mianowicie smętne resztki starego cmentarza Mennonitów( pisałem o nich w opowieści p.t. „ Tam statki płyną po zielonych wzgórzach”.) Jest to jeden z nielicznych, zachowanych w kiepskim stanie śladów pobytu na ziemi brodnickiej tych pracowitych, bogobojnych ludzi.

Wróciłem do Brodnicy i ruszyłem na wschód drogą nr 544. Kierując się wskazówkami Maćka skręciłem we wsi Grążawy na południe, w lokalną drogę w kierunku Miesiączkowa, by w Pólku stanąć przy dość sprytnie ukrytym młynie- jeszcze niedawno napędzanym siłą wody, obecnie elektrycznym.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.4. (Kopiowanie).JPGpliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.5. (Kopiowanie).JPG

Następną miejscowością była Bartniczka.

Nie byłem świadom tego, że po kilku miesiącach- w październiku roku pańskiego dwa tysiące i jedenastego okaże się, iż minąłem nieświadomie lokalne zagłębie… marihuany. W profesjonalnie przygotowanym gospodarstwie, w zamaskowanym pomieszczeniu wyposażonym w dmuchawy, zraszacze i wentylatory rosło sobie cichutko 27 krzaków konopii. Ich spokojna, jakże niewinna egzystencja została brutalnie przerwana pewnego poranka: zabezpieczono 1, 5 kg „ trawki”, a jakby tego było mało- 46 flaszek alkoholu wytworzonego w pocie czoła i przy świetle księżyca w przyległej bimbrowni. Policjanci znaleźli jeszcze 250 płyt z pirackim oprogramowaniem, a także 2 pistolety i 2 wiatrówki przerobione na ostrą amunicję( tej ostatniej też nie zabrakło: co powiecie na 250 sztuk?) Może chodziło o przygotowania do hucznego Sylwestra, ew. wesela, czy innych uroczystości rodzinnych właścicieli tego składziku dobra wszelakiego? Stróże prawa po aresztowaniu zajętego bieżącą produkcją 28 letniego młodzieńca urządzili typowy „ kocioł”, do którego wpadło jeszcze dwóch wspólników wspomnianego. I proszę mi tu nie mówić, że nasza młodzież jest leniwa, bez konceptu na życie, ew. że nie dorasta intelektem i możliwościami rówieśnikom ze zgniłego Zachodu. Nie tylko, że dorasta, ale i z fasonem przerasta!! I basta!

Parę kilometrów dalej leży najmniejsze miasto w województwie kujawsko- pomorskim, czyli Górzno, które pierwsze prawa miejskie uzyskało wcześniej niż Kraków: 2 stycznia 1327 r. Jako jedyne miasto ziemi dobrzyńskiej zostało na mocy ustaleń Kongresu Wiedeńskiego włączone do zaboru pruskiego i do Polski wróciło 18 stycznia 1920 r. Okolica przypomina tereny podgórskie ze względu na różnice poziomu terenu wynoszące momentami 50 m ( samo miasteczko ulokowano na wzgórzu między dwoma jeziorami: Górzno i Młyńskim.) Wokół rozciągają się tereny „ Zielonych Płuc Polski” ze specyficznym klimatem tworzonym przez rozległe tereny leśne i niczym nieskażone wody jezior. Nade wszystko cenne jest oddalenie od miast i ośrodków przemysłowych oraz tras komunikacyjnych: np. 22 km od Brodnicy, 240 km od Gdańska, 92 km od Torunia, czy też 190 km od Warszawy.

W 1990 r. powstał Górznieńsko- Lidzbarski Park Krajobrazowy, o którym można uzyskać sporo informacji w działającym prężnie Ośrodku Edukacji Ekologicznej „ Wilga”.

Górzno można wykorzystać jako bazę wypadową do tegoż Parku ze względu na liczne pensjonaty, ośrodki i gospodarstwa agroturystyczne. Nie trzeba pokonywać wielu kilometrów, aby dotrzeć do rezerwatów „ Czarny Bryńsk”, „ Jar Brynicy” i „Szumny Zdrój”. Ten ostatni robi największe wrażenie wczesną wiosną, gdy kwitną zawilce. Z kolei „ Jar Brynicy” zaskakuje płynącą niczym górski potok, najczystszą na terenie parku rzeką Brynicą.

Powiem krótko: jest piknie!!!

Dodatkową atrakcją jest Jezioro Górzno, wokół którego poprowadzono ciekawą ścieżkę dydaktyczną łączącą walory przyrodnicze z historycznymi. Idąc nią mija się m. in. Łysą Górę o wysokości 120 m położoną bezpośrednio nad brzegiem jeziora. Po wdrapaniu się na nią można paść z wrażenia ze względu na rozpościerające się widoki. Jest również kompleks sportowo- rekreacyjny z pełnowymiarową halą sportową, boiskami o różnej nawierzchni( także pokrytym syntetyczną trawą), siłownią i sauną. Skoro jesteśmy przy tym temacie: wprawdzie jestem zwolennikiem teorii mówiącej o tym, że sport, to mord( szczególnie wyczynowy), niemniej jednak podziwiam ludzi oddających się tej pasji. Szczególną estymą darzę tzw. „ żelaznych ludzi”, czyli uczestników zawodów triathlonowych. Górzno jest jedyną miejscowością w Polsce, w której od 18 lat( bez przerwy) spotykają się ludzie o nieprawdopodobnej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Triathlon, to trzy dyscypliny sportowe- pływanie, jazda na rowerze i bieg wykonywane jedna po drugiej bez przerwy. W 1992 r. Polski Związek Triathlonowy postanowił organizować w Górznie Grand Prix Pucharu Polski w tej morderczej dyscyplinie. Na zakończenie dodam, że najstarszy zawodnik, który pokonał całą trasę liczył sobie… 76 wiosen(!) Gdybym był takim młodziankiem, to pewnikiem również stanąłbym na starcie:)

Z pewnych osobistych, aczkolwiek niematerialnych względów polecam pensjonat „ Jagódka”, gdzie zaglądam choćby na kawę za każdym razem, gdy jestem w tej okolicy bez mojej Jagódki.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.6. (Kopiowanie).JPG

Przez Czarny Bryńsk i Jamielnik dojechałem do Lidzbarka słynącego z pierwszego w Polsce muzeum pożarnictwa, mieszczącego się od 1972 r. w siedzibie miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Pogromcy ognia( działający tu od roku 1889!) zgromadzili w remizie sprzęt pomagający im w tym zbożnym celu od kilku pokoleń. Czegóż tu nie ma! Kolekcje sikawek, hełmów, mundurów, sztandarów oraz gaśnic. I przede wszystkim- motopompy. Najciekawszą jest ta, której reklama z lat 30- tych ub. wieku głosiła, że nigdy nie zawodzi, a która pochodziła z warszawskiej fabryki Lilpopa, Rava i Loewensteina( zachowała się nawet oryginalna metka producenta). Ciekawostką jest to, że jej silniki były po wojnie sercem obiektu westchnień wielu naszych rodaków, czyli samochodu „ Syrena”. Może przedwojenna reklama nie tak do końca sprawdzała się w powojennej rzeczywistości, ale było to z pewnością wynikiem zrzucania na nasz kraj stonki przez hamerykanskich imperialistów.

Poza eksponatami związanymi z walką z czerwonym kurem znajduje się tu pisana ręcznie księga bractwa kowalskiego prowadzona w latach 1725- 1845(!!) Ciekawy jest język, którym notowano bardzo prozaiczne często wydarzenia z życia lidzbarskich kowali- jest to dawna polszczyzna okraszona często łacińskimi słowami.

Muzeum mieści się przy Nowym Rynku 4 i czeka na Was w poniedziałki, środy i piątki od 10.00 do 13.00.

W 1410 roku stojące u bram miasta wojska Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda dopuściły się rabunków, w tym kościoła na Górce. Winnych pojmano i skazano na śmierć przez powieszenie, a właściwie samo- powieszenie: obaj skazani sami wznieśli nieopodal kościoła szubienicę i ponaglając się, ( aby nie rozsierdzić swego władcy) hyżo wskoczyli w czekające na nich stryczki.

Będąc w Lidzbarku warto rozprostować kości w trakcie pieszej wycieczki o długości raptem 16 km. W jej trakcie można zapoznać się z mało znaną( i uczęszczaną) częścią Pojezierza Chełmińsko- Dobrzyńskiego, jaką jest Górznieńsko- Lidzbarski Park Krajobrazowy. Warto zabrać ze sobą nie tylko wszelkie preparaty odstraszające męczące mosquitos, ale i stroje plażowe( chyba, że preferujecie bardziej naturystyczne sposoby na życie). Trasa wiedzie przez liczne pagórki i głębokie doliny z rwącymi strumieniami oraz urokliwymi jeziorami, w których można schłodzić ciała zmęczone trudami wędrówki. Szczególnie polecam Jezioro Piaseczno o piaszczystym dnie i wspaniałej wodzie. Niestety- jest to również ulubione miejsce kąpieli okolicznych mieszkańców… Idąc od zachodniego brzegu Jeziora Lidzbarskiego w kierunku Klonowa poruszamy się krętą drogą przez piękny, 200- letni las ze wspaniałymi okazami sosen, klonów i grabów. Za Klonowem wchodzi się do Rezerwatu Jar Brynicy, gdzie 30- 40 m poniżej nas, w dolinie porośniętej starymi drzewami dziarsko płynie- niczym górski potok- niewielka rzeczka. Tuż przed siołem Falk znajdziecie 400- letni Dąb Rzeczpospolitej, ( o obwodzie ponad 6 m i wysokości 32 m) z dziuplą, w której latem mieszkają nietoperze), a obok niego punkt widokowy ze wspaniałym widokiem na wspomniany wyżej jar. Przed wojną wokół drzewa( nazywanego wtedy Dębem Jagiełły) organizowano zabawy i festyny, na które przybywali mieszkańcy Górzna, Lidzbarka i okolic.

Po powrocie do Lidzbarka skręciłem na zachód w drogę nr 544, by po 4 km wjechać do Wlewska. Jest to spora wieś o ciekawej historii- jej pierwszym właścicielem był „ sam” Urlich von Jungingen, by po wielu latach, w XVII wieku stać się własnością rodu Chełstowskich, a dwa stulecia później- Różyckich. W 1863 roku ówczesny właściciel majątku Władysław Różycki ufundował stylizowaną na gotyk kaplicę, w podziemiach której spoczywają członkowie rodu Różyckich herbu Doliwa. Po okalającym ją niegdyś cmentarzu zachowało się tylko kilka starych lip oraz kamienny mur z 1823 r. We wsi znajduje się kilka murowanych obiektów zabytkowych: budynek szkolny z 1875 roku, budynek gorzelni z 1876 roku i magazyn z początku XX wieku, a także mocno zaniedbany park z końca XIX wieku.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.7. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.8. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.9. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.10. (Kopiowanie).JPG

Z Lidzbarka ruszyłem na północ drogą nr 541, by przez Kiełpiny dotrzeć do Lubawy, skąd pojechałem drogą nr 537 do Wygody. Znalazłem się na „ Dachu Mazur”, czyli w Parku Krajobrazowym Wzgórz Dylewskich z najwyższym szczytem Pojezierza Mazurskiego.

Punkt ten znajduje się blisko miejscowości o adekwatnej nazwie, czyli Wysokiej Wsi. Założył ją był sędzia miejski i krajowy z Lubawy, Johann Heinrich Kern, a miało to miejsce 24 czerwca 1834 roku. Ród Kernów od roku 1830 był właścicielem nieodległego Dylewa, które trzydzieści lat później przejęła Doris von Rose i uczyniła zeń najpiękniejsze w okolicy założenie pałacowo- parkowe.

Wysoką Wieś zasiedlono 17 osadnikami z Tardy, Gląd i okolic Pasłęka. Otrzymali cztery lata tzw. „ wolnizny” na wybudowanie swych gospodarstw, co nie było rzeczą łatwą ze względu na to, iż były to zalesione pustkowia. Wprawdzie blisko 500 lat wcześniej, w 1339 r. pierwszy mierniczy zakonu krzyżackiego- Hanus von Dameraw założył na północnym skraju Wysokiej Wsi, na stoku Dylewskiej Góry osadę Dreissighufen, ale po sekularyzacji zakonu funkcjonowała ona już tylko jako smolarnia. W lipcu 1834 sędzia Kern sprowadził następnych 15 kolonistów zobowiązując ich do wybudowania domów w ciągu dwóch lat. Nie musiał ich do tego zbytnio przymuszać, gdyż na początku mieszkali oni w ziemiankach, po których pozostały tzw. parski, czyli wymurowane w ziemi jamy przykryte darnią i wykorzystywane jako piwnice. Niektóre zachowały się do dzisiejszych czasów zaskakując wędrowca swą obecnością wśród dzikich zdawałoby się pól:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.12. (Kopiowanie) (Kopiowanie).JPG

Po czterech latach każde gospodarstwo zobowiązane było płacić sędziemu 10 talarów i 10 srebrnych groszy rocznie od każdego łanu uprawianej ziemi. Dochód z trzech mórg przeznaczono na budowę i utrzymanie szkoły, a na kolejnej, jednej mordze rosły drzewka przeznaczone do obsadzania poboczy dróg. Wolno było założyć sad i uprawiać pszczelarstwo, natomiast prawo prowadzenia karczmy i wyszynk alkoholu zarezerwowane były dla właściciela wsi. Tenże mógł polować na zwierzynę płową, natomiast jego podwładni mieli obowiązek założenia bractwa zwalczającego wilki. Ta mądra gospodarka spowodowała prężny rozwój osady, która w 1861 r. liczyła już 62 gospodarstwa z 388 mieszkańcami.

Niedaleko, przy drodze do Pietrzwałdu, ukryty w lesie spoczywa „ Kamień Ofiarny”, z którym związanych jest wiele legend. Jedna z nich mówi o pewnym gospodarzu, który w świętojańską noc, po wieczorze spędzonym w lokalnej karczmie wracał do domu idąc tuż koło kamienia. Nagle pojawiła się kobieca postać ubrana w białe szaty i porwała go do szaleńczego tańca. Wirowali w dzikim pędzie przez las, na jego skraju, aż do pierwszych zabudowań Wysokiej Wsi. Tam, przy studni upiorna tancerka uniosła nieszczęśnika niczym tornado wysoko ponad ziemię. Widocznie nie był zbyt zręcznym partnerem, gdyż z dzikim śmiechem porzuciła go w pyle drogi. Przez długie tygodnie leżał później w malignie wzywając Pana Boga nadaremnie na przemian z- równie bezowocnym- wzywaniem tajemniczej zjawy...

Oto jak, drodzy Czytelnicy kończy się spożywanie napojów alkoholowych w nieodpowiednich ilościach i bez odpowiedniej zakąski!!!

Wysoka Wieś słynie z dwóch powodów: Hotelu SPA „ Wzgórza Dylewskie” prowadzonego przez panią dr Irenę Eris oraz Domu Gościnnego „ Stara Szkoła”. Jako, że moje boskie ciało nie wymaga drogocennych działań upiększająco- ujędrniająco- odmładzających nie przestąpiłem gościnnych progów przybytku luksusu i zdrowia. Nie skusiły mnie nawet wieści o możliwości oddania się zabiegom o tak kuszących nazwach jak: „Magia spojrzeń”, „ Suita marzeń”, czy „ Cynamonowe stopy”. Szczególnie ten ostatni nie bardzo pasował do mych maleńkich i subtelnych( niczym u pięknej Gejszy) końcowych odcinków kończyn dolnych owiniętych w dobroczynne onuce i obutych w tzw. „ baletki”, czyli wojskowe buciory. Przyznam się jednak do chwili słabości( spowodowanej rzecz jasna mym łakomstwem), gdy pomyślałem o czających się za ogrodzeniem restauracjach: „ Romantycznej” i „Oranżerii” oraz „ Cafe Plotka”. Przed wyjazdem bowiem- na swą zgubę- zajrzałem na stronę internetową SPA i znalazłem tam taką informację:

Romantyczna to przytulna i elegancka restauracja z otwartą kuchnią. Stwarza niepowtarzalną okazję do celebrowania posiłków i odkrywania prawdziwych smaków dań przygotowywanych głównie z produktów regionalnych i polecanych przez Slow Food. Na Państwa życzenie i zgodnie z Waszą sugestią nasi kucharze, wykazując najwyższy kunszt kulinarny, przygotują potrawy według indywidualnych upodobań smakowych. Nasze menu przygotowane przez szefa kuchni Bartosza Budnika wprowadzi Państwa na wyżyny doznań smakowych. Romantyczna jest pierwszą i jedyną w Polsce restauracją rekomendowaną przez Slow Food Polska, organizację typu non-profit, której celem jest „ochrona prawa do smaku”. Idealnie nadaje się na kameralną i romantyczną kolację, okolicznościowe małe przyjęcie, wykwintne spotkanie biznesowe. Restauracja Oranżeria odkryje przed Państwem sekrety polskiej kuchni tradycyjnej i europejskiej, gdzie menu zmienia się wraz z porami roku. Zaproponowane przez szefa kuchni dania są przygotowane w sposób wykwintny i według nowatorskiej interpretacji. Zapraszamy na posiłki serwowane a là carte, składające się z trzech części: zimnej z przekąskami; ciepłej z zupami i daniami ciepłymi do wyboru, a także deserowej. Menu uwzględnia także dania wegetariańskie i dietetyczne. Latem zapraszamy na romantyczne śniadania na tarasie zewnętrznym. Tylko w Hotelach SPA Dr Irena Eris możecie Państwo skosztować specjalnie dla nich selekcjonowanych wybornych win hiszpańskich Mirone z kupażu szczepów Viura i Muscat oraz chilijskich Vina Casablanca. Czynna od 8.00 do 10.30 oraz od 13.00 do 22.00.

Jeśli pani doktor Irena Eris zechce zaprosić w swe gościnne progi moją Żonę i mnie na kameralne jedzonko, to nie będzie mi wypadało odmówić. Tym bardziej, że w karcie menu odkryłem perełeczki, które mogłyby w ten cudowny dzień zaistnieć na naszych talerzach.

Zacznijmy od przystawki: koszyk serowy z rukolą i roszponką z owocami i emulsją z dwójniakiem herbowym pachnącą gwiazdkami anyżu z nektarem pszczelim.

Zupa: Consomme z przodków królika z lanymi kluseczkami i siekanym lubczykiem.

Danie główne-do wyboru: albo świeża ryba w sosie z młodych ogórków podana w orkiszowym linguine i sztangami z winno czosnkową botwinką, albo gicz cielęca pieczona na wolnym ogniu z szałwią podaną z pastą selerowo- bekonową z własną esencją i ząbkami pieczonego czosnku. Chociaż zastanawiam się też nad białą gęsią owsianą pieczoną w jabłkach z odrobiną jarzębiaku podaną z grillowanymi ziemniakami i szmurowaną modrą kapustą.

Deser: mały soczysty czekoladowiec z emulsją ze świeżego ciemnego piwa podany z puszystą cytrynówką.

Przyznacie sami, że brzmi to niczym najwspanialsza poezja!!!!!

Teraz pozostaje mi tylko cierpliwie oczekiwać zaproszenia od Pani Doktor…

Natomiast do „Starej Szkoły” wstąpiłem, a jakże. Panująca tu atmosfera bardzo odpowiada takim dziwakom jak ja: jest po prostu naturalna, rzekłbym nawet familijna. Przemili właściciele nie zważając na to, że nie zapowiedziałem wcześniej swej wizyty zaserwowali mi taki obiad, że palce lizać. Zostałem później oprowadzony po wszystkich budynkach, zajrzeliśmy nawet do miejsca, w którym czekają na zimowych gości narty biegówki oraz skuter śnieżny do przecierania szlaków. Ze swej strony mogłem odwdzięczyć się tylko w jeden sposób: zabrałem gospodarza na krótką przejażdżkę w wózku bocznym. Wcale bym się nie zdziwił, gdybym w trakcie następnej tu wizyty ujrzał w garażu jaką emkę, kaśkę, czy nawet emwiaka. Dla spragnionych spacerów stworzono szlak starych siedlisk- natura pochłonęła stare zbudowania i tylko gdzieniegdzie można ze zdziwieniem spotkać w lesie starą jabłoń, czy gruszę. Wiele drzew ma swoje legendy i podania. Jedno z nich mówi o Taborce- księżniczce zaklętej w sosnę. Gdy odrzuciła zaloty złego czarnoksiężnika ten zamienił jej królestwo w las, który do dziś porasta Mazury Zachodnie. Ona jedna samotnie błąkała się po lesie, aż napotkała czarownicę, która chciała skraść jej urodę. Przerażona Taborka zaczęła uciekać rzucając za siebie wianek - wyrosła z niego łąka pełna kwiatów. Porzuciła wstążki - powstały z nich rzeki, a jej łzy zamieniły się w jeziora. W końcu, żeby ją uratować, król boru zamienił Taborkę w sosnę- tak piękną, jak ona sama. Drewno z sosny taborskiej kupowała nawet duńska królowa już w XVI w., a w 1900 r. podczas światowej wystawy w Paryżu uznano ją za najpiękniejszą sosnę na świecie.

Wróciłem do wsi i skręciłem w prawo za Hotelem- Spa, by po ok. 1000 m zatrzymać się na szczycie Góry Dylewskiej ( 312 m n.p.m.), na parkingu pod betonową wieżą obserwacyjną. Niestety zamkniętą dla postronnych, lecz jest to jak najbardziej konieczne, gdyż nic nie powinno rozpraszać uwagi strażaka bacznie obserwującego piękną, gęsto zalesioną okolicę, ( a nasze panie nadzwyczaj ochoczo uległy modzie każącej im ukazywać coraz to większe powierzchnie klatek piersiowych).

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.13. (Kopiowanie).JPG

Ok. 100 m przed parkingiem należy wypatrywać sprytnie ukrytej tabliczki kierującej chętnych do punktu widokowego- zaprawdę powiadam Wam, że warto ją dostrzec!

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.14. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.15. (Kopiowanie).JPG

Mijając wspomnianą wyżej wieżę wstąpiłem na ścieżkę dydaktyczną prowadzącą do najwyżej położonego jeziora Mazur( 248 m n.p.m.), czyli Jeziora Francuskiego. Jest to rezerwat przyrody chroniący relikt epoki lodowcowej w postaci wierzby borówko listnej oraz morderczej( dla owadów) rosiczki okrągłolistnej. Nazwa jeziora jest związana z podaniem o linczu na stacjonujących tu w czasie kampanii napoleońskiej żołnierzach francuskich dokonanym przez okolicznych chłopów żądnych zemsty za liczne mordy, gwałty i rabunki. Istnieją dwie wersje tego zdarzenia: według jednej zabito ich w trakcie snu nad brzegiem jeziora, aby później w jego toń wrzucić zwłoki. Inna wersja mówi o ucieczce wspomnianych żołdaków przed goniącymi ich chłopami przez zamarznięte jezioro, które samo wymierzyło sprawiedliwość topiąc ich po uprzednim pęknięciu lodu.( To znaczy Francuzów, a nie chłopów.) Specyficzna jest barwa wody: z brązowej przemienia się w zieloną, aby czasami być przeźroczystą. Jadąc dalej do Dylewa mija się po drodze ukryte między drzewami liczne głazowiska, aby następnie zanurzyć się we wspaniały, ponad 100- letni las bukowy będący Rezerwatem Dylewo. Z Dylewa pojechałem w kierunku wsi Pląchawy drogą poprowadzoną początkowo w szpalerze starych dębów. Aby zamknąć pętlę należy skręcić dalej na północ.

Poruszając się po opisanej trasie należy ABSOLUTNIE zmniejszyć prędkość do tempa znużonego piechura, a jeszcze lepiej znużonego żółwia. Nie ma obawy, że będzie się popędzanym przez innych kierowców śpieszących nie wiadomo dokąd i po co. Może się zdarzyć, że prawdopodobnie nikogo nie spotkacie i- tak, jak ja- w całkowitym odosobnieniu będziecie mogli podziwiać prawdziwie( pod) górskie widoki. Momentami zatrzymywałem się na dłużej i gasiłem silnik motocykla, by słuchać, jak stygnie otoczony śpiewem ptaków oraz grą koników polnych. Urok okolicy tłumaczy pewna legenda: Bóg zajrzał tutaj dopiero ostatniego dnia swej pracy nad stworzeniem świata. Jako, że był srodze zmęczony położył się spać ułożywszy wokół siebie urodzajną glebę, wodę o kolorze srebra, złote piaski, łagodne zbocza i piękne, lesiste doliny pełne kolorowych kwiatów. Diabeł wykorzystał tę chwilę nieuwagi, by swymi pazurami rozorać Ziemię Dylewską rozrzucając na wszystkie strony kamienie, kopytami zaś wykopał jary i urwiska. Jednak, jak to zawsze w baśniach bywa jego praca przyniosła zgoła inne efekty od zamierzonych: dodał okolicy niebiańskiego uroku, pod którego wpływem jest każdy, kto tu zawita- z piszącym te słowa włącznie. Liczący sobie 75 km² Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich jest kwintesencją piękna. Zadziwiony przybysz znajdzie na tej małej przestrzeni to wszystko, co gdzie indziej występuje na setkach hektarów: potężne dąbrowy przeplatane smukłymi lasami bukowo- grabowymi z falującą jakby ziemią unoszącą się i opadającą leniwą falą. Gdzie indziej zaś tzw. deniwelacje osiągają 40- 60 m, a nawet 80 m, co powoduje, że zbocza są bardzo strome( o spadkach często przekraczających 25%!) Co i rusz można znaleźć takie miejsca, gdzie warto przysiąść choćby na chwilę, aby w pełnym spokoju rozkoszować się nieprawdopodobnym widokiem. Tak wspaniałą okolicę wybrał na swą siedzibę władca puszczy- stary, siwy i pomarszczony Smętek. Urody nie dodaje mu i to, że jest zezowaty, a jego nos zdobi wielka kurzajka. Przy spotkaniu z nim nie trwóżcie się zbytnio: nie jest aż tak złym stworem, na jakiego wygląda- podejrzewam, że i on pozostaje pod wpływem rozciągających się wokół wspaniałości.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.16. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.17. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.18. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.19. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.20. (Kopiowanie).JPG

Z tą zaczarowaną okolicą związanych jest wiele legend, ale przytoczę tylko jedną: dawno, dawno temu dotarła tu płynąc w górę rzeki córka króla morza- piękna syrenka. Gdy wychyliła główkę nad powierzchnię wody ujrzała gęsty, zielony bór ciągnący się hen, aż po horyzont. Zachodzące słońce dodawało mu czerwonej poświaty, a powietrze pełne było odurzającej woni kwiatów i śpiewu ptaków. Na trawach lśniły niczym diamenty nanizane na nie krople wieczornej rosy. Syrenka aż westchnęła z przejęcia i nie wróciła do królestwa Neptuna. Do dzisiaj mieszka w rzece i szczęśliwa śpiewa zwierzętom kołysanki do snu.

Wpłynęła pewnikiem i na ludzi, którzy nadali swym wsiom takie nazwy jak Naprom, Durąg, Glądy, Lubstynek, Glaznoty, Tułodziad czy Zajączki. Można znaleźć tam( jeszcze- śpieszcie się!!) chaty o ścianach poczerniałych ze starości, o ażurowych, misternie wyrzeźbionych w drewnie ozdobach z urokliwymi, przydomowymi ogródkami pełnymi kolorowych malw i lewkonii. Z pewnością w jesienne, targane słotami noce zaglądają tu słudzy Smętka, czyli Kłobuki psocący po stodołach. Zawsze można liczyć na ich pomoc, gdy znajdzie się w potrzebie.

Po raz kolejny okazuję się miernym przewodnikiem, gdyż zauroczony tym miejscem jeździłem „ bez ładu i składu” nie notując nazw mijanych miejscowości, ani numerów dróg. Zdarzało się, że ponownie mijałem to samo drzewo, że zjeżdżałem drogą, którą kilka godzin wcześniej piąłem się pod górę, że kilka razy przejeżdżałem przez tę samą wieś. Zapamiętałem dwie spośród nich: Glaznoty z powodu starego wiaduktu, po którym nie prowadzą już tory żelaznej drogi oraz Kraplewo ze starym, XIX- wiecznym kościołem ewangelickim z muru pruskiego, z oknami sięgającymi drugiego piętra.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.21. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.21a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.21b. (Kopiowanie).JPG

Poruszałem się drogami biegnącymi w tunelach zbudowanych z sięgających nieba drzew o gałęziach tworzących sklepienia gotyckich katedr, wiosna i latem o barwie intensywnej zieleni przetykanej złotymi nićmi promieni Słońca, albo krwistoczerwonymi oznakami jego zachodu, jesienią wybuchającymi feerią barw niczym z palety szalonego malarza. Jazda tędy wymaga od kierującego wzmożonej czujności, aby- chłonąc to wszystko- nie stracić kontroli nad pojazdem. Właściwie powinno się tędy tylko poruszać per pedes, by móc w miarę bezpiecznie zatopić się we wszechogarniającym pięknie.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.22. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.23. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.24. (Kopiowanie).JPG

Mam do Was wielką prośbę: jeśli tu przyjedziecie zdejmijcie przysłowiową nogę z gazu, by nie zakłócać panującego wszędzie spokoju. Pozwólcie mu nieść się niczym wolnej fali wieczornego oceanu. To nie jest miejsce dla ludzi ogarniętych szaleństwem pośpiechu.

Jedną z perełek ze Wzgórz Dylewskich zostawiłem na koniec relacji – jest nią wieś Zajączki położona ok. 5 km od Lipowa. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z początków XIV wieku, kiedy to nosiła nazwę Sassenpile- w 1335 roku Konrad von der Hurde zakupił tu 40 łanów ziemi. Od roku 1539 nowym, kolejnym już właścicielem został Albrecht Finck- w tym czasie istniał już we wsi młyn na rzeczce Gizeli. Wieś pozostawała w rękach rodu Finck von Finckenstein do 1783 roku, kiedy to nabył ją Aleksander von Waldburg. Od drugiej połowy XIX wieku majątek był własnością rodziny Kramer. Współwłaściciel Zajączek, Willy Kramer był starostą (landratem) powiatu ostródzkiego w latach 1919-26. We wsi istniał okazały pałac, który niestety nie przetrwał do naszych czasów, a w którym, w latach 20. i 30. XX wieku kilkakrotnie gościł marszałek Paul von Hindenburg.
Około 1 km na południe od wsi, przy drodze do Glaznot warto obejrzeć jeden z najciekawszych cmentarzy w dawnych Prusach Wschodnich z rodową kaplicą grobową Kramerów z połowy XIX wieku. Nad wejściem widnieje napis „ Selig sind die Toten die in dem Herren Sterben „(Błogosławieni umarli, którzy w Panu umierają). Za ciężkimi stalowymi drzwiami kaplicy znajdują się kolejne, wysokie drewniane drzwi- proste, jasne, bez ozdób- aby je otworzyć trzeba zejść cztery schody niżej. Za nimi znajduje się krypta z zaokrąglonym sklepieniem, w której ustawiono 11 ocynkowanych trumien, trzy urny i małą, białą trumienkę, w której złożono zwłoki siostry Hansa i Ralpha, zmarłej zaledwie kilka tygodni po narodzinach. Nie wiadomo, kto spoczywa w pozostałych trumnach, gdyż nie zachowały się tabliczki, ani napisy.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.25. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.26. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.27. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.28. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.29. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.30. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.31. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.32. (Kopiowanie).jpg

Kramerowie przybyli z Pomorza, gdzie dzierżawili majątek Górzyno w powiecie słupskim. W drugiej połowie lat 50. XIX w. Eduard Kramer wydzierżawił od grafa Osten-Janowitz dobra Zajączki, a po kilku latach kupił je na własność. Następnie, w 1878 r. wziął w dzierżawę od tegoż samego grafa rycerski majątek Lipowo. Zmarł w wieku 64 lat w 1886 r., zostawiając żonę z ośmiorgiem dzieci.

Frau Kramer była bardzo zapobiegliwa i gospodarna, więc dla trzech najstarszych synów kupiła majątki- między innymi dla pierworodnego Hansa seniora w 1897 r. kupiła majątek Bałcyny. W latach 20. XX w. dobra te stały się własnością najmłodszego z synów Hansa seniora – majora Maxa Kramera.

Po śmierci seniorki rodu (zmarła wiosną 1919 r. w wieku 80 lat) majątek Zajączki przejął najstarszy syn Hans Kramer senior, który wcześniej był właścicielem majątku Patyny w powiecie morąskim. Gdy zmarł wiosną 1931 r., schedę po nim przejął najstarszy syn- z zawodu prawnik, a z zamiłowania myśliwy. Do historii przeszły urządzane przez Cecila wrześniowe polowania połączone z biesiadą na łonie natury w bażanciarni założonej przez niego koło starego młyna nad rzeką Gizelą. Jego brat Hans junior w 1933 r. stał się właścicielem majątku Lipowo i folwarku w Ciemniaku nad Drwęcą.

Cecil Kramer w 1945 r. został pojmany przez Rosjan i- jako posiadacz ziemski – rozstrzelany. Jego żona w czasie ucieczki zderzyła się swoim samochodem osobowym z ciężarówką – w wypadku zginął jeden z jej synów bliźniaków- Nicolaus i opiekunka dzieci, ona sama została ciężko ranna. Dzięki pomocy generała Lascha, ( przyjaciela domu Kramerów), ostatnia dziedziczka dóbr Zajączki wraz z pozostałymi dwoma synami- Hansem Helmutem i Ralphem- została przetransportowana do szpitala w Królewcu, by później jednym ze statków wysiedleńczych przez Danię dopłynąć do Niemiec.

Nieistniejący już pałac, którego zgliszcza porastają dzikie chaszcze i przykrywają zwały śmieci, był niegdyś miejscem masońskich misteriów. Mężczyźni z rodu Kramerów należeli do ostródzkiej Loży Wolnomularskiej „W drodze na Wschód” i dość często gościli swych braci na tajnych i oficjalnych spotkaniach. W lokalnej tradycji ustnej mieszkańców majątku i okolic spotkania te obrosły mitami, które łączono niekiedy z dawnymi przekazami o istniejącym przed wiekami w Zajączkach klasztorze. Materialnym dowodem na jego istnienie miał być tzw. Płaczący Kamień – granitowa misa pokaźnych rozmiarów z dwoma głębokimi wyżłobieniami na krawędzi umieszczona w parku dworskim, na skraju stawu okolonego starymi drzewami. Według lokalnej opowieści zbiornik wodny powstał w miejscu klasztoru żeńskiego, który w wyniku klątwy zapadł się pod ziemię. W niektórych wersjach przekazu misa uznawana jest za chrzcielnicę, istnieją jednak podania, według których jest to część ołtarza, przy którym odprawiane były bluźniercze misteria i to za ich przyczyną klasztor dotknęła klątwa. Mieszkańcy wsi uważali, że wolnomularze wykorzystują kamienną misę do swych obrzędów chcąc poznać tajemnicę przeklętego klasztoru i – jak to zwykle w takich opowieściach bywa – dotrzeć do ukrytego skarbu. W tym celu miano używać eliksiru dającego zdolność jasnowidzenia, sporządzanego na bazie wina i- zbierających się nawet w największy upał na dnie misy- łez przeklętych zakonnic. Stąd nazwa: Płaczący Kamień.

Nie wiadomo, czy Kramerom udało się dotrzeć do tajemnicy przeklętego klasztoru, ich tajemnice pochowane zostały razem z nimi w kaplicy na leśnym cmentarzu. Granitowa misa, choć przemieszczona ze swego pierwotnego miejsca, wciąż jednak trwa na starym folwarku, jak wyzwanie dla poszukiwaczy skarbów.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.33. (Kopiowanie).jpg

Około 800 m na południowy zachód od cmentarza, na wysokim zboczu doliny rzeczki Gizeli, leży jedno z najlepiej zachowanych grodzisk zwane Sasenpille, przez niektórych uważane za „stolicę” plemienia Sasinów. Aby tu dotrzeć należy ok. 300 m za cmentarzem przejechać pod starym wiaduktem, minąć resztki młyna i wspiąć się na charakterystyczne wzgórze. Zabiorę Was tam następnym razem…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.33a. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.33b. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.33c. (Kopiowanie).JPG

Opuściłem tę czarodziejską krainę i znalazłem się w Gierzwałdzie. Nazwa tej wioski przypomniała mi o pewnej orgii, do której dopuściłem się kilka lat wstecz w podobnie brzmiącej miejscowości Gietrzwałd niedaleko Olsztyna. Wspomniane ekscesy miały miejsce w Karczmie Warmińskiej stojącej przy drodze nr 16 Olsztyn- Ostróda. Nie trafiłem tu przypadkiem, o nie! Wśród łasuchów, ( do których się zaliczam) krążą legendy o tutejszym menu. Z pełną odpowiedzialnością za słowa mogę to potwierdzić: jedzenie tu serwowane zasługuje na to, bym mógł nająć się do JAKIEJKOLWIEK pracy jeno za wikt( mniam, mniam), sypiając pod stołem w kuchni. Gdzież teraz można spożyć takie frykasy jak PRAWDZIWE(!!) polskie, proste dania typu młode ziemniaki ze skwarkami i zsiadłym mlekiem, placki ziemniaczane smażone na świeżym(!!) tłuszczu, kapuśniak z kaszą jęczmienną i- UWAGA!- żeberka z kiszonymi, domowymi ogórkami.

Przez to wszystko muszę teraz udać się do kuchni, by poratować swe wygłodniałe nagle trzewia.

Przepraszam, wrócę za godzinę.

Już jestem.

Mam szczęście, że sowiecki zaprzęg przystosowano do przewożenia sporego ładunku oraz że brak w nim ograniczeń typu drzwi, sufit, ew. kubełkowe fotele z pasami bezpieczeństwa. Dzięki temu mogłem ruszyć w dalszą drogę po pokonaniu tylko jednej, ale za to sporej trudności, jaką było przerzucenie nogi nad siodełkiem pasażera. Plusem radzieckiego motocykla jest również głośna praca silnika zagłuszająca nieprzyzwoite mlaskanie wydobywające się spod mego kasku na samo wspomnienie spożytych przed chwilą cudów sztuki kulinarnej. Jedynie dzięki olbrzymiemu poczuciu obowiązku nakazującego mi kontynuowanie podróży, ( bym mógł Wam opisać jej ciąg dalszy) nie zawróciłem do Karczmy Warmińskiej na kolejne Małe Co Nieco.

Trudno- jedźmy dalej poluzowawszy (nie) znacznie pasek spodni.

Przez Pacółtowo( neobarokowy pałac) i Pacółtówko( dwór z pocz. XX w.) i Królikowo dojechałem do Sudwy. Ok. 500 m na północ od tablicy z nazwą miejscowości( na krajowej 7) położony jest cmentarz jeniecki. Spoczywają na nim zwłoki ok. 55 tysięcy żołnierzy różnych narodowości- jeńców okrytego ponurą sławą obozu Stalag IB Hohenstein.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.34. (Kopiowanie).JPG

Natomiast tuż po wjeździe do Sudwy( od północy), po prawej stronie ukryty jest w małym lesie kolejny cmentarz. Jadąc błotnistą uliczką między jego ogrodzeniem, a domami dojeżdża się do poprzecznej drogi, na której należy skręcić w lewo i po kolejnych 20- 30 metrach w prawo. Po dalszych 60 m jazdy, ew. spaceru dociera się do zarośniętej krzakami i chwastami łąki z charakterystycznym, półokrągłym wałem otaczającym zagłębienie terenu. Trafiłem tam tylko dzięki Arkowi i jego koledze, którzy wskazali mi to miejsce, i którym bardzo za to dziękuję. Mniej problemów mają spadochroniarze, ew. piloci UFO, gdyż miejsce to jest doskonale widoczne z lotu ptaka:

http://maps.google.pl/maps?hl=pl&ll=53.582927,20.264969&spn=0.028942,0.067291&t=h&z=14

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.35. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.36. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.38. (Kopiowanie).JPG

Jest to teren, na którym we wrześniu 1927 r. Niemcy wybudowali gigantyczny pomnik upamiętniający ich zwycięstwo nad wojskami rosyjskimi 13 lat wcześniej.

Między 22 a 31 sierpnia 1914 r. w okolicach Stębarka toczyła się jedna z pierwszych bitew I wojny światowej między Rosją a Niemcami. Granice d. Prus Wschodnich przekroczyły dwie armie carskie: północna 1 Armia Niemen dowodzona przez gen. Pawła von Rennkampfa i południowa 2 Armia Narew gen. Aleksandra Samsonowa. Początkowo wszystko szło tak, jak wskazywało nazwisko pierwszego generała( niem. Rennen- biec, Kampf- walka), jednak z czasem inicjatywę przejęła druga strona. Było to głównie efektem braku elementarnych zdolności dowódczych obu wysokich rangą oficerów i- co gorsza- szkolnych błędów z zakresu strategii i zwiadu. Dowodzący 8 armią niemiecką gen. Paul von Hindenburg i jego szef sztabu gen. Erich Ludendorff zdołali okrążyć i zniszczyć prawie całą 2 Armię. Do niewoli trafiły tysiące oficerów i żołnierzy rosyjskich. Więcej o bitwie, jej dowódcach i pomniku napisałem tutaj.

Nie wjeżdżając do Olsztynka dotarłem polami do Królikowa i wsi Lichtajny, by stąd przez las brnąć do Drwęcka. Jest to sioło liczące sobie kilka domów „ na krzyż”, ukryte w głębokich lasach. Na jego skraju, na zboczu wzniesienia usytuowany jest jeden z wielu cmentarzy wojennych I wojny światowej rozsianych na Ziemi Warmińskiej. Pochowanych jest na nim 183 żołnierzy, głównie z 9 pułku piechoty rezerwowej armii niemieckiej, poległych 28 sierpnia 1914 r. w walkach toczonych o wieś- był to jeden z epizodów bitwy pod Tannenbergiem. Teren nekropolii ma kształt wieloboku położonego na ośmiu tarasach o skarpach wzmocnionych kamieniami polnymi. W jednym z narożników wybudowano bastion z kamiennych ciosów oraz wysoki, drewniany krzyż.

Obecnie cmentarz jest pochłonięty przez sosnowy las, co z pewnością nie jest zgodne z założeniem architekta( widać to na archiwalnych zdjęciach), ale nabrał przez to niesamowitej atmosfery. Każdy głośniejszy dźwięk wywołuje dysharmonię i brzmi niczym wystrzał niepasujący do tego miejsca zadumy i refleksji.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.39. (Kopiowanie).jpg

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.40. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.41. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.42. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.44. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.45. (Kopiowanie).JPG

Niedaleko Drwęcka ma swoje źródło rzeka Drwęca( prawy dopływ Wisły). Dalsza droga przez las była niemożliwa do pokonania nawet dla mojego zaprzęgu z powodu braku odpowiednich opon- miałem tzw. szosówki, a trakt był rozjeżdżony przez ciężarówki zwożące drewno z lasu i do tego rozmyty przez padające deszcze. Musiałem wrócić do Lichtajn, a stamtąd do Mielna. Dalej, na„ normalnej” drodze wytrzymałem( z wielkim trudem!) 5 km, by uciec w Stębarku na południe. Przez Łodwigowo, Ostrowite, Leszcz, Kalbornię dojechałem do wsi Dąbrówno okrążając od południa Jezioro Wielka Dąbrowa. W chwalebnym dla nas- Polaków roku 1410 w tym rejonie skoncentrowały się główne siły króla Jagiełły liczące blisko 30 tysięcy jazdy oraz pieszych, tysiące wozów i namiotów.  Wojsko nie zwracało uwagi na niskie mury małego Dąbrówna i historycy spierają się o przyczynę dość lekkomyślnego postępowania mieszkańców tego miasteczka, którzy nie wiadomo dlaczego zaczęli- niczym uciążliwe muchy- drażnić leżącego koło nich niedźwiedzia. Głośno lżąc polskich i litewskich wojów doprowadzili ich do tzw. „ szewskiej pasji”, co zakończyło się błyskawicznym zdobyciem miasta i wymordowaniem jego bezmyślnych, by nie rzec głupich mieszkańców. Do dzisiaj ostały się jeno zachodnie i północne fragmenty murów obronnych oraz dawna baszta( obecnie dzwonnica.) Pokiwawszy smętnie nad ludzką głupotą( zaiste nieśmiertelną) pojechałem przez Grodziczno do Mroczna. Stąd przez Sugajno i Brzozie dojechałem do Wielkiego Głęboczka i - miast ruszyć do Brodnicy krajową „ 15”… wróciłem na wschód. Przez Mały Głęboczek, ponownie Brzozie, Janówko, Zembrze, Samin, Radoszki dotarłem do Bartniczki, o której była mowa na początku relacji. Skąd ta pętla? „ Winowajcą” był oczywiście Maciek, który opisał ją tak: „ Droga wije się między pagórkami niczym swobodnie rzucona wstążka”. Wspomniał również o tym, że niegdyś tu właśnie rozgrywane były etapy samochodowych Rajdów Polski. I wcale się nie dziwię! Całkiem niezły asfalt prowadził mnie raz w górę, raz w dół, a ilość zawijasów spodobałaby się każdemu maniakowi „ zamykania opony”. Trudno jest dokonać tej sztuki prowadząc stary motocykl z wózkiem bocznym, więc ograniczyłem się do statecznej jazdy( przystającej starszemu panu). I to było właśnie to, co tygryski lubią najbardziej! Czasami stawałem na szczycie wzniesienia, by sycić wzrok widokiem Maćkowej „wstążki” wijącej się przede mną, by zniknąć za kolejną górką, na której za chwilę byłem. Tam znowu korzystałem z hebli, by ponownie przyglądać się tańcowi drogi i tak dalej... I wiecie, co było najwspanialsze? Cisza. Po prostu nikogo nie było! Gdybym mieszkał gdzieś w pobliżu to jestem pewien, że jeździłbym tędy w tę i z powrotem od rana do wieczora z „ bananem” na twarzyCool

Gdybym pojechał „ normalnie”, tzn. drogą nr 15, to po raz kolejny spojrzałyby na mnie puste oczodoły otworów strzelniczych starego bunkra stojącego tuż przy szosie niedaleko miejscowości Tama Brodzka.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.46. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.47. (Kopiowanie).JPG

W Brodnicy czekał na mnie Maciek z planami dotyczącymi następnych etapów wycieczki. Miałem uciec od tzw. cywilizacji na teren Brodnickiego Parku Krajobrazowego- zadanie na pierwszy rzut oka raczej niemożliwe biorąc pod uwagę liczbę ludności i turystów odwiedzających różne zakamarki naszej pięknej Ojczyzny. Było mi jednak łatwiej w to uwierzyć po opisanych wyżej możliwościach nieodległych Wzgórz Dylewskich. Tu miałem większe pole do popisu nie tylko dosłownie( powierzchnia Parku wynosi blisko 17 tys. ha), ale także ze względu na ilość lasów( ponad 40 % Parku) i 60 jezior- w tym 6 o pow. 100 ha i 100 o pow. ponad 1 ha każde. O górkach, pagórkach, dolinach i różnych innych zakamarkach nawet nie wspomnę.

Dzięki temu, że Maciek postanowił poświęcić swój czas na oprowadzenie mnie po „ swoich” ścieżkach nie musiałem martwić się o szczegóły.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.48. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.49. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.50. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.51. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.51a. (Kopiowanie).JPG

Pierwszą wsią było położone ok. 4 km na północ od Brodnicy Karbowo. Stąd piękną drogą przez pola i lasy, zagłębiając się co i rusz w mniejsze, lub większe parowy dojechaliśmy do Bachotka. Jest to najpopularniejsza na Pojezierzu Brodnickim miejscowość wczasowa położona nad noszącym tą samą nazwę jeziorem o pow. 211 ha i długości 4, 1 km. Było to niegdyś „ miejsce kultowe” dla rzeszy maniaków sportów wodnych, głównie kajakarzy korzystających ze szlaku wodnego rzeki Skarlanki. Sprawiła to jedna kobieta- pani Maria Podhorska Okołów( jak widzicie sporo niezwykłych kobiet przewinęło się przez Ziemię Brodnicką…) „ Żelazna Maria”, jak ją zwano urodziła się 8 listopada 1885 r. w dość zamożnej, warszawskiej rodzinie, oddającej się sztuce i życiu salonowemu. Jej najbliżsi ze zgrozą obserwowali, jak mała, a później coraz większa panna Marysia miast uczestniczyć w wernisażach, czy też koncertach wraz z grupą innych dziwaków znikała na długie tygodnie w bardzo dziwnych miejscach: dzikich lasach i puszczach, czy też na spływach kajakowych( Marysia sprawiła sobie nawet odpowiedni sprzęt w postaci kajaka.)

Nasza bohaterka potrafiła nie tylko wiosłować, ale i ciekawie pisać, więc nic dziwnego, że najpierw w ówczesnej prasie zaczęły pojawiać się jej reportaże, a następnie w księgarniach można było kupić liczne przewodniki po wodnych szlakach II RP jej autorstwa. Kolejnym krokiem mogła być tylko budowa infrastruktury turystycznej w postaci stanic wodnych, tzw. „ kajakowni”, czy przystani. Pani Maria wykorzystywała do tego swoje rodzinne koligacje i znajomości, a nade wszystko niespożytą energię, zapał oraz upór, które czasami przyprawiały jej oponentów o dreszcze przerażenia i woleli „ dla świętego spokoju” dać jej to, o co prosiła. Była jedyną kobietą w Polsce, która otrzymała od działaczy Polskiego Związku Kajakowego tytuł kapitana.

Po roku 1945 60- letnia Maria Podhorska podjęła swą działalność z energią pasującą bardziej młodej dziewczynie. Nowa władza widząc, że nie ma w tym tzw. „ polityki” udzielała jej sporej pomocy, dzięki czemu w szybkim czasie powstały nowe stanice na Brdzie, Czarnej Hańczy, Drawie i Kanale Augustowskim. Wtedy przypomniała sobie o majątku państwa Dzięgielewskich w Bachotku( „ rozkułaczonych” i wygnanych z Bachotka przez władzę ludową m. in. za to, że jeden z Dzięgielewskich pełnił ważne funkcje w brodnickiej komórce Armii Krajowej.) Jak przystało na osobę 65 letnią błyskawicznie wysłała odpowiednie pismo do równie odpowiednich władz w Brodnicy, zebrała swoich współpracowników i po dwóch dniach podróży wysiadła na nieistniejącej już stacji Jajkowo. Początkowo zaproponowano jej budowę stanicy koło Rybakówki na Karbowie, a następnie na wyspie na jeziorze Bachotek, jednak obie lokalizacje nie przypadły do gustu Żelaznej Marii. Spędziła wiele godzin wędrując wzdłuż brzegów jeziora, by w końcu znaleźć właściwe miejsce. Samodzielnie wyznaczyła lokalizację stanicy, pojechała do Brodnicy i tam we właściwy sobie sposób wymogła na urzędnikach zatwierdzenie planów. Warto przy okazji powiedzieć, że uchroniła zastany drzewostan przed wycięciem, czego dowodem są m.in. dwie sosny rosnące na środku ścieżki, tuż przed wejściem do głównego budynku. Teraz czekał ją największy problem, czyli uzyskanie w „samej stolicy” przydziału odpowiedniej ilości materiałów budowlanych. Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że działo się to wszystko w latach odbudowy Polski ze zniszczeń wojennych, to nie powinno nas dziwić totalne zaskoczenie jej współpracowników, gdy po kilku tygodniach triumfalnie wróciła, wioząc prawie dosłownie ze sobą zdobyte dobra. Przystąpiono natychmiast do wylewania fundamentów, a już w czerwcu roku następnego, czyli 1952, oddano do użytku budynek główny, sześć domków i hangar, w którym czekały nowiutkie kajaki. Pani Maria osobiście wszystkiego pilnowała, sadziła kwiaty, a jak trzeba było i machała pędzlem. W następnym roku powstał drugi hangar i budynek gospodarczy, a w listopadzie 1954, tuż po swoich 69 urodzinach wyjechała mówiąc, że do swojej najbardziej ulubionej stanicy wróci na wiosnę. Niestety- zmarła w kwietniu 1955 r. Na początku maja 1956 r. stanica w Bachotku otrzymała imię swej założycielki, zaś we wrześniu 1964 r. uroczyście odsłonięto pomnik poświęcony jej pamięci.

Przy leśniczówce Bachotek rośnie potężna, ponad 150 letnia lipa drobnolistna będąca pomnikiem przyrody o obwodzie 395 cm i wysokości 18 m. Na rozwidleniu dróg z wioski do Zbiczna, Tamy Brodzkiej i Brzezinek, ok. 50 m od betonowego mostka na Skarlance, ( tzw. „Mostka Jadwigi") stoi pomnik w kształcie stylizowanego orła wg projektu Juliusza Wilskiego z Bydgoszczy, odsłonięty w kwietniu 1958 r. Pomnik ten umieszczono na miejscu licznych egzekucji i spalenia zwłok kilkuset Polaków zamordowanych w czasie okupacji hitlerowskiej. Pierwsza egzekucja mieszkańców Brodnicy odbyła się w tym miejscu już 19 września 1939 r. Ofiary grzebano w rowie strzeleckim pozostałym po wojsku polskim z początkowych dni września 1939 r. Jesienią 1944 r. ciała ofiar ekshumowano i spalono, aby zatrzeć ślady dokonanych zbrodni. Napis na pomniku brzmi: "Miejsce uświęcone męczeńską krwią kilkuset Polaków zamordowanych i spalonych przez hitlerowców w 1939-1945."

Później Maciek powiódł nas w nieznane. Dla mnie w nieznane- dla niego oczywiście nieJ Z tego powodu nie pytajcie się, proszę, jakim sposobem znalazłem się nad Jeziorem Strażyn we wsi Gaj Grzmięca. Zachował się tu młyn i tartak z XIX w, a bystre oko archeologa bez przeszkód pokona nieznaczny problem, jakim są wody jeziora, by ujrzeć w jego toni pale sosnowe będące śladami osady „ na wodzie” z XIV w. W ostatnią sobotę lata 2011 r. urządzono tutaj piknik „ Dzień Ziemniaka”. Żałuję, że dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie: na stołach gościł oczywiście Pan Pyra w różnych „konfiguracjach”: była sałatka jarzynowa, zupa ziemniaczana, a dla koneserów- placki podawane z dodatkiem smażonych jabłek. Oczywiście byli i tacy, którzy narzekali na brak podstawowego dla nich nektaru, pędzonego w zaciszu domowego ogniska z zacieru uzyskanego z tego sympatycznego warzywa… Trudno jednak dogodzić wszystkim smakoszom, prawda?

Przez Zbiczno i Żmijewko dotarliśmy do osady Lisa Młyn leżącej nad pięknym Jeziorem Wysokie Brodno. Stąd do Brodnicy jest tylko 10 km, ale nie czuje się „oddechu” miasta: byłem tu kilka razy i zawsze zaskakiwała mnie senna atmosfera panująca w tym zaczarowanym miejscu. Powodem jest brak utwardzonej drogi, sklepu, czy dyskoteki, a nieliczne domki schowane są w bujnej zieleni otaczającej zwartym płaszczem jezioro o czystej wodzie. Na jego brzegu widać dom z charakterystyczną wieżą- mieści się w nim gospodarstwo agroturystyczne państwa Marciniaków. Niedaleko rośnie jedna z najstarszych w Polsce grusz- ponad dwustuletnia „ Grusza Napoleońska”, a trochę dalej stoi obelisk poświęcony żołnierzom Wielkiej Armii, których pochowano tu w masowym grobie.

 pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.52. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.53. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.54. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.55. (Kopiowanie).JPG

Przez Tomki i Konojady dojechaliśmy do wsi Górale. Maciek z tajemniczą miną mówił mi o tej osadzie jeszcze w Brodnicy, więc mogłem spodziewać się sporej niespodzianki. I rzeczywiście- już sama wieś jest arcyciekawa przez zachowanie układu historycznej okalnicy( jest to powodem ochrony konserwatorskiej), ale cel naszego tu przyjazdu znajdował się nad jeziorem położonym we wsi. Jest nim budynek remizy strażackiej ulokowany na skraju drogi i- sądząc po śladach na ścianach- okresowo stojący( niczym budynki Wenecji) w wodzie. Co roku organizowany jest we wsi festyn pod hasłem „ Górale, co gór nie mają, serdecznie zapraszają”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.56. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.57. (Kopiowanie).JPG

Tutaj rozstałem się z moim przyjacielem i obaj ruszyliśmy do swoich domów.

Zajrzałem jeszcze do Łąkorza, do lokalnego muzeum prowadzonego przez p. Ostrowskiego- kolejnego pasjonata, którego spotkałem na swej drodze. Wobec ogromu zbiorów muzeum zlokalizowano w kilku miejscach: w gospodarstwie p. Ostrowskiego, w 200- letniej, drewnianej chacie, w kuźni oraz w XIX- wiecznym wiatraku. Urządzono w nich dwie wystawy stałe: „ Mleczarstwo” i „ Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz”; ponadto organizowane są wystawy czasowe. Jeśli będzie Wam „ po drodze”- wstąpcie do tej małej wioski- warto!

Jadąc na północ i kierując się bardzo mądrą zasadą: „ boczkiem, boczkiem”, czyli unikając dużych miast i ruchliwych dróg dojechałem do Trzciana. Pola pod tą wsią były w roku 1629 miejscem zwycięskiej bitwy połączonych sił polsko- austriackich pod wodzą hetmana Stanisława Koniecpolskiego( ok. 4500 jazdy, w tym 1300 husarii) z armią króla szwedzkiego Gustawa II Adolfa( 4 tys. jazdy i ok. 5 tys. piechoty). Tenże, uciekając łodzią przez jezioro wypuścił do wody buławę będącą symbolem władzy wojskowej i ( nie mając pod ręką Prozaca) popadł w ciężką depresję przyjmując to zdarzenie jako przepowiednię przegranej swych wojsk. Po kolejnych klęskach pod Straszewem i Pułkowicami Szwedom rzeczywiście groziło całkowite rozbicie, do czego nie doszło jedynie dzięki ich ucieczce za mury Sztumu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.58. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.59. (Kopiowanie).JPG

W trakcie plebiscytu na Warmii i Mazurach w 1920 r.( opisanego przeze mnie w opowieści p.t. „ Pomezania”) ludność Trzciana w 65% zagłosowała za przynależnością do Polski, co nie zostało uwzględnione(!) i wieś oddano Niemcom. W okresie międzywojennym istniał tu bardzo silny ośrodek polskości, głównie dzięki bohaterskiej pracy takich ludzi jak Antoni Lewicki, Antoni Pacer i Teofil Sadowski. Pierwszy z nich założył lokalny oddział organizacji „ Sokół” i oddał swój dom polskiej szkole- jednej z pierwszych na Powiślu. Za swoją działalność zostali przez Niemców zamordowani w obozach koncentracyjnych Stutthof i Mauthausen.

Nazwa wsi- Trzciana, Trzciany, Trzcianka i w końcu Trzciano- pochodzi od trzcin rosnących nad okolicznymi jeziorami i ze względu na swoją rozległość jest ona podzielona przez mieszkańców na cztery części: Czarne Bagno, Białe Bagno, Rogal i Buława.

W położonej ok. 4 km na południowy- zachód od Sztumu Sztumskiej Wsi znajduje się kamień z lakonicznym napisem: „ Rozejm polsko- szwedzki 12 IX 1635.” Za tym jednym zdaniem ukryty jest jeden z epizodów walki o Bałtyk królów Polski i Szwecji pochodzących z rodu Wazów. Otóż w I połowie XVII w. wymienieni władcy umyślili sobie, żeby uczynić z niego swoiste „ Mare Nostrum”, czyli morze wewnętrzne. Skutkiem były trzy krwawe wojny: o Inflanty( 1600- 1629), o ujście Wisły( 1626- 1629) i w końcu tzw. Potop( 1655- 1660). Kończący wojnę o Pomorze 6- letni rozejm nie był dla Polski korzystny: Szwedzi zatrzymali wszystkie zdobyte porty pruskie i pomorskie z wyjątkiem Gdańska, Królewca i Pucka. Dlatego też Władysław IV Waza chciał wykorzystać wewnętrzne problemy swego przeciwnika do walnej z nim rozprawy. Napotkał jednak stanowczy sprzeciw polskiej szlachty i został zmuszony rozpocząć latem 1635 r. rozmowy ze Szwedami. Wbrew jego oczekiwaniom przedłużono rozejm o 26 lat. Miało to miejsce w Sztumskiej Wsi.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.60. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.61. (Kopiowanie).JPG

Jeszcze dzisiaj można tu spotkać żywy relikt tych czasów w postaci… rodziny Klingenbergów- potomków jednego ze szwedzkich żołnierzy- Emila Klingenberga. W dowód pamięci o nim od setek lat każdy pierworodny syn otrzymuje imię swego pra- pra- pradziadka.

Niedaleko leży Sztum, usytuowany na przesmyku miedzy dwoma jeziorami: Barlewickim i Zajezierskim połączonymi niegdyś w jeden akwen wodny - J. Białe. Zatrzymałem się w nim na dłużej, by z własnej i nieprzymuszonej woli zajrzeć do tutejszego więzienia, a właściwie do Muzeum Sztuki Więziennej. Niestety- było zamknięte( tak, jak artyści, których prace są tu eksponowane). W 1910 r. Sztum wygrał przetarg na budowę Centralnego Młodzieżowego Więzienia dla Prus Wschodnich i Zachodnich i już po czterech latach- mniej, bądź bardziej serdecznie- witano pierwszych penitencjariuszy. Wątpię wprawdzie, by uczestniczyły w tych uroczystościach piękne sierotki z kwiatami, ale mury pachniały jeszcze świeżą farbą i brakowało niechcianych współlokatorów w postaci karaluchów i pcheł, a czterystu mieszkańców chronił przed niebezpieczeństwami świata zewnętrznego cztero- metrowej wysokości mur. Po drugiej wojnie światowej przekwalifikowano zakład na miejsce odosobnienia dla młodocianych i pierwszy raz karanych, co trwało do roku 1984, w którym gośćmi stała się tzw. „ recydywa”.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.62. (Kopiowanie).JPG

Największą atrakcją miasteczka jest zamek wybudowany przez Zakon Krzyżacki w latach 1326-1331 w miejscu wcześniejszych umocnień pruskich na wyspie pośrodku dawnego Jeziora Białego. Pełnił on rolę przyczółka osłaniającego od południa warownię malborską, będąc zarazem letnią rezydencją wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego. Sztumska warownia pozostała w rękach Zakonu do 6 stycznia 1468 r., kiedy została włączona do Prus Królewskich i na długie lata stała się rezydencją polskich starostów. Na zachód od zamku, w obrębie murów obronnych, rozbudowało się miasto, którego mieszkańcy zajmowali się przeważnie uprawą roli i warzeniem piwa. Ze średniowiecznej zabudowy zamku, po XIX-wiecznych rozbiórkach przetrwały: główne skrzydło południowe, fragmenty skrzydła wschodniego, brama wjazdowa, studnia oraz fragmenty dwóch baszt i murów obronnych. Bractwo Rycerzy Ziemi Sztumskiej organizuje turnieje rycerskie i pokazy walk przyciągające zarówno mieszkańców, jak i coraz liczniej przybywających turystów.

Pokręciłem się trochę po miasteczku rozrytym wzdłuż i wszerz przez firmy drogowo- budowlane. Mam nadzieję, że za rok będzie można spokojnie wędrować np. po bulwarze nad pięknym jeziorem bez niebezpieczeństw czyhających na optymistycznie wierzących w jakość pracy Panów Majstrów.

I za kilka lat również…

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.63. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.64. (Kopiowanie).JPG

Znalazłem jeszcze zapomniany pomnik poświęcony pamięci żołnierzy Armii Czerwonej poległym w 1945 r. ustawiony na skraju równie zapomnianego cmentarza, na którym spoczywają dawni mieszkańcy Sztumu.

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.65. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.66. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.67. (Kopiowanie).JPG

Tak oto dotarliśmy do końca naszej wycieczki nie tylko przez przestrzeń, ale i przez czas. Jeśli dobry Pan Bóg pozwoli, a tajemnicza Nbiru nie nadleci w grudniu 2012 kończąc nasz trudny żywot na Błękitnej Planecie, chciałbym jeszcze nie raz powrócić na ziemie Xsiężnej Anny i starego Smętka. Ukryte są tu liczne skarby i tajemnice, jak choćby kurhany i stare grodziska Sasinów, czy kamienie okryte mchem i legendami, a to wszystko okraszone przepięknymi pejzażami.

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ruszycie moim śladem…

Stary zwyczajem kilka fotek z trasy:

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.68. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.69. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.70. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.71. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.72. (Kopiowanie).JPG

pliki/Strona/Strony/Podroze/Podroze_bliskie/Gdzie/foto.73. (Kopiowanie).JPG

Przydatne linki:

Strona pana Piotra Grążawskiego

http://www.brodnicatojo.dbv.pl/news.php

Film o kryptach w klasztorze franciszkanów w Brodnicy:

http://www.youtube.com/watch?v=SRA8yovBjiY&feature=player_embedded#!

Brodnicki Park Krajobrazowy:

http://www.bpk.brodnica.net/

Górznieńsko- Lidzbarski Park Krajobrazowy:

http://www.glpk.vot.pl/

Górzno- Ośrodek Edukacji Ekologicznej „ Wilga”:

http://zielonalekcja.pl/index.php?mod=osrodek&id=5062

Pensjonat „ Jagódka” w Górznie:

http://www.jagodkagorzno.pl/index.htm

Muzeum Pożarnictwa w Lidzbarku:

http://leksykonkultury.ceik.eu/index.php?title=Warmi%C5%84sko-Mazurskie_Muzeum_Po%C5%BCarnictwa_w_Lidzbarku

Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich:

http://parkikrajobrazowewarmiimazur.pl/wzgorzdylewskich/home.html

Hotel SPA dr Ireny Eris Wzgórza Dylewskie:

http://drirenaerisspa.com/wzgorza/

Stara Szkoła w Wysokiej Wsi:

http://www.dylewskie.pl/

Karczma Warmińska w Gietrzwałdzie:

http://www.karczma.pl/

Lisa Młyn- Gospodarstwo Agroturystyczne państwa Marciniaków: http://www.agroturystyka.w3wl.pl/index.htm

Łąkorz- muzeum pana Ostrowskiego: 

http://www.kapital-ludzki.signum.org/cybulska/index.htm